fot. Wikipedia |
Historia statku MV Wilhelm Gustloff nie doczekała się takiego rozgłosu, jak wiele pomniejszych katastrof. Część winy z pewnością ponosi za to fakt, że była to jednostka wojskowa - należąca w dodatku do Trzeciej Rzeszy. Jak wiele innych, miał to być jednak początkowo statek rejsowy. Oryginalnie miał zostać nazwany “Adolf Hitler”. Ostatecznie zdecydowano się na “Wilhelm Gustloff”, na cześć zamordowanego polityka z NSDAP. Po wybuchu II wojny światowej, jednostka została wcielona do marynarki wojennej III Rzeszy - początkowo jako statek szpitalny, później pływające koszary. Ostatecznie, po zarządzeniu w 1945 roku akcji pod kryptonimem “Hanibal” - dotyczącej ewakuacji wojsk i ludności cywilnej w głąb Rzeszy - “Wilhelm Gustloff” został oddelegowany do transportu uchodźców, uciekających przed postępującymi wojskami Armii Czerwonej.
30 stycznia 1945 roku, “Wilhelm Gustloff” wyruszył w swoją ostatnią, tragiczną podróż. Jednostka, przystosowana do przewozu około 2000 pasażerów, załadowana została dziesięcioma tysiącami uchodźców - z czego niemal połowę stanowiły dzieci. Co istotne dla późniejszych wydarzeń, styczniowa pogoda przyniosła ze sobą spory mróz - temperatura powietrza dochodziła do minus 20 stopni Celsjusza. Statek rozpoczął trasę w porcie Gotenhafen (obecnie Gdynia), wraz z liniowcem “Hansa” i dwoma torpedowcami. Celem podróży miała być niemiecka Kilonia. Szybko okazało się jednak, że nad całą akcją ciąży fatum.
Już na samym początku podróży, z powodów technicznych, zrezygnowała z niej zarówno “Hansa”, jak i jeden z torpedowców. “Wilhelm Gustloff” pozostał niemal bezbronny, na zdradzieckich, zimowych wodach Bałtyku - łakomy kąsek dla radzieckich łodzi podwodnych. Trudno się zatem dziwić, że na pokładzie statku dochodziło do konfliktu wśród czterech desygnowanych kapitanów. Główną kością niezgody było ustalenie trasy podróży. Część z dowódców optowała za trasą wzdłuż bałtyckiego brzegu, gdzie łatwiej można było uniknąć wrogich jednostek. Pozostali argumentowali jednak, że “Wilhelm Gustloff” powinien wyjść na głębokie wody, które zostały oficjalnie oczyszczone z min morskich. Ostatecznie, po półtorej godziny sporu, zdecydowano się na tę drugą opcję. Nie spodziewano się, że statek już wkrótce znajdzie się na celowniku radzieckiej łodzi podwodnej “S-13”, patrolującej pobliskie wody w poszukiwaniu łatwych ofiar.
Około godziny szóstej wieczorem doszło do kolejnego, feralnego wydarzenia na pokładzie “Wilhelma Gustloffa”. Po otrzymaniu tajemniczego komunikatu radiowego o możliwej kolizji ze statkiem oczyszczającym wodę z min morskich (w rzeczywistości nie było żadnego zagrożenia), na pokładzie jednostki - po kolejnych sporach wśród kapitanów - zdecydowano się na zapalenie świateł. Była to oczywiście śmiertelnie ryzykowna decyzja - statek stawał się łatwym łupem dla wrogich jednostek. Pogoda wciąż dawała się załodze we znaki. Śnieg i lód, osadzające się na pokładzie statków, uszkodziły nie tylko uzbrojenie na “Wilhelmie Gustloffie”, ale też - znajdujący się na pobliskim torpedowcu - sonar do wykrywania obcych jednostek. Pod pokładem zaś, tysiące stłoczonych w upale osób ignorowało rozkaz o noszeniu kamizelek ratunkowych.
fot. Wikipedia |
Aleksander Marinesko, kapitan radzieckiej łodzi podwodnej “S-13”, również był w tarapatach. Jego alkoholowe wybryki sprawiły, że potrzebował poważnego sukcesu, by uniknąć sądu polowego. Tego feralnego wieczoru otrzymał jednak największy prezent w swoim życiu. Bezbronna, dobrze oświetlona jednostka niemal zachęcała do ataku. Radziecka łódź śledziła “Wilhelma Gustloffa” przez dwie godziny, by w końcu zaatakować około 21, w okolicach Ławicy Słupskiej. Załoga niemieckiego statku, która nie przeczuwała nieuchronnie zbliżającej się katastrofy, słuchała w tym czasie - płynącego z głośników na pokładzie - triumfalnego przemówienia Hitlera. Nastrój wśród oficerów jednostki stopniowo się poprawiał. Wydawało się, że najgorsze mają już za sobą.
Pierwsza torpeda, podpisana przez Sowietów hasłem “za ojczyznę”, uderzyła w dziób statku o godzinie 21:16. Natychmiast zarządzono zablokowanie drzwi wodoszczelnych i odcięcie przedniej części jednostki. Pech chciał, że znajdowały się tam pomieszczenia załogi, wśród których wielu było przeszkolonych w procedurach ratunkowych. Decyzja o zablokowaniu przejścia pozostawiła ich na pewną śmierć. Kolejna torpeda, “za lud radziecki”, trafiła w środkową część statku, gdzie znajdowały się kabiny dla kobiet. Tylko kilka, ze zgromadzonych tam ponad trzystu osób, było w stanie uniknąć zabójczego pocisku. Jednak tym, co ostatecznie przypieczętowało klęskę “Wilhelma Gustloffa”, była torpeda numer trzy. “Za Leningrad” bezpośrednio trafiła w pomieszczenie z silnikami statku. Jednostka została unieruchomiona, w dodatku przestała też działać komunikacja radiowa.
Wielu z pasażerów “Wilhelma Gustloffa” było praktycznie skazanych na zagładę. Tratowani przez silniejszych współtowarzyszy, nie mieli szans na dostanie się do łodzi ratunkowych. Wielu z nich podjęło tragiczną decyzję o popełnieniu samobójstwa. Ci, którym udało się wyjść na pokład, panicznie próbowali wydostać się ze statku. Histeria, egoizm załogi - która nie zamierzała przestrzegać jakichkolwiek reguł - i fatalne warunki pogodowe uniemożliwiły jednak prawidłową ewakuację. Ostatecznie udało się opuścić tylko jedną, w połowie pustą łódź ratunkową. Inna, zapełniona ludźmi, została zatopiona przez oderwane od pokładu działo przeciwlotnicze. Część pasażerów rzucała się wprost do lodowatych wód Bałtyku, gdzie nie mieli żadnych szans na przeżycie. Niecałą godzinę od rozpoczęcia ataku, “Wilhelm Gustloff” poszedł na dno.
Akcja ratunkowa niemieckich sił wojskowych powiodła się tylko w pewnym stopniu. Przy użyciu torpedowców, statków ratowniczych, a nawet towarowców, zdołano uratować 1252 osoby. Pozostałe 9 tysięcy - z czego ponad połowę stanowiły dzieci - zginęło. Liczba ofiar czyni zatopienie “Wilhelma Gustlofa” największą morską katastrofą w historii ludzkości. Ironicznie, nadanie rozgłosu wydarzeniu od początku nie leżało jednak w niczyim interesie. Naziści zdecydowanie nie zamierzali psuć morale obywateli - i tak już niskiego pod koniec wojny - informacją o kolejnej porażce. Sowieci również nieprzesadnie chwalili się udanym atakiem - tym bardziej, że kapitan Aleksander Marinenko wkrótce został pozbawiony honoru i zwolniony ze służby w marynarce. Po wojnie zaś, świat niechętnie patrzył na jakiekolwiek próby opłakiwania tragedii po stronie III Rzeszy - nawet w takich przypadkach jak zatopienie “Wilhelma Gustlofa”, gdzie ofiarami w 90 procentach byli cywilni uchodźcy. I tak, największa morska katastrofa w dziejach do dziś pozostaje jedynie ciekawostką dla fanów wojennej historii - a także poszukiwaczy skarbów, którzy na pokładzie leżącego na polskim terytorium wraku statku, próbowali odnaleźć słynną Bursztynową Komnatę.