TYP: a1

Henryk Arctowski – facet, który nie bał się zimna ani niczego innego

piątek, 14 kwietnia 2017
Anna Ciężadło

Śmiały podróżnik i wielki uczony, badacz najbardziej polarnych z polarnych krain. Gość, na którym zimno nie robiło wrażenia – a nawet można zaryzykować twierdzenie, że go... zakonserwowało. Pan Arctowski dożył bowiem szczęśliwie wieku 87 lat, co przy jego trybie życia i intensywności pracy było naprawdę imponującym wynikiem.

[t]Henryk Arctowski[/t] [s][/s]

Polak Niemiec, dwa bratanki. No, prawie

 

Henryk Arctowski urodził się w Warszawie, jako Henryk Arzt. Jego rodzina pochodziła z Wirtembergii, jednak od kilku pokoleń żyła w Polsce, a sam uczony, pragnąc podkreślić swoją polskość, zmienił nazwisko na bardziej polskobrzmiące. Nie to, żeby miał coś przeciwko rodzinie (pewnie na zachodzie miał jeszcze jakąś ciocię Helgę) – tak naprawdę wkurzyli go sami Niemcy: jako młody człowiek, z powodu patriotycznych zainteresowań, spotkał się z szykanami z ich strony i został zmuszony do opuszczenia gimnazjum w Inowrocławiu.

 

Ostatecznie wcale nie wyszedł na tym źle - w odróżnieniu od samych Niemców, którzy na zawsze stracili szansę, że przyszły wybitny uczony przyzna się jeszcze kiedyś do niemieckich korzeni. Rodzice wysłali młodego Henryka do Liège w Belgii, gdzie szczęśliwie skończył szkołę średnią i zaczął studia. Najwyraźniej uznał jednak, że to za mało, bowiem później kontynuował jeszcze naukę na jakiejś Sorbonie.

 

Zimne początki

 

Młody Henryk od początku wykazywał błyskotliwą inteligencję, która w połączeniu z solidnie przestudiowaną wiedzą sprawiła, że jeszcze przed ukończeniem 22 roku życia został zatrudniony na Uniwersytecie w Liège.

[t]Belgica[/t] [s][/s]

Dwa lata później zaczął przygotowania do pierwszej antarktycznej wyprawy, prowadzonej pod dowództwem Adriena de Gerlache’a, oficera Belgijskiej Królewskiej Marynarki. Rzecz jasna, nie miała to być wycieczka rekreacyjna – Arctowski zamierzał zgłębić zagadnienia arktycznej oceanografii, glacjologii, geologii oraz meteorologii.

 

Spory rozrzut? Może i tak – jednak uczony nie przypuszczał chyba, że poza tymi zadaniami, będzie pracował również jako... kopacz, przez 8 godzin na dobę wyrąbując kanał w lodzie.

 

Wyprawa, na skutek małej zmiany planów oraz dużego pecha, o mało co nie skończyła się katastrofą, bowiem statek „Belgica”, na którym płynął uczony, został uwięziony w paku lodowym na drobnych... 13 miesięcy. W czasie przymusowego postoju Arctowski oczywiście prowadził intensywne badania, co dowodzi nie tyle faktu, że nie lubił bezczynności, ile tego, że naprawdę był twardzielem. W międzyczasie dopadła ich bowiem kilkumiesięczna noc polarna, szkorbut, śmierć jednego z członków załogi, no i oczywiście miłe okoliczności przyrody: mróz rzędu - 45 stopni Celsjusza.

 

Sukces mimo wszystko

 

Mimo wszelkich trudności, wyprawa okazała się wielkim sukcesem naukowym: Arctowski, na podstawie analizy przywiezionych przez siebie próbek skał, udowodnił swoją teorię istnienia „antarkandów” - czyli wcześniejszego połączenia Ameryki Południowej i Półwyspu Antarktycznego.

 

Materiały, które zebrał podczas wyprawy, pozwoliły też na stworzenie map batymetrycznych mórz antarktycznych, i na wysnucie śmiałych wniosków, dotyczących teorii falowego przesuwania się cyklonów.

 

Co prawda, po powrocie z wyprawy Arctowski stracił robotę na uniwersytecie, ale nie przejął się tym specjalnie; nie zrażony, przeniósł się do belgijskiego Observatoire Royal de Belgique, gdzie nadal prowadził badania naukowe – i nadal opracowywał ciekawe teorie, dotyczące nie tylko skał, ale też pogody czy zórz polarnych.

 

Sława, chwała i żona

 

Arctowski działał i działał, zyskując coraz większe uznanie świata nauki, co jednak nie znaczy, że nie miał czasu na inne rzeczy; około 1900 roku ożenił się: ślub odbył się w Londynie, a wybranką została amerykańska śpiewaczka, Arian Jane Addy.

Trzeba przyznać, że Henryk wybrał całkiem dobrze: pani Arctowska wyróżniała się bowiem nie tylko talentem, ale i dobrocią - kiedy wybuchła I wojna światowa, przeprowadziła akcję charytatywną na rzecz polskich uchodźców, przeznaczając na nich dochody ze swoich koncertów. 

[t]Półwysep Arctowskiego[/t] [s]Fot. David Stanley z Nanaimo, Canada, Wikipedia[/s]

Wróćmy jednak do sławnego męża: Arctowski zyskiwał coraz większą (i zasłużoną) sławę oraz rozgłos; i, jak to zwykle bywa, znalazło się kilka osób, które chciały się podeprzeć jego autorytetem we własnych sprawach.

Na przykład panowie Frederick Cook i Robert Peary, nie mogąc ustalić, który z nich jako pierwszy doszedł na biegun północny, poprosili Arctowskiego o rozstrzygnięcie tej kwestii (najnowsze badania dowodzą, że chyba... żaden, ale to tak na marginesie). „Rozprawa” w tej sprawie odbyła się w ojczyźnie żony, czyli w USA. Z państwem tym związał się Arctowski na następne lata, zostając dyrektorem działu przyrodniczego Biblioteki Publicznej w Nowym Jorku.

 

Globalne ocieplenie i inne bajki

 

W 1907 roku Arctowski wymyślił kolejną wyprawę na lądolód Antarktydy, ale nie doszła ona do skutku; w zamian za to, w 1910 roku wziął udział w wycieczce w równie urokliwe rejony: na Spitsbergen i Lofoty.

Podczas owej wyprawy (ponad 100 lat temu!) badał związek zmian klimatycznych z pyłami wulkanicznymi, plamami na słońcu oraz burzami magnetycznymi.

Ciekawe, co na to orędownicy globalnego ocieplenia, które jakoby jest domeną współczesnych czasów oraz produktem naszych samochodów, tosterów i elektrowni?

 

Prztyczek w warszawski nos

 

Arctowski, mimo iż mieszkał w Stanach, dbał też o los jego własnego kraju: w 1918 roku, już jako sławny uczony, opracował dla tzw. Komisji House'a dokument pt. „Report on Poland, compiled for the use of the American Delegation to the Peace Conference”, a w kolejnych latach czynnie pomagał polskiej delegacji w Paryżu.

[t]ORP Arctowski[/t] [s]Fot. Konflikty.pl, Wikipedia[/s]

W uznaniu zasług, w 1920 roku Ignacy Paderewski zaproponował mu stanowisko Ministra Oświaty w rządzie RP, a jednocześnie zabiegały o niego dwa polskie uniwersytety: Warszawski oraz Jana Kazimierza (dawny Franciszkański) we Lwowie. Ponieważ Arctowski kilka lat wcześniej otrzymał tytuł doktora honoris causa lwowskiego uniwersytetu, wybrał tę drugą opcję (przynajmniej taką wersję lansują mieszkańcy Warszawy), obejmując Katedrę Geofizyki i Meteorologii. We Lwowie zorganizował zresztą Instytut, który wzbogacił ogromnymi zbiorami swojej prywatnej biblioteki.

 

Lata trzydzieste Arctowski spędził niezmiernie pracowicie: badał, uczył, tworzył (w swoim dorobku posiada aż 400 prac naukowych, z czego 130 powstało we Lwowie), a także czynnie uczestniczył w pracach Międzynarodowej Unii Geograficznej.

 

Wyraźnie ciągnęło go jednak w zimniejsze regiony, zaproponował więc utworzenie dwóch polskich stacji badawczych – na Spitsbergenie i na Antarktydzie. Pomysł był nie tyle szalony (bo był), ile śmiały. Był też niezmiernie ważny zarówno z punktu widzenia nauki, jak i prestiżu państwa polskiego, które po przeszło 100 latach niewoli, wyraźnie nabierało wiatru w żagle. Niestety, wkrótce wybuchła kolejna wojna światowa i realizację planów naukowych trzeba było odłożyć na półkę.

[t]Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego[/t] [s]Fot. Acaro, Wikipedia[/s]

Znowu wojna

 

Jesienią 1939 roku w USA odbywał się Kongres Międzynarodowej Unii Geodezyjno - Geofizycznej. Arctowski, jako wybitny uczony, oczywiście był tam obecny – i właśnie w tam zastał go wybuch II wojny światowej. Powrót do Polski okazał się z oczywistych względów niemożliwy – Arctowski pozostał więc w USA i tam dalej prowadził swoje badania, związując się z Smithsonian Institution, dla której pracował aż do 1950 roku, badając m. in. wpływ promieniowania słonecznego i stałej słonecznej na zmiany pogody. Do kraju już nigdy nie powrócił, co jest zupełnie zrozumiałe: na smutnych panach z SB jego dorobek naukowy mógłby nie zrobić wrażenia (nie to, żeby nie umieli czytać), jednak silne związki z wrażym zachodem na pewno nie umknęłyby ich uwadze, skutkiem czego w Polsce czekałaby go raczej ponura przyszłość.

 

Arctowski na mapach... i nie tylko

 

Arctowski pozostał w USA aż do śmierci, czyli do 1958 roku. Dwa lata później jego prochy zostały sprowadzone do Polski i, wraz z żoną, spoczął na warszawskich Powązkach.

Na tym jednak nie zakończyła się jego historia – świat, a nawet Polska (co wcale nie jest takie oczywiste, jeśli spojrzymy na losy niektórych naszych bohaterów) wciąż o nim pamiętają: od 1976 roku, na Szetlandach, funkcjonuje polska stacja polarna imienia Henryka Arctowskiego. Oprócz niej, na mapach znajdziemy również:

 

  • w Arktyce: Górę Arctowskiego (na Spitsbergenie) i Lodowiec Arctowskiego;

  • na Antarktydzie: Półwysep Arctowskiego, Zatokę Arctowskiego, Nunatak Arctowskiego, Góry Arctowskiego i leżącą w nieco innym miejscu - Górę Artcowskiego.

     

Jak widać, wszystkie obiekty na mapach, jakie związane są z Henrykiem Arctowskim, są również ściśle związane z... zimnem. Na szczęście, imię polskiego uczonego rozsławiają również Fundacja im. H. Arctowskiego w Narodowej Akademii Nauk USA oraz francuska nagroda i medal im. Arctowskiego, przyznawane za wybitne osiągnięcia na polu heliofizyki. 19 września 2007 NBP wprowadził monety z Arctowskim oraz Antonim Dobrowolskim (towarzyszem z pierwszej wyprawy) o nominałach 2 zł i 10 zł.

 

Jako swoistą wisienkę na torcie wymieńmy jeszcze jeden obiekt z Arctowskim w nazwie: od 1982 roku po morzach i oceanach pomyka okręt hydrograficzny ORP Arctowski, należący do Dywizjonu Zabezpieczenia Hydrograficznego Marynarki Wojennej RP.

 

 

 

 

 

Tagi: Henryk Arctowski, Antarktyda, badacz, stacja badawcza
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620