TYP: a1

A gdyby tak zasypać Bałtyk?

poniedziałek, 8 kwietnia 2019
Anna Ciężadło

Nie no, nie cały. Kawałek. Byłoby ciekawie, prawda? Od razu wyjaśniamy, że ten błyskotliwy pomysł nie zrodził się w naszych głowach jako skutek uboczny konsumpcji tradycyjnych żeglarskich napojów; mimo, że nazwa Tawerna jednak zobowiązuje. Taki plan naprawdę powstał w 1983 roku, o czym przeczytać możemy w archiwalnych wydaniach „Morza”.

Na czym miał on polegać, kto chciał zasypać nam morze i... właściwie to po co?

„Poszukiwany, poszukiwana”

Pamiętacie ten kultowy film oraz scenę, w której „światły” planista przez przypadek umieszcza bloki na środku jeziora? Otóż to. Pomysł z zasypywaniem morza plasuje się na podobnym poziomie absurdu, co jest tym bardziej dziwne, iż jego autorami nie są ludzie, będący „z zawodu dyrektorami”, ale najprawdziwsi naukowcy.

Ich śmiały plan był dopracowany w najmniejszych szczegółach (zawierał nawet dokładne mapki polskiego wybrzeża, z zaznaczeniem miejsc, które można by zasypać), a przedstawiony został w specjalnym opracowaniu, przygotowanym na zlecenie władz państwowych szczebla wojewódzkiego.

Jeśli zastanawiacie się, co też naszym uczonym strzeliło do głowy, spieszymy z odpowiedzią: u podstaw tej szalonej idei wcale nie leżała chęć powiększenia terytorium PRL (chociaż i o takim aspekcie wspomniano), ale konieczność składowania odpadów, których, jak słusznie zauważono, nagromadziło się sporo, a gromadzić tego dobra nie było gdzie.

 

Śmieci

Głównymi producentami nadmorskich odpadów były zakłady wytwarzające nawozy fosforowe (czego produktem ubocznym był tzw. fosfogips) oraz elektrociepłownia (tu z kolei odpadami były żużle i tzw. pyły dymnicowe). Do tego dochodziły oczywiście standardowe śmieci, pochodzące z gospodarstw domowych i stanowiące zwykły produkt uboczny naszej cywilizacji.

Odpadów rzeczywiście było dużo, a pech chciał, że nie bardzo było gdzie umieścić kolejne wysypisko, bowiem na Pomorzu znajdowały się cenne obszary, których zepsuć zwyczajnie było szkoda: tereny rolnicze Żuław, plaże, nadmorskie lasy, Szwajcaria Kaszubska, wydmy, a do tego strefy ochronne wód.

Odpady postanowiono zatem składować w morzu. Żeby nie było – nikt nie miał zamiaru po prostu wrzucić ich do wody. Plan był taki, żeby składować je w sposób planowy, umieszczając na specjalnych hałdach, które sięgałyby od dna do poziomu morza.

 

Nowy kawałek PRL

Utworzone w ten sprytny sposób grunty planowano przysypać piaskiem lub ziemią i równie sprytnie zagospodarować. A było czym rozporządzać, bowiem nowopowstałe tereny miałyby od 100 ha do 100 km kwadratowych powierzchni.

Wyspy lub półwyspy ze śmieci miały powstać w zatoce Gdańskiej, Zatoce Puckiej i Zalewie Wiślanym. Te w rejonie Brzeźna, na redzie portu Gdynia oraz w okolicach Rewy planowano przeznaczyć pod zabudowę przemysłową, pozostałe – na plaże i szeroko pojęte tereny rekreacyjne. Przynajmniej na początku, a potem się zobaczy.

Nasi planiści zauważali, że takie rozwiązanie przyniosłoby jedynie zyski: mielibyśmy znacznie ciekawszą linię brzegową, więcej plaż, fajniejsze zatoki, a przy okazji mniej śmieci (w każdym razie - mniej śmieci na widoku). Pozostawał tylko jeden problem: co ze środowiskiem?

 

No właśnie

Naukowcy i ten aspekt wzięli uprzejmie pod uwagę (czyli jednak się postarali). Przede wszystkim przytomnie zauważono, że odpady z fabryki nawozów fosforowych mają odczyn kwaśny, a te z elektrociepłowni – zasadowy. Wystarczy więc zmieszać je ze sobą, żeby powstała obojętna pod względem kwasowości sól (tzn. związek, który dla chemika jest solą; nie chodzi o sól, jaką znamy z Wieliczki).  

Niestety, odczyn pH to nie wszystko. Odpady, w szczególności te z elektrowni, zawierały bowiem masę szkodliwych substancji; w tym również promieniotwórczych. Ich obecność w wodzie morskiej raczej nie pozostałaby bez wpływu na żyjące tam stworzenia, które rychło mogły doczekać się trzeciego oka. Przypomnijmy jednak, był rok 1983 – a więc katastrofa w Czarnobylu miała się wydarzyć dopiero za 3 lata i promieniotwórczością jeszcze nikt się aż tak bardzo nie przejmował.

Pozostawała natomiast inna kwestia – odpady z fabryki nawozów mogłyby doprowadzić do niekontrolowanego rozkwitu bałtyckich glonów, a takie przenawożenie mogłoby mieć fatalne skutki, przy których coroczne kwitnienie sinic to naprawdę żart.

 

OK, coś się wymyśli

Nasi uczeni mieli i na to sposób: przecież odpady można składować nie tylko na hałdach, ale też w specjalnie do tego celu przystosowanych żelbetonowych przegrodach, a nawet – w ogromnych worach, wykonanych z odpornego tworzywa zbrojonego włóknem sztucznym. I nic się do środowiska nie przedostanie.

Wszystko pięknie, o ile rzeczone przegrody oraz worki zostałyby wykonane uczciwie, porządnie, bez „przejściowych trudności” i bez tradycyjnego peerelowskiego kombinatorstwa. A na to się raczej nie zanosiło.   

Co więcej, jak słusznie zauważyli dziennikarze „Morza”, nawet przy maksimum dobrej woli i 200 procentach założonej normy, taki pomysł byłby tykającą bombą ekologiczną. Wystarczyłby drobny błąd w obliczeniach, niewielka wada fabryczna, czy też jakaś nieprzewidziana sytuacja (wyjątkowo silny sztorm, wypadek statku, który uszkodziłby przegrody) i bomba zostałaby aktywowana.

Bądźmy więc wdzięczni naszym dziadkom-planistom, że mimo wszystko zrezygnowali ze swoich śmiałych idei. Co oczywiście nie oznacza, że w Bałtyku nie ma tykającej bomby; owszem, jest. Nazywa się iperyt, leży sobie w przerdzewiałych beczkach i pochodzi od naszych zachodnich sąsiadów. Kiedy wybuchnie, nie wiadomo. Ale może się okazać, że w jej obliczu odpady z elektrowni i nawozy fosforowe to było kleine piwo przed śniadaniem.

 

 
Tagi: Bałtyk, śmieci, naukowcy
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620