Paweł właśnie sięgał po kolejny kieliszek „wściekłego psa”, gdy odezwał się dzwonek jego telefonu. To był ostrzegawczy SMS. Jednym haustem wypił wódeczkę, zapłacił i chwytając torbę z zakupami wybiegł z knajpki, jednej z wielu jakie usytuowane są w Polańczyku, przy drodze prowadzącej na brzeg Solińskiego jeziora. Szedł coraz szybciej, aby w końcu zacząć biec. System ostrzegawczy zadziałał. SMS informował go, że rozstawione czujki dostrzegły samochód jego żony.
Już od lat Paweł, pojawiał się nad Soliną z chwilą gdy, jak to się mówi, „lody puszczały”, żegnał swoje rodzinne miasto, żonę i rozpoczynał trwający aż do pierwszych śniegów sezon żeglarski. W tym czasie jak ognia unikał spotkań z małżonką, która jednak nie rezygnowała, jeno od czasu do czasu pojawiała się w tej okolicy, aby krnąbrnego ślubnego ściągnąć na siłę do domu. Sam określał się „pouciekańcem” tłumacząc, że dom i żona dobre są gdy mróz i śnieg, ale gdy słońce przyświeci, to prawdziwy mężczyzna oddaje się całkowicie swoim przyjemnościom. Zatem rozbudował cały system ostrzegawczy. Jego znajomi, przyjaciele oraz tutejsza dziatwa miały go informować, jak tylko na drodze prowadzącej z Leska do Polańczyka pojawi się auto jego żony. Wtedy brał nogi za pas i wsiadał na swojego wypieszczonego i pracowicie odnowionego ramblera, stawiał żagle i krył się w sobie tylko znanych ustronnych miejscach, jakich pełno na brzegach Soliny. Tym razem też się udało, chociaż niewiele brakowało. Gdy rambler oddalił się od pomostu na dobrych kilkanaście metrów, grot i fok w pośpiechu postawione złapały wiatr, wtedy spoglądając przez ramię zobaczył na brzegu sylwetkę żony energicznie wymachującej rękami i coś wykrzykującej w jego kierunku. Udał, że tego nie dostrzega, że całkowicie jest pochłonięty sterowaniem, aby swoją żaglówkę ustawić prawidłowo do wiatru.
Po godzinie dopłynął do niewielkiej, znakomicie ukrytej przed wzrokiem intruzów zatoki, gdzie od lat miał przygotowane obozowisko. Był tu grill, stół zrobiony z drzewa dryfowego, był niewielki szałas z wygodnym legowiskiem, przerobiona z beczki mała wędzarnia, był też sprytnie pochowany sprzęt biwakowy. Na skrawku ziemi rosły wszelkie zioła, tymianek, rozmaryn, bazylia, majeranek i oregano, tudzież szałwia, które pracowicie posadził wiosną. Obok zaś stała jego duma – wielka bela słomy, gęsto porośnięta boczniakiem ostrygowatym, grzybem za którym przepadał. Zacumował jacht, zszedł na brzeg, po czym ostrożnie stąpając po skleconym z kawałków wyłowionych desek pomoście sięgnął po dużą siatkę zatopioną w jeziorze. Trzepotały się w niej dwa spore pstrągi, które złowił poprzedniego wieczoru. Sprawił je błyskawicznie i rozpoczął przygotowanie obiadu. Z torby, którą przyniósł ze sobą wyciągnął opakowanie grzybów „shitake”, z beli słomy wyciął kilka boczniaków. Ryby posolił i w ich wnętrze włożył - do jednej pęczek rozmarynu, do drugiej nieco koperku. Grzyby poszatkował w spore kawałki, rozpalił ogień i wrzucił je na patelnię, Pokropił ryby niewielką ilością oliwy i wyłożył na ruszt. Obiad zapowiadał się znakomicie. Grzyby - mieszanina boczniaków i shitake podsmażona na oliwie z dodatkiem czosnku pachniała smakowicie, skóra pstrągów lekko się zrumieniła. Życie pouciekańca może być wspaniałe.
Pstrągi Pouciekańca Pstrągi po sprawieniu należy natrzeć solą, po czym oprószyć odrobiną świeżo zmielonego białego pieprzu. Do ich wnętrza można włożyć ulubione zioła, może to być rozmaryn, koperek, oregano lub garść młodej pokrzywy. Teraz odstawić na jakiś czas, aby sól dotarła do wnętrza. Grzyby, shitake i boczniaki, pokroić na mniejsze kawałki, wyłożyć na rozgrzaną patelnię, odparować nadmiar wody, która się pojawi, posypać zmiażdżonym czosnkiem, podlać odrobiną oliwy. Gdy się smażą wyłożyć na ruszt pstrągi. Czekać do momentu, gdy ich skóra się zacznie się mocno rumienić, a ich mięso będzie soczyste, ale nie przesmażone. Podawać na talerzu z grzybami, tłuczonymi ziemniakami oraz np. szpinakiem z patelni. |