Słońce wstało o 4:27, my niedługo później. Na pierwszą wachtę miały wyjść Karolina, Dorota i ja ale wstała praktycznie cała załoga. Każdy chciał zobaczyć romantyczny widok oddalającego się lądu. Wyjście z portu odbyło się sprawnie i bez problemów, tuż za główkami portu postawiliśmy żagle.
Dopiero uczyliśmy się łódki, która lina jest od czego, co trzeba poluzować a co wybrać aby wciągnąć żagiel, dlatego trwało to nieco dłużej niż normalnie. Minąwszy znak bezpiecznej wody w Górkach Zachodnich obraliśmy kurs również na znak bezpiecznej wody blisko Półwyspu Helskiego. Wiało nam półwiatrem lewego halsu i łajba toczyła się raźno po falach z prędkością 4 w porywach 5 węzłów. Słońce ładnie zaczęło przyświecać między idealnie ukształtowanymi cumulusami. Siła wiatru 4 w skali Beauforta.
Za Półwyspem Helskim podaję nowy kurs. Kolejny port Vandburg na Gotlandii. Jeśli będzie nam dobrze wiało powinniśmy do niego dopłynąć na drugi dzień w okolicach 14.00 a jeśli źle… Hmm, nikt tego nie przewidzi ale mamy wakacje i nikt się nie śpieszy.
Koło południa fala nabrała na sile i ruszyła załogę. Jak to się śmiał jeden z kapitanów, z którymi pływałem „każdy ma swoją długość fali”. Ta najwyraźniej grała melodię całej załodze z dwoma wyjątkami. Nie oszczędziła nawet mnie. Byłem tym faktem tak zaskoczony, że nie zdążyłem dobiec do zawietrznej burty. Oddawanie hołdu Neptunowi z burty nawietrznej skończyło się kiepsko dla mnie, trzech załogantów i mojej czapki. Na szczęście większość również chorowała i na nikim nie zrobiło to większego wrażenia. Ba, choć to zakrawa to na pewien rodzaj perwersji, mieliśmy z tego zdarzenia ubaw do końca rejsu. Wkrótce chorowała już większość załogi. Testowaliśmy, które potrawy smakują podobnie w obydwie strony (wygrały jabłka i kisiel). Kuk miał tego dnia wolne od gotowania, nikt nie napomknął nawet o jedzeniu, tylko co odważniejsi pili wodę. W nocy nie było lepiej. Schodząc pod pokład mało kto doszedł do swojej kajuty, stąd koja Sebastiana i Darka w mesie była mocno oblegana. Nie potrafiłem wysiedzieć przy nawigacyjnym a nie chciałem do niego mieć daleko, więc położyłem się na ziemi w pozycji „na Ramzesa” (pozycja ta najlepiej łagodzi dolegliwości choroby morskiej).
Nad ranem załoganci wracali do żywych. Niektórzy co prawda odzyskali rezon dopiero pod wieczór, ale generalnie wszystkim dopisywały humory a gdy trzeba było zrobić coś na pokładzie to wykonywane było sprawnie i szybko. Na śniadanie kuk zrobił kaszkę mannę z dżemem. Delektowałem się nią długo - jedna mała łyżeczka co 15 minut, potem sprawdzenie czy się przyjęło i następna i następna, aż po godzinie czy dwóch miska była pusta. Wreszcie dostarczyliśmy organizmom trochę energii.
Pod wieczór dopłynęliśmy do Vandburga. Zgodnie z locyjką Kulińskiego po nabieżnikach jak po sznurku weszliśmy do tego dawniej wojskowego portu wykutego w skalistym wybrzeżu. Cumy odebrał od nas sam bosman, z którym zamieniłem kilka słów o opłatach portowych, miejscach do zwiedzania a także o nadciągającej pogodzie. Opłata portowa to jakieś 210 koron - w przeliczeniu na złotówki jakieś 105 zł plus 5 zł za prysznic. Do zmroku nie zostało zbyt wiele czasu więc wciągnęliśmy pełne buty na nogi i ruszyliśmy zwiedzać wybrzeże. Prócz pięknego skalistego wybrzeża spotkaliśmy spore stado królików - naliczyłem z 20 sztuk biegnących przez pole, po czym stwierdziłem, że to dopiero połowa i zaprzestałem liczenia.
Gdy każdy już rozprostował nogi wróciliśmy na jacht zjeść kolację. Co poniektórzy chcieli się odświeżyć więc przetestowali portowy prysznic. Ja tymczasem usiadłem w kokpicie i przyglądałem się temu malutkiemu portowi. Dawniej stacjonowało tu sześć szarych jednostek wojskowych, które cumowały po dwie w każdym ramieniu swoistej gwiazdy, w kształt której układał się port. Całość była przykryta siatką maskującą, przez co port było trudno namierzyć z powietrza, z wody zaś też był prawie niewidoczny, bo ukryty wśród skał. Dzisiaj stacjonuje tu jednostka SAR-u a reszta miejsc jest przeznaczona na cele turystyczne. Nieopodal znajduje się drugi port, typowo rybacki, do którego niestety jacht o naszym zanurzeniu się nie zmieści. Ten port trzeba będzie zwiedzić od strony lądu ale to może podczas jutrzejszego spaceru, bo dzisiaj to już tylko piwko, paciorek i spać.
Tagi: Gotlandia, rejs, Vandburg