Rejs: | „Georgia Południowa i Wyspa Słoniowa 2013” Polska Żeglarska Wyprawa Śladami sir Ernesta Shackletona |
Jacht: | S/Y Selma Expeditions, POL 8855, Gdańsk |
Kapitan: | Piotr Kuźniar |
Załoga: | Krzysztof Jasica, Tomasz Łopata, Małgorzata Truchan-Graczyk, Anna Gruszka, Dariusz Kwak, Paweł Kubiczek, Michał Gawron, Piotr Lubaczewski, Krzysztof Konieczny, Przemysław Kruszyński, Didier Houy |
Motto i inspiracja: | „Wytrwałością zwyciężymy” Ekspedycja Antarktyczna sir Ernesta Shackletona 1914-1917 |
Termin: | 14.10 - 20.11 2013 (5 tygodni) |
Dystans i czas żeglugi: | 3396 mil, 424 godz. na żaglach, 167 godz. na silniku |
Trasa: | Ushuaia – Kanał Beagle – Południowa Georgia (King Edward Point, Grytviken, Stromness, Blue Whale Bay, Pince Olaf Harbour, Salisbury Plain, Prion Is, Hercules Bay, Cobblers Cave, Ocean Harbour, St Andreas Bay, Golden Harbour, Cooper Bay ) - Wyspa Słoniowa - Wyspa Króla Jerzego (Zatoka Admiralicji – Polska Stacja Naukowa ARCTOWSKI) – Cieśnina Bransfielda - Wyspa Deception – Cieśnina Drake'a – Przylądek Horn – Kanał Beagle – Ushuaia |
Warunki: | Żegluga przy wietrze od 8ºB: 319h, w tym: 8ºB:175h, 9ºB: 79h, 10ºB: 39h, 11ºB: 18h, 12ºB: 8h |
Osiągnięcia: | - Pionierska eksploracja Georgii Południowej, odwiedzenie 12. jej zatok, odwiedziny grobu sir Ernesta Shackletona oraz Franka Wilda. - Dopłynięcie jako pierwszy polski jacht do Wyspy Słoniowej i lądowanie na niej, dotarcie do Point Wild - miejsca zimowania ekspedycji Shackletona. - Skuteczna i bezpieczna żegluga w niezwykle trudnych warunkach żeglarskich. 3400 mil w sztormach „wyjących pięćdziesiątek” i „bezludnych sześćdziesiątek” przez Ocean Południowy w okresie wiosennym. 319 godzin żeglugi przy wiatrach od 8 do 12B. Bardzo niskie temperatury powietrza i wody powodowały obmarzanie jachtu i konieczność odkuwania lodu z pokładu, masztu i lin. Dodatkowym utrudnieniem była konieczność żeglugi nocą, która w tych szerokościach (55ºS do 63,3ºS) i o tej porze roku trwa około 7. godzin, przy czym trasa rejsu wiodła w pobliżu granicy zimowego paku lodowego w rejonie najczęstszego występowania gór lodowych. - Dotarcie na polską stację naukową Arctowski i wyspę Deception. - Przekroczenie w drodze powrotnej południka Przylądka Horn. |
I. Część pierwsza. Ushuaia – Georgia Południowa. „Regatowa jazda na fali”
Relacja: Tomek Łopata
Wyruszyliśmy z Ushuaia na Georgię Południową z silnym zachodnim wiatrem o sile 9-10B. Na trasie Ushuaia – Grytviken przepłynęliśmy1220 mil w tym 160 godz. na żaglach, 2 godz. na silniku, średnia prędkość wyniosła 7,5 kt, trzy dni płynęliśmy ze średnią ponad 200mil na dobę. Mieliśmy 114 godz. powyżej 8B w tym 21 godz. powyżej 9B, 11 godz. powyżej 10B, 6 godz. powyżej 11B. Daje to tylko 2 doby poniżej 8B. Wysokość fal trudno było nam ocenić, ale zgadzam się z Chichesterem, który gdy dotarł w „pięćdziesiątki” napisał: „fale na Oceanie Południowym zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie”. Ogromna przestrzeń oceanu wokół Antarktydy niezatrzymywana kontynentami, pędzona nieustającymi sztormami wytwarza fale o których trudno mówić, gdyż można być łatwo posądzonym o przesadę. Najgorsze oczywiście jest to, że sztormowy wiatr oscyluje z kierunków SW do N nie
Co jakiś czas fale z różnych kierunków nakładały się na siebie wytwarzając załamującego się „białego dziada”, przed którym nawet duże jednostki muszą czuć respekt. Dwa takie „dziady” zwaliły nam się do kokpitu zmieniając go chwilowo w basen i wywołując raz zamęt w kuchni z powodu niedomkniętego okienka. Na szczęście Selma jest wyjątkowo dzielną jednostką projektowaną na regaty w czasach, gdy jacht musiał wytrzymać wszystko. Do tego długość ponad 20 metrów i 40 ton powoduje, że czujemy się na niej naprawdę bezpiecznie. Ale baksztagowa fala zbierała swoje żniwa i pomimo dużego doświadczenia załogi przez pierwsze dwa dni mało osób zjawiało się na posiłki, a niektórzy z przykrym zdziwieniem odkryli, że jednak nie są odporni na chorobę morską. W końcu między chmurami pojawiły się szczyty Georgii i Południowej i zakończyliśmy tę, trudno uwierzyć - łatwiejszą część rejsu – żeglugę z wiatrem. Ale na razie nikt nie chce myśleć o zdecydowanie trudniejszej i co najmniej dwa razy dłuższej - powrocie pod wiatr i pod fale.
Wpłynęliśmy na spokojne wody King Edward Cove. Każdy z dreszczem emocji myśli o nadchodzących cudach Georgii i każdy na swój sposób przeżywa wyłaniający się widok - Grytviken. (….)
II. Część druga. Grytviken. „Przewodnik Jurka Porębskiego”
Relacja: Tomek Łopata
Zacumowaliśmy. Powitał nas pingwin królewski podchodząc pod samą burtę Selmy. Zaaferowany nowymi gośćmi potknął się na naszej cumie po czym zniesmaczony pożegnał nasze towarzystwo. Podczas gdy w mesie trwała odprawa, nieopodal nas, w kolonii słoni morskich przyszło na świat młode. Staliśmy zafascynowani, dzika przyroda bez zbędnych wstępów pokazała swe fascynujące oblicze. W mesie, podczas odprawy z panią Pat musieliśmy wykazać się znajomością reguł dotyczących ochrony przyrody na Georgii, dostaliśmy też wytyczne, gdzie możemy się poruszać i kotwiczyć. Przygotowaliśmy też specjalny płyn do dezynfekcji butów i ubrań, by nie roznosić bakterii i wirusów między poszczególnymi koloniami zwierząt. A potem już spacer do Grytviken...
„Twarde miał serce Stary Larsen..”
W kościele (prawie stuletnim) stoi popiersie założyciela Grytviken – Larsena oraz biblioteka pełna norweskich woluminów. Założone w 1904 roku Grytviken funkcjonowało jako stacja wielorybnicza przez 61 lat. Wciąż stoją na brzegu zbiorniki na olej wielorybi, wyciągarki, piły, kotły. Cała potężna machineria używana w jednym celu...
Z notatnika przyrodnika:
Relacja: Krzysztof Konieczny
Kilka mil od brzegu Południowa Georgia wygląda jak wielka skalista pustynia przyprószona śniegiem z umocowanymi na stokach gigantycznymi lodowcami. Z pól lodowych wystają nunataki, a błękitny prastary lód spływa aż do oceanu. Czasem spod śniegu wynurza się trochę zieleni. Gdzie jest przyroda? Gdzie są milionowe populacje petreli, tysięczne stada pingwinów i dziesiątki tysięcy słoni morskich? Otóż Georgia udostępnia dla tych zwierząt oazy. Cichsze zatoki usiane kamieniami na czarnym piachu stanowią doskonałe miejsca do rozrodu, wymiany piór czy sierści. Te oazy tętnią życiem, dudnią głosami i umożliwiają rozwój siedlisk roślinnych przypominających tundrę.
Zwierzęta zajmują kolejne piętra a wraz z postępem do góry spada ich liczebność. Pierwsze, tuż na granicy fal i piachu panoszą się największe słonie morskie. Zalegają całymi stadami i głośnym rykiem zaznaczają swoją obecność. Nieco dalej, wzdłuż strumieni i w płaskich dolinach rozlegają się głośne krzyki tysięcy pingwinów królewskich, czasem białobrewych. Na stokach porośniętych kępami „tussock grass” rozlokowują się ruchliwe uchatki antarktyczne, które jednocześnie niszczą te kępy. A kępy, im wyżej położone tym ważniejsze dla lęgowych petreli niebieskich, czy petrelków antarktycznych. Tu w norach wykopanych w torfie podtrawami odbywają swe lęgi. Na wyżej porośniętych wysokimi trawami wyspach i cyplach gnieżdżą się ogromne (3,5m rozpiętość skrzydeł) albatrosy wędrowne i pingwiny złotoczube. Ponad zielonymi „tusakowiskami” rozciągają się tundrowe łąki na których budują gniazda petrelce. Wielkie kopce z darni i resztek roślinności stanowią ich gniazda, z których mają doskonały widok na całą okolicę. Powyżej są już tylko nagie skały, gołoborza, piargi i lodowce. Ale i tu można znaleźć jakieś życie. Czasem gnieżdżą się tak wysoko petrele śnieżne. W malutkich oazach tętni ich życie w idealnie białym upierzeniu. Wyżej jest już tylko niebo i obłoki. Obłoki, które czasem tworzą wielkie soczewki, a przez nie widać nie wiadomo co. Wszystkie te piętra życia i oazy smagane są wiatrami, wichurami i huraganami.
IV. Część czwarta. Z Georgii Południowej na Wyspę Słoniową czyli „cholernie trudny rejs”
Relacja: Tomek Łopata
2013-11-09 1700 LT WYSPA SŁONIOWA!!! 61°05'S 054°38'W
Zrobiliśmy to!!!:)
Po 9 dniach ciężkiej żeglugi pod sztormy i fale, pokonawszy od Georgii Południowej 1070 mil, dzień w dzień coraz bardziej zamarzając i obmarzając, dziś o 1030 stanęliśmy w dryfie przy Point Wild na Wyspie Słoniowej 100 metrów od plaży, na której ekipa sir Ernesta Shackletona pod dowództwem jego zastępcy Franka Wilda czekała w skrajnie trudnych warunkach prawie 5 miesięcy na ratunek. Dewizą Shackletona było "wytrwałością zwyciężymy". I rzeczywiście zwyciężyli - po 18 miesiącach spędzonych w lodach wszyscy zostali uratowani.
My dziś też czuliśmy się zwycięzcami. Nie był to łatwy odcinek trasy naszego rejsu i do samego końca natura nie odpuszczała. Selma w ciężkich
Każdy na swój sposób przeżywał ten moment. Patrzyliśmy na malutką kamienistą plażę w wyjątkowo niegościnnym miejscu gdzie 100 lat temu 22 mężczyzn walczyło o przetrwanie nie wiedząc czy ktokolwiek po nich przypłynie. Dziś na plaży i okolicznych skałach urzędują pingwiny, to ich dom i one czują się tu doskonale. Ale między nimi stoi mały pomnik - popiersie kapitana kutra Yelcho, którym Shackleton przypłynął po swoich ludzi.
Chwila zadumy nie trwała długo, ruszyliśmy w dalszą drogę. Na koniec pokazało się słońce i wiatr ucichł jakby przyroda chciała wynagrodzić nasze trudy. Do obiadu otworzyliśmy dodatkowe wino i lampą białego uczciliśmy pamięć o ludziach którzy tu kiedyś wytrwali. W nocy zakotwiczyliśmy w małej zatoczce w południowo-zachodniej części Wyspy Słoniowej.
Rano zrobiliśmy lądowanie. Na brzegu czekało mnóstwo pingwinów białobrewych, „policjantów” i Macaroni. Były też kormorany, „warcabniki”, uchatki i słonie morskie. Wszystko w jednym:) Znowu karty aparatów zapełniły się po brzegi.
V. Część piąta. Rodacy z Arctowskiego, wulkan, sir Drake i Cape Horn.
Relacja: Tomek Łopata
Arctowski
Przyjęcie na stacji Arctowskiego jak zawsze niezwykle miłe, były uściski ze znajomymi - wielokrotnymi uczestnikami ekspedycji na Arctowskim (z Kazikiem na czele - 12 razy!), przepyszne polskie dania serwowane przez uśmiechniętą Zosię oraz ciepłe przyjęcie przez kierownika i nową ekipę stacji. Rozmowy ciągnęły się do późnej nocy. Rano zrobiliśmy krótką wycieczkę na grób naszego przyrodnika Włodzimierza Puchalskiego i obdarowani pachnącym chlebem i słoikami z chrzanem obraliśmy kurs na Deception.
Wyspa Deception to stożek wulkanu. Do jego wnętrza wpływaliśmy przez wyjątkowo spokojne tym razem Miechy Neptuna, odwiedziliśmy największą na Antarktydzie byłą bazę wielorybniczą, zamoczyliśmy nogi w gorącej wodzie jeziora wulkanicznego i... już nas nie było.
Źródło: www.selmaexpeditions.com
Zdjęcia: archiwum SELMA EXPEDITIONS