TYP: a1

Włodzimierz Bonawentura Krzyżanowski herbu Świnka

piątek, 21 kwietnia 2017
Anna Ciężadło

Człowiek, którego kochali Amerykanie, chociaż - mimo szczerych chęci - nie potrafili wymówić jego nazwiska. Inżynier, generał i agent specjalny w jednym. Facet, którego biografia, mimo paru meandrów, idealnie obrazuje amerykański sen: od zera do milionera. Poznajcie pana Włodzimierza Krzyżanowskiego herbu Świnka.

Oczywisty wybór

Młody Włodek urodził się w Rożnowie w okolicach Poznania i, biorąc pod uwagę geny, właściwie nie miał wyjścia – po prostu musiał zostać wojskowym albo przynajmniej wdać się w jakąś zbrojną awanturę. Wojskowymi byli jego ojciec oraz dwaj wujowie (wszyscy walczyli w wojsku napoleońskim), a także jego brat, który wystąpił w powstaniu listopadowym. Co prawda, z ogólnego trendu wyłamał się jeden kuzyn, niejaki Fryderyk Chopin, ale cóż - w każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca. 

Kiedy po śmierci ojca rodzina Krzyżanowskich popadła w poważne długi, matka zadecydowała o wyprowadzce z rodzinnego majątku i przeniesieniu się do Warszawy, Włodek natomiast trafił pod skrzydła wujostwa, zamieszkałego w Poznaniu.

I to właściwie przypieczętowało los chłopaka, ponieważ trafił on do Gimnazjum św. Marii Magdaleny, które stanowiło jedno z najważniejszych ognisk konspiracji w zaborze pruskim. Kiedy zatem w 1846 roku wybuchło powstanie antypruskie, Włodek, wierny najlepszym tradycjom swojej niepokornej rodziny, wziął w nim czynny udział. Oczywiście, musiał za to zapłacić, i to słono. Aby uniknąć aresztowania, zmuszony był zejść zaborcom z widoku, co niezwłocznie uczynił, wyjeżdżając tak daleko, jak tylko mógł: do Nowego Jorku.

 

American dream

Za oceanem młody Krzyżanowski miał trochę, a nawet całkiem, pod górkę: nie znał tam nikogo, nie miał żadnego konkretnego wykształcenia, a przede wszystkim – ni w ząb nie umiał angielskiego. Postanowił jednak szybko nadrobić braki (w sumie, jaki miał wybór?). Zamieszkał u innego Polaka i, aby się utrzymać, chwytał się rozmaitych prac fizycznych, co dla człowieka posiadającego herb (co prawda Świnka, ale jednak herb), prawdopodobnie nie było łatwe do przełknięcia. Mimo wszystko, Krzyżanowski podszedł do sprawy praktycznie – startując z poziomu zero, mógł podążać tylko w jednym kierunku, a mianowicie w górę. Uczył się więc i pracował, a przede wszystkim, pilnie opanowywał język. 

W końcu udało mu się zdobyć tytuł inżyniera geodety, co przy sporym doświadczeniu praktycznym, otworzyło zupełnie nowe możliwości. Jako tak zwany młody-zdolny, Krzyżanowski wziął udział w budowie kolei na zachód (wytyczone przez niego szlaki istnieją zresztą do dziś), a przy okazji, poznał niejakiego generała Burnetta. Tak się szczęśliwie złożyło, że generał posiadał całkiem fajną córkę, więc wkrótce został nie tylko znajomym Krzyżanowskiego, ale tez jego… teściem. Wraz ze świeżo poślubioną małżonką, Caroline, Krzyżanowski przeniósł się do Waszyngtonu, gdzie założył świetnie prosperującą firmę. 

Ponieważ okazał się zdolnym biznesmenem, wkrótce wzbogacił się i jako człowiek majętny, znów wplątał się politykę. Stanął po stronie Partii Republikańskiej, wspierając kandydaturę Abrahama L., który w niedługim czasie wygrał wybory i został prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Nie wszyscy byli jednak zachwyceni takim obrotem spraw, toteż zaraz po objęciu przez Lincolna stanowiska, w USA wybuchła wojna domowa, nazywana roboczo wojną Północ- Południe.

Krzyżanowski, niewiele myśląc, od razu zgłosił się na ochotnika (i to jako szeregowy!), po czym zorganizował w Waszyngtonie oddział, złożony z takich jak on imigrantów, który bohatersko obronił miasto i jego mieszkańców przed atakiem południowców. Odwaga została słusznie doceniona, skutkiem czego niedawny szeregowy Krzyżanowski awansował na kapitana, a następnie na majora Krzyżanowskiego (teraz mógł śmiało spojrzeć w oczy teściowi).

 

Polski Legion

Zachęcony pierwszym sukcesem (a prawdopodobnie także awansem), major Krzyżanowski zorganizował sprawną kampanię wśród imigrantów ze Starego Kontynentu i wkrótce stworzył 58. Ochotniczy Pułk Piechoty Nowego Jorku, zwany w skrócie Polskim Legionem. Krzyżanowski został mianowany jego dowódcą, czyli, niejako z automatu, awansował na pułkownika.

Pułkownik Krzyżanowski wziął czynny udział w wielu bitwach wojny secesyjnej (w tym w kilku naprawdę słynnych), a wsławił się nie tylko odwagą, ale i bardzo sprawnym zawiadywaniem swoją małą armią. Dzięki tym przymiotom Krzyżanowski zapobiegł gigantycznej klęsce wojsk Unii w czasie rozstrzygającej bitwy pod Gettysburgiem, za co prezydent Lincoln awansował go na generała brygady.

Lincoln zresztą już kilkakrotnie rekomendował Krzyżanowskiego do awansu, jednak za każdym razem Senat USA stanowczo odmawiał; co ciekawe, powodem odmowy zawsze był fakt, że generałem stanowczo nie może zostać człowiek, którego nazwiska nie da się wypowiedzieć. Dobrze, że nie nazywał się Brzęczyszczykiewicz.

Niestety, choć w tym przypadku, raczej na szczęście – żadna wojna nie może ciągnąć się w nieskończoność. Po jej zakończeniu Krzyżanowski został właściwie bez środków do życia i tylko dzięki znajomościom zdołał załapać się na stanowisko przełożonego urzędu podatkowego w Georgii. Była to mało wdzięczna funkcja, którą zresztą i tak wkrótce utracił, wskutek oskarżeń o nadużycia finansowe.

 

Agent do zadań specjalnych

Najwyraźniej jednak nie było przeciw Krzyżanowskiemu poważnych dowodów, bowiem wkrótce został mianowany specjalnym agentem Departamentu Skarbu. Na tym stanowisku miał zajmować się ściganiem przemytników oraz kontrolą pracowników komór celnych Nowego Orleanu.

Okazał się w tym tak dobry, że już niespełna rok później został jeszcze „specjalniejszym” agentem, i zamiast Nowym Orleanem, miał zająć się sama stolicą – teraz objął bowiem pieczę nad 15 Obszarem Celnym, czyli nad tzw. Terytorium Waszyngtonu.

Obszar był znacznie bardziej rozległy, a malwersacje do wykrycia - znacznie grubsze. I to chyba zgubiło polskiego szlachcica, a przynajmniej sprawiło, że niektórzy ludzie trzymający władzę czynili mu wstręty.

[t]Anchorage, Alaska[/t] [s] Fot. Frank K. z Anchorage, Alaska, USA, Wikipedia[/s]

Przystanek Alaska

W 1867 roku Stany Zjednoczone dokonały interesu życia – zakupiły od carskiej Rosji niepozorny, zimny i słynący głównie z bagien oraz gigantycznych komarów region, zwany Alaską. Fakt, że okazało się, iż jest to niesłychanie bogaty w złoża teren, wyszedł w praniu nieco później, za co prawdopodobnie kilka osób po drugiej stronie oceanu otrzymało propozycję odbycia dożywotnich wczasów gdzieś na urokliwej Syberii.

Jednym z najważniejszych negocjatorów po stronie amerykańskiej był właśnie generał Krzyżanowski – dzięki niemu USA zakupiły obszar, który stanowi niemal 20 proc. ich powierzchni, a zapłaciły za niego jedynie 7 mln dolarów. Nawet przy uwzględnieniu inflacji, należy uznać, że Polak doprowadził do jednej z najbardziej intratnych transakcji w dziejach świata.

Niedługo później Krzyżanowski, jako agent działający w samym centrum zawiadywania Stanami Zjednoczonymi, otrzymał zadanie zweryfikowania prawdziwości doniesień o nielegalnych transakcjach, jakie rzekomo miały odbywać się na Alasce. Aby zbadać sprawę in situ, udał się więc na Alaskę i… tu trop jego działań się urywa. Ponieważ był agentem specjalnym, nie znajdziemy (nawet dzisiaj), dokładnych informacji na temat tego, czego się dowiedział i jakie wnioski wysnuł. Faktem jest natomiast, że tuż po powrocie został natychmiastowo i bez podania przyczyn zwolniony ze służby.

W zamian za to otrzymał spokojną, choć bardzo prestiżową posadę dyrektora w waszyngtońskim Departamencie Skarbu. Po zakończeniu kariery, jako majętny i zasłużony człowiek, zamieszkał w Nowym Jorku, gdzie spisał swoje wspomnienia oraz sentymenty. Napisał między innymi „wolę najskromniejszy domek w Polsce, niźli pałace tutaj”, co dowodzi faktu, że przy wszystkich swoich spektakularnych osiągnięciach i sławie, w głębi serca pozostał Włodkiem – sierotą i wygnańcem, który zwyczajnie tęsknił za domem.

 

Krzyżanowski na mapach

Krzyżanowski do śmierci mieszkał w Nowym Jorku i został pochowany na cmentarzu Greenwood na Brooklynie. Jednakże, po jakimś czasie, władze uznały, że to stanowczo za mało i w 50. rocznicę śmierci przeniesiono jego trumnę (z wszelkimi wojskowymi honorami) na Narodowy Cmentarz w Arlington.

Pośmiertnie Krzyżanowski został również doceniony przez ówczesnych szefów państw: podczas uroczystości nad jego nowym grobem, mowę ku jego czci wygłosił w USA Franklin Roosevelt, zaś w Warszawie - Ignacy Mościcki.

W świetle tych faktów może być nieco dziwne, że mieszkańcy USA uczcili polskiego generała, któremu tyle zawdzięczają (i militarnie, i finansowo), tylko w jednym miejscu na mapie: na Alasce istnieje bowiem Góra Krzyżanowskiego, czyli  Mount Krzyzanowski. Być może przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, że Amerykanie po przeszło stu latach, nadal mają problem z wypowiedzeniem jego nazwiska?

 

 

 

 

Tagi: Alaska, Włodzimierz Krzyżanowski, Abraham Lincoln
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007