TYP: a1

Dziennik jachtowy: relikt z epoki rzucania kamieniami w dinozaury?

piątek, 15 marca 2019
Anna Ciężadło

Komu dzisiaj potrzebny jest dziennik jachtowy? Na pewno nie zwykłym, wakacyjnym żeglarzom, którzy pragną zająć się tym, co lubią najbardziej: żeglowaniem. A nie papierologią.

Mimo to, istnieją wśród nas tacy, co upierają się przy prowadzeniu tego właśnie dokumentu. Czy są to jedynie nieszkodliwi wariaci? Skrupulanci? Biurokraci? A może po prostu ludzie, którzy pragną mieć... no, bądźmy eleganccy; którzy w razie czego pragną ochronić swoją rufę. I nie chodzi o część łodzi.

 

O czym w ogóle mowa

Zanim przejdziemy do konkretów, uściślijmy, czym w ogóle ma być dziennik jachtowy. W Internetach możemy wyczytać, że jest on „rodzajem pamiętnika”, albo „nieoficjalnym dokumentem”, prowadzonym na bieżąco przez oficera wachtowego. Ma on za zadanie dokonywać wpisów na bieżąco i własnoręcznie. Co więcej, oficer każdy wpis musi sygnować swoim podpisem, zanim przekaże dziennik swojemu następcy.

 

Dziennik taki winien być prowadzony przez całą dobę. Absolutnie niedozwolone jest dokonywanie w nim jakichkolwiek zmian i poprawek – a wszelkie błędy należy wziąć w nawias i wyraźnie przekreślić, zaś wpisaną powyżej prawidłową wersję wpisu musi jeszcze „pobłogosławić” swoim autografem kapitan. Uff.

 

Komu to potrzebne?

Na rejsach mazurskich (czyli wakacyjno–szuwarowych), chyba nikomu. OK, taki dziennik może być ciekawostką, albo rzeczywiście pełnić funkcję pamiętnika. Fajnie mieć coś takiego na spotkaniu porejsowym, a zapewne jeszcze fajniej wrócić do tego po latach. To znaczy: fajnie by było, bo prawda jest taka, że zdecydowana większość rejsów świetnie obywa się bez dziennika.

 

OK, Mazury to małe piwo – a na morzu? Cóż... Tutaj dziennik (a właściwie – jego brudnopis) mógłby posłużyć młodym żeglarzom do nauki nawigacji, uświadomić nam, w którym miejscu popełniliśmy błąd, albo pokazać, że już jesteśmy świetnymi nawigatorami i żadnych błędów nie popełniamy. Sęk w tym, że nikt teraz nie wylicza kursu na piechotę, podobnie, jak do określania pozycji nikt nie stosuje już sekstantu, mając pod ręką dużo prostszy w obsłudze GPS. Cóż, znak czasów.

 

Co na to prawo?

Według aktualnie obowiązującego prawa, nie musimy prowadzić dziennika jachtowego. Co prawda, art 50. § 1. Kodeksu Morskiego mówi, że „statek o polskiej przynależności obowiązany jest prowadzić dzienniki i posiadać dokumenty prawem przewidziane”, zaś art. 52 stwierdza: „Minister właściwy do spraw gospodarki morskiej, określi, w drodze rozporządzenia, rodzaje, wzory i sposób prowadzenia dzienników oraz innych dokumentów statku, uwzględniając rodzaje statków i dokumentów znajdujących się na tych statkach, a także określi sposób przechowywania tych dokumentów”.

 

Ale Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 18 czerwca 2004 r. w sprawie prowadzenia dzienników statku o polskiej przynależności stwierdza w § 3, iż „Przepisów rozporządzenia nie stosuje się do:

  1. jednostek pływających Marynarki Wojennej, Policji i Straży Granicznej;

  2. statków zarejestrowanych w rejestrach statków żeglugi śródlądowej, poruszających się po morskich wodach wewnętrznych i morzu terytorialnym Rzeczypospolitej Polskiej;

  3. bezzałogowych statków bez napędu mechanicznego;

  4. statków używanych wyłącznie do uprawiania sportu lub rekreacji”.

     

Innymi słowy, nie ma ciśnienia. A skoro tak, to nie ma też ludzkiej siły, żeby zmusić niesubordynowanych żeglarzy, aby popełniali jakieś wpisy, skoro zapis przebytej drogi mogą mieć teraz w wersji cyfrowej, bez bawienia się w nawiasy, przekreślenia i autografy. Dziennik odszedł więc do lamusa, jeśli nie liczyć jednostek będących, nazwijmy to, w zamierzony sposób retro - na przykład jachtów szkolnych albo harcerskich.

 

A co „w razie wu”?

Otóż właśnie. W razie wypadku czy jakiegoś groźnego zdarzenia, ten „nieoficjalny dokument” nagle nabiera zupełnie innej rangi; jest bądź co bądź zapisem wydarzeń - trochę, jak czarna skrzynka w samolocie, albo kamerka w samochodzie. Co prawda, zawsze można próbować go podważyć - ale w sytuacji, w której nie ma możliwości, by pomiędzy zdarzeniem a kontrolą dziennika ktoś w nim grzebał, Izba Morska może jednak odnieść się do tego, co w nim zapisano.

 

Czyli jednak czasem warto. Co więcej, entuzjaści prowadzenia dzienników podkreślają, że dziennik bardzo się przydaje, jeśli chcemy napisać relację z rejsu, albo wrócić w jakieś szczególnie ciekawe okolice. Na jednym z forów żeglarskich ktoś opisywał, że dzięki dziennikowi był w stanie precyzyjnie powracać w miejsce, gdzie kiedyś spotkał delfiny – i podczas kolejnych rejsów, z innymi załogami, mógł bez problemów zlokalizować miejscówki, w których te zwierzaki się pojawiały.

Oczywiście, te argumenty mają znaczenie, ale pod jednym warunkiem, a mianowicie - że jest to NASZ własny dziennik. Bo jeśli jest na wyposażeniu czarterowanej jednostki, to jednak trochę lipa.

 

 

 

Tagi: dziennik, nawigacja, przepisy
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620