W Polsce śmiganie z kuszą to, jak na razie, mało popularny sposób spędzania czasu – szczególnie, jeśli polujemy pod wodą. Natomiast na tak zwanym świecie, podwodne łowiectwo, czyli spearfishing, święci triumfy i zdobywa coraz większą popularność. Na czym to w ogóle polega - i czy jest bardziej wędkarstwem, czy polowaniem? Sportem, stylem życia? A może sposobem na złapanie obiadu?
By Brocken Inaglory - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11022663 |
WyzwanieIstnieje całkiem spora grupa ludzi, którzy znajdują przyjemność w siedzeniu godzinami na brzegu i tak zwanym moczeniu kija. O tym, na ile rzeczywiście ten proceder ma coś wspólnego z łowieniem, a na ile ze spotkaniem towarzyskim na łonie przyrody, nie będziemy teraz dyskutować, bo to temat na osobne posiedzenie. Faktem jest natomiast, że wędkarstwo to zajęcie raczej mało dynamiczne – no chyba, że się okaże, iż nie mamy karty wędkarskiej, a właśnie zmierza w nasza stronę ktoś, kto o nią zapyta.
Natomiast podwodne łowiectwo z kuszą jest esencją przygody: nie tylko polujemy na zwierza, ale odwiedzamy go w jego naturalnym środowisku, stajemy (no, może „stajemy” to nie najszczęśliwsze słowo w tym wypadku), a w każdym razie mierzymy się zanim oko w oko. Tego rodzaju aktywność wymaga dobrej kondycji fizycznej, sporej odwagi, no i oczywiście posiadania sprzętu oraz stosownych zezwoleń, ale o tym za chwilę.
Spearfishing chyba dlatego tak fascynuje, że ma w sobie coś pierwotnego, a jednocześnie budzi głęboki szacunek do przyrody i zwierzaka, który – być może – wyląduje na naszym stole. Z tym, że niekoniecznie musi się tak zdarzyć. Ryba, jak twierdzą znawcy, jest bardzo trudnym przeciwnikiem; przede wszystkim, ma oczy z boku (przynajmniej zdecydowana większość gatunków), dzięki czemu dokładnie obserwuje otoczenie. A żeby strzelić, trzeba podejść naprawę blisko, wykazać się sprytem, cierpliwością i… smykałką do polowania, i chyba tu leży największy „fun” całej tej zabawy.
Kusza, czyli co?
Kusza to pojęcie równie ogólne, jak samochód: istnieje szereg odmian, różniących się nie tylko rozmiarami i szczegółami konstrukcji, ale przede wszystkim typem naciągu oraz materiałem, z jakiego wykonana jest kusza. Dyskusja na temat wyższości naciągu gumowego nad pneumatycznym (lub odwrotnie) jest równie burzliwa (i równie bezowocna), jak odwieczny spór o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. Każda z opcji posiada swoich zagorzałych zwolenników, a prawda jest taka, że każda kusza, która jest dobrze zaprojektowana i profesjonalnie wykonana, jest kuszą dobrą.
Podobnie rzecz wygląda, jeśli chodzi o materiał: istnieją kusze z drewna tekowego, poliwęglanu i, najpopularniejsze chyba, z aluminium. Generalnie chodzi o to, by kusza była lekka, ale wytrzymała - i w praktyce każdy z wymienionych materiałów spełnia ten warunek. Osobnym zagadnieniem jest natomiast długość kuszy, która powinna być tym większa, im bardziej przejrzyste są wody, w jakich będziemy polować.
Sport czy mord?
Na jednej ze stron, poświęconych łowiectwu podwodnemu, czytamy: „jest to sport łączący w sobie grację nurkowania na wstrzymanym oddechu oraz instynkt łowcy.” I trudno o bardziej precyzyjną definicję. Generalnie, podwodne łowiectwo ma więcej wspólnego z polowaniem, niż z łowieniem: należy zanurkować (bez aparatu tlenowego), zlokalizować rybę, podpłynąć do niej i wystrzelić. Proste?
W teorii tak, w praktyce nieco mniej, bowiem istnieją tu pewne ograniczenia, których należy przestrzegać. Przede wszystkim, jeśli podwodne łowiectwo ma być sportem, zabronione jest używanie kusz ze wspomaganiem gazowym. Nurek, a właściwie myśliwy, może używać jedynie siły własnych mięśni. Trudność polega też na tym, że aby oddać skuteczny strzał (czyli taki, który rybę zabije, a nie tylko zrani), trzeba do niej podpłynąć na ok. 2 metry. Oczywiście ryba niekoniecznie będzie chciała współpracować, a powietrza w płucach mamy ograniczoną ilość. Nie ma tu czasu, jak w wędkarstwie, na zanęcanie ryb i oswajanie ich ze swoją obecnością. Dodatkowo, kusznicy muszą przestrzegać restrykcyjnych przepisów, dotyczących wymiarów ryb, na które polują, a także limitów ilości egzemplarzy.
By Yugyug / Original uploader was Yugyug at en.wikipedia - Transferred from en.wikipedia, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3962788 |
Czy to jest groźne?
Dla ryb, z pewnością – podobnie zresztą, jak tradycyjne wędkowanie, nie wspominając już o połowach przemysłowych. Niestety, istnieją również pewne zagrożenia dla samego nurka; zdarzają się przypadki śmierci kuszników, którzy zostają zaatakowani przez rybę, którą postrzelili, ale nie zabili. Pamiętajmy, że nawet zwykły sum może ważyć tyle samo, co człowiek – a on, w odróżnieniu od człowieka, jest w domu i pod wodą nie da przeciwnikowi szans.
Jeżeli polujemy w miejscu, gdzie pływają rekiny, robi się jeszcze ciekawiej. Oczywiście, tych sympatycznych zwierzaków nie spotkamy w każdym akwenie – w praktyce trzeba by ich szukać raczej w cieplejszych morzach, ale przy odrobinie szczęścia można natknąć się na jakąś zabłąkaną sztukę również na Morzu Śródziemnym. I co wtedy? A no, nic – w końcu chcieliśmy zapolować na rybkę, to mamy rybkę; i harpun – niech się bestia boi. Co ciekawe, wcale nie musi to być bestia: prawdziwym zagrożeniem wcale nie są ludojady rodem ze „Szczęk”, a najwięcej ataków generują rekiny stosunkowo niewielkie, mające po 2,5 m długości.
Jeśli wiec już spotkamy takiego stwora, pamiętajmy, by nie spuszczać go z oka i, dopóki to możliwe, zachować spokój – może się znudzi i sobie popłynie. Rekin zwykle zatacza kręgi, chcąc zaatakować nurka od tyłu – jeśli wiec nie damy mu takiej szansy bardzo możliwe, że da nam spokój i znajdzie sobie inny cel. Jeśli jednak rybka uparcie krąży, a nawet staje się bardziej agresywna, zawsze możemy… sami ją zaatakować, choćby uderzając kuszą we wrażliwy nos zwierzęcia, albo hałasując i puszczając bąble. Na pocieszenie można dodać, e na świecie żyje ok. 350 gatunków rekinów, z których naprawdę agresywnych jest zaledwie 12, więc szansa, że trafimy na któregoś z nich, jest w rzeczywistości niewielka.
Magiczne 10 metrów
Nurkowi, niezależnie od zębów rekina, grozi jeszcze zupełnie inne niebezpieczeństwo – tzw. SWB, czyli shallow water blackout. Jest to, w wolnym tłumaczeniu, utonięcie w płytkiej wodzie, spowodowane chwilowym zamroczeniem. Z pozoru wydaje się, że nurek, który jest prawie przy powierzchni (a był znacznie głębiej), jest już bezpieczny – nic bardziej mylnego.
By Yoyo500 - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=17252120 |
SWB najczęściej przydarza się nurkom, schodzącym na bezdechu poniżej 10m: mają oni w płucach powietrze, zawierające ok. 20 proc tlenu. Im głębiej schodzi taki nurek, tym większe ciśnienie na niego działa, ścieśniając również cząsteczki tlenu w jego płucach. Gdy po zakończonym polowaniu nurek, kiedy wraca na powierzchnię, powietrze w jego płucach zwiększa swoją objętość, ale zawartość tlenu jest w nim znacznie mniejsza, niż 20 proc., co wywołuje chwilowe zamroczenie, czyli blackout.
Na głębokości nie przekraczającej 10 m zmiana ciśnienia jest na tyle niewielka, że blackout praktycznie się nie zdarza – chyba, że nurkowanie odbywa się bardzo intensywnie, powodując zwiększone zużycie tlenu. Jeśli, niezależnie od głębokości, zarejestrujemy pierwsze symptomy nadchodzącego kryzysu, takie, jak ból głowy, widzenie tunelowe czy niekontrolowane przełykanie – blackout jest blisko i należy natychmiast wracać.
Etyka
Każde polowanie wzbudza wiele emocji, bo współczesny świat woli udawać, że mięso to przecież filety, schaby i inne roztbefy, a nie kawałki zwierząt. Mimo wszystko, ludzie, jako wszystkożercy, od zawsze jedli mięso (o ile oczywiście udało im się je upolować), więc udawanie, że nasz filecik został „wyprodukowany”, a nie zabity, jest czystą hipokryzją.
Nie znaczy to, że pod wodą etyka nie obowiązuje i łowca może robić, co mu się podoba. Każdy kusznik ma przy sobie nóż i ma obowiązek dobić rybę przed wyciągnięciem jej z wody, by skrócić jej cierpienia. Jak to się ma do ryb, wyciąganych z sieci i brutalnie rzucanych do ładowni kutra, przemyślmy sami.
W rzeczywistości polowanie z kuszą to najbardziej humanitarny i ekologiczny sposób łowienia ryb. W tym sporcie nie ma przypadkowych ofiar, a nurek sam wybiera ilość i rodzaj ryb, na które zamierza zapolować. Połowy komercyjne powodują, że w sieci często zaplątują się zupełnie przypadkowe ryby, często zbyt młode do spożycia, a także inne morskie stworzenia, które często giną bezsensowną śmiercią. W łowiectwie podwodnym ryba nie jest produktem – jest przeciwnikiem, któremu należy się szacunek i który, powiedzmy to sobie szczerze, często wygrywa w tym starciu. Co prawda, nurek ma kuszę, ale ma też swoje ograniczenia (ryba zwykle trochę lepiej pływa), a także określoną ilość czasu, wynikającą z pojemności płuc.
Prawo w Polsce
Jak to wygląda od strony prawnej? Przede wszystkim, na posiadanie kuszy do łowiectwa podwodnego nie potrzebujemy żadnych zezwoleń – jak czytamy na stronie Komisji Działalności Podwodnej PTTK:
„Uprzejmie informujemy, że według informacji uzyskanych z Komendy Głównej Policji posiadanie kuszy do polowań podwodnych nie wymaga uzyskania pozwolenia właściwych organów Policji. Wynika to z treści art. 4 ust. 1 pkt 4 lit. b oraz art. 8 ustawy z dnia 21 maja 1999 r. o broni i amunicji (Dz. U. Nr 53, poz 549), która nie pozwala na zdefiniowanie kuszy do polowań podwodnych jako broni w rozumieniu przepisów ustawy.”
Natomiast samo polowanie obwarowane jest wieloma przepisami, przy czym zupełnie inaczej wyglądają one w przypadku wód śródlądowych, a inaczej dla Bałtyku. W przypadku wód śródlądowych, aby zapolować z kuszą, musimy posiadać stopień płetwonurka, kartę łowiectwa podwodnego oraz zgodę właściciela akwenu. I, jak można się spodziewać, właśnie uzyskanie owej zgody bywa najbardziej problematyczne, bowiem Polski Związek Wędkarski, czyli instytucja, która zawiaduje największą ilością jezior w Polsce, robi, co może, by przeszkodzić w uprawianiu tego procederu.
Na Bałtyku jest natomiast prościej – wystarczy posiadać potwierdzenie wykonania przelewu na konto Okręgowego Inspektoratu Rybołówstwa Morskiego z tytułu wniesienia opłaty za wykonywanie rybołówstwa rekreacyjnego i można śmigać po śledzia.
Prawo w innych krajach
W innych krajach łowiectwo podwodne posiada rozmaite uregulowania: dla przykładu, w Chorwacji potrzebne jest zezwolenie, wydawane na takich samych zasadach, jak pozwolenie na wędkowanie z łodzi – oba przypadki traktowane są jako „rekreacyjno-sportowy połów morski”. Stosowne zezwolenie można zakupić w kapitanacie portu, zaś jego koszt to ok. 300 PLN za tydzień.
W Słowenii, jeśli zamierzamy nurkować z łodzi, również należy uzyskać pozwolenie. Uprawnia ono do połowu 5 kg morskich organizmów dziennie i ściśle reguluje nie tylko możliwość uprawiania tego sportu, ale też sposób polowania i rodzaj wykorzystywanego sprzętu. Natomiast wędkowanie lub polowanie z kuszą, wykonywane z brzegu, nie wymaga zezwoleń.
Co ciekawe, istnieją kraje, które wręcz zachęcają do uprawiania tego typu aktywności: na przykład w obrębie archipelagu Florida Key organizowane są specjalne zawody w podwodnym polowaniu na skrzydlice, które akurat w tym rejonie uznawane są za szkodniki, dewastujące populacje innych rybek i pośrednio przyczyniające się do rujnowania rafy.
Wnioski?Wracając do początkowego pytania - czy spearfishing jest bardziej sportem, czy sposobem na smaczny obiad? Tak naprawdę, to… trudno powiedzieć. Podobnie, jak żeglarstwo może być sportem, ale może też być sposobem na życie – i to nawet wówczas, gdy pływamy przez kilka dni w roku.
Z pewnością ten rodzaj aktywności jest niezwykle ciekawym sposobem spędzania czasu, i jeśli tylko lekko zmieni się nasza mentalność, a panowie z PZW wykażą nieco więcej dobrych chęci, wkrótce przestanie być tak egzotyczny, jak jest dzisiaj.