Złoto… co takiego szczególnego ma w sobie ten kruszec? Nie wiadomo. Ale faktem jest, że ludzie na wszelkich szerokościach geograficznych od zawsze uznawali go za coś cennego, wykazując tu godną podziwu jednomyślność.
Od czasu, kiedy nasz gatunek zaczął się szwendać po tej planecie, wydobyliśmy spod ziemi około 160 tys. ton czystego złota. Dużo? Nieszczególnie; jest to zaledwie 20 proc. tego, co kryje skorupa ziemska. Niestety, większość tej skorupy znajduje się pod wodą; i to głęboko. A co, gdyby się okazało, że wcale nie trzeba kopać aż do dna? Że złoto znajduje się nie tyle na dnie oceanu, ile w nim samym?
Skarby z morza
Złoto w morzu to zwykle kruszec spoczywający w jakichś zatopionych skrzyniach i okupiony krwią ludzi, którzy mieli gorszy niż przeciwnicy level, jeśli chodzi o uzbrojenie. Poszukiwanie takich skarbów jest dość niebezpieczne, konkurencja jest spora, a na dodatek w wielu krajach jest to nielegalne. Na przykład w Polsce uprawianie takiego procederu bez zezwolenia uznawane jest za wykroczenie.
Weźmy jednak na tapetę zupełnie inny rodzaj złota; ten rozpuszczony w morskiej wodzie, która przecież nie jest czystym H2O. Ile tam może być złota?
Według naukowców, w każdym litrze morskiej wody znajduje się jedna 13-miliardowa grama złota. Niby niewiele, ale pamiętajmy, że litrów ocean ma co nie miara. Więc, według ostrożnych szacunków, będzie tego jakieś… 20 milionów ton. Czyż nie byłoby pięknie coś niecoś z tego uszczknąć? Byłoby. Pozostaje tylko jedno pytanie: jak?
Alchemicy
Pomysł otrzymania złota na drodze innej niż kopanie albo rozbój, wcale nie jest nowy: usiłowali wprowadzić go w życie już średniowieczni alchemicy. Z różnym skutkiem… oprócz zamierzonego.
Później, wraz z postępem technologicznym, zmieniały się metody, jakimi próbowano dopiąć celu, ale złota nadal nie dało się uzyskać. Wszystko przez to, że ludzie szukali nie tam, gdzie trzeba; uparli się, że by otrzymywać złoto z ołowiu, zamiast poszukać go w wodzie morskiej.
Jednym z wielkich entuzjastów tego planu był pewien Niemiec, pan Fritz Haber; ten sam, który otrzymał nagrodę Nobla za odkrycie metody… Habera (i Bosha), pozwalającej na bezpośrednią syntezę amoniaku z wodoru i azotu. Trzeba przyznać, że pobudki miał w zasadzie patriotyczne: uzyskane z wody morskiej złoto planował przeznaczyć na odszkodowania, jakie Niemcy miały zapłacić za I wojnę światową. Ostatecznie jednak poniósł fiasko i nasi zachodni sąsiedzi musieli poradzić sobie zupełnie inaczej.
Od czasu badań Habera minęło jednak sto lat (Nobla z chemii otrzymał w 1918). Czyli sporo się zmieniło jeśli chodzi o metody i wiedzę, jakimi dysponujemy. Czy coś nam to daje?
Inne pomysły
Jak na razie potrafimy otrzymać z wody morskiej same nieciekawe pierwiastki, jak na przykład chlor, wodór, czy brom. OK, są nam przydatne, ale złoto to jednak zupełnie inna liga. Tym niemniej, nie brakuje takich, co ciągle próbują.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat złoto z wody morskiej usiłowali otrzymać ludzie rozmaitych zawodów: przemysłowcy, wynalazcy, chemicy, zwykli oszuści, a nawet jeden pastor. Wszyscy ponieśli porażkę. I bynajmniej nie dlatego, że złota nie da się odzyskać - ale przez to, że koszt takiego procesu znacznie przewyższał wartość otrzymanego kruszcu.
Wydaje się jednak, że najbliżej sukcesu znalazł się Mark Sullivan - inżynier biomedyczny i wynalazca, który postanowił wykorzystać do procesu ekstrakcji złota siłę Coriolisa. Co ciekawe, pan Sullivan twierdzi, że jego motywacją jest uzyskanie czystej energii poprzez wykorzystanie grawitonów, zaś złoto stanowi tu jedynie przyjemny efekt uboczny. Na razie wynalazca nie dopracował jeszcze swojej metody i, jak sam zaznacza, może mu to zająć jeszcze drobnych…. 20 lat.
Być może jednak nie trzeba będzie czekać aż tak długo. Istnieje podobno Hiszpan, który stworzył maszynę do pozyskiwania złota z wody morskiej na zasadzie elektrolizy i właśnie pracuje nad opatentowaniem swojego wynalazku. Ile w tym prawdy, trudno powiedzieć - ale jeśli chciałby na razie zachować szczegóły dla siebie, możemy go chyba zrozumieć. Pewne dane jednak wyciekły; na przykład to, że maszyna ma być zasilana energią słoneczną (czyli jest proekologiczna, wow!) oraz że w ciągu miesiąca można dzięki niej uzyskać 150 g złota. Pytanie, ile będzie kosztować to urządzenie, po jakim czasie na siebie zarobi… i czy w ogóle powstanie; bo być może jest to tylko kolejna miejska legenda.
I jeszcze inne
Skoro chemia i fizyka na razie nie dają rady, pozostaje nam… biologia. I to taka dotycząca naprawdę małych stworzonek, a mianowicie - bakterii. Ostatnie lata przyniosły ciekawe informacje na temat ilości, odmian oraz znaczenia tych stworzeń: okazuje się na przykład, że człowiek jest znacznie bardziej „bakteryjny”, niż ludzki (na przykład działające w każdej naszej komórce mitochondria to w rzeczywistości uwstecznione bakterie; chyba naprawdę jesteśmy ulepieni z tej ziemi). A ocean?
On również pełen jest bakterii, z których część uznaje złoto za… toksyczny odpad. Tak działa na przykład bakteria o uroczej nazwie Delftia acidovorans. Jeśli już zetknie się z tym paskudnym złotem, łączy je w większe skupiska (czyli… nanocząsteczki; sorry, bakterie są małe) i wywala precz.
Wystarczy zatem pozbierać takie odpady i… bingo, mamy czyste złoto. Rzecz jasna, wydajność takiego procesu nie jest szczególnie oszałamiająca, ale pamiętajmy, że przynajmniej nie musimy inwestować w patenty, skomplikowane urządzenia, ani ludzi do ich obsługi; a bakterie pracują za zupełną darmochę. Pytanie tylko, jak się z nimi dogadać?
Tagi: złoto, oceany, alchemia