TYP: a1

Radioaktywne wody z Fukushimy trafią do Pacyfiku?

wtorek, 10 grudnia 2019
Anna Ciężadło

Japończycy to niezwykli ludzie, a ich sposób widzenia świata jest do tego stopnia odmienny od naszego, że niekiedy można się zastanawiać, czy aby na pewno reprezentujemy ten sam gatunek.

O ile jednak drobne dziwactwa, jak choćby zamiłowanie do postaci z komiksów czy utraskomplikowanych toalet można uznać za urocze, o tyle kwestię stosunku Japończyków do przyrody już niekoniecznie.

Przypomnijmy, że rok temu oficjalnie wznowili oni polowania na wieloryby – zwierzęta, które reszta świata niemałym wysiłkiem usiłuje ratować i chronić. W świetle tych faktów pomysł Japończyków, dotyczący zrzucenia radioaktywnych wód do Oceanu Spokojnego, wydaje się być całkowicie realny.

[t][/t] [s]Fot. Digital Globe, Wikipedia[/s]

Japoński Czarnobyl

Wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu można było uniknąć; był on bowiem efektem błędów konstrukcyjnych oraz niezdrowej ciekawości ludzi, którzy postanowili sprawdzić, co też się stanie, jeśli troszkę sobie pogmerają w ustawieniach reaktora. Natomiast katastrofa w Fukushimie nastąpiła z przyczyn niezależnych od człowieka, bo elektrownia została zniszczona wskutek tsunami, jakie było następstwem trzęsienia ziemi.

Inna sprawa to pytanie, czy lokowanie obiektów takich jak elektrownie jądrowe w obszarze aktywnym sejsmicznie na pewno jest mądrym pomysłem. Ale prawda jest taka, że Japonia zbyt wielkiego wyboru w tym zakresie nie ma.

 

Trzeba natomiast przyznać Japończykom, że po wydarzeniach w Fukushimie wykazali się swojego rodzaju bohaterstwem; do usuwania skutków katastrofy zgłosili się bowiem na ochotnika starsi ludzie, słusznie mniemając, że zanim napromieniowanie zdąży wywołać w ich organizmach jakieś znaczące skutki, zdążą umrzeć wskutek innych przyczyn, związanych z zaawansowanym wiekiem. Rzecznik grupy seniorów-ochotników, pan Shinobu Naito, powiedział wówczas: „Musimy być odpowiedzialni za to, na co pozwoliliśmy”, a jego postawa spotkała się z ogromnym szacunkiem ze strony Japonii i reszty świata.

 

Najważniejszym zagadnieniem okazało się jednak nie tyle samo promieniowanie, ile woda. Z tą właśnie kwestią Japonia zmaga się do dziś - a być może już za 3 lata japoński problem stanie się światowym problemem...

 

 

Co dalej?

Ogromnie trudną do opanowania kwestią okazały się wody gruntowe, które, wchodząc w kontakt we skażoną substancjami radioaktywnymi wodą użytą do chłodzenia, same się napromieniowują. Skażoną w ten sposób wodę zmagazynowano w tysiącu zbiorników w zakładzie Fukushima Daiichi, gdzie - jak na razie – znalazło się milion ton wody. 

Imponujące? Owszem; nie zapominajmy jednak, że nawet największy zbiornik ma pewną skończoną pojemność. Według szacunków specjalistów, w 2022 roku Japończykom zabraknie miejsca do przechowywania radioaktywnej wody, a wtedy... No właśnie, co wtedy? Niedawno japoński minister środowiska powiedział, że skażona woda „może wymagać uwolnienia” do Oceanu Spokojnego. Co świat powie na takie „uwolnienie”? I czy ktoś będzie tego słuchał?

Tokyo Electric Power (Tepco), które zajmuje się tym problemem, próbowało co prawda oczyścić skażoną wodę, ale nie jest to takie proste. Poddaje się ją złożonemu procesowi filtracji, co jednak nie oznacza, że po drugiej stronie filtra znajduje się ciecz, która nadaje się do picia. Skomplikowana procedura neutralizuje tylko cześć radioaktywnych nuklidów, jednak istnieją takie, jak choćby tryt, na które współczesna technologia niewiele może poradzić. I właśnie skażona trytem woda może już niedługo trafić do oceanu.

 

Chociaż z drugiej strony, tryt, jako izotop wodoru, występuje przecież w naturze - tyle że raczej w symbolicznych ilościach, bo z zasady jest nietrwały. I tu właśnie Japończycy dostrzegli szansę.

 

Rozejdzie się jakoś

Pan Hiroshi Miyano, kierownik komitetu badającego likwidację Fukushimy Daiichi w Japońskim Towarzystwie Energii Atomowej stwierdził w jednym ze swoich raportów, że jeśli radioaktywna woda zostanie zrzucona do Pacyfiku, to po 17 latach stężenie substancji promieniotwórczych osiągnie w niej zadowalający stan, spełniający normy bezpieczeństwa.

 

Siedemnaście lat – a co do tego czasu? No właśnie nie wiadomo. Okres połowicznego rozpadu trytu wynosi około 12 lat. Oznacza to, że po 12 latach połowa radioaktywnych nuklidów zdąży rozpaść się i przekształcić w hel, przy okazji wypromieniowując co nieco. Jak to wpłynie na środowisko? Z pewnością wspaniale. Dlatego już sama sugestia, że taki zrzut mógłby nastąpić, mocno rozwścieczyła japońskich rybaków, którzy od czasu katastrofy usiłują odbudować swoje stanowiska pracy i odzyskać dawną renomę.

 

Mocno zaniepokoiła się także Korea Południowa, dla której owoce morza stanowią poważną gałąź gospodarki. Tego rodzaju akcja pogorszyłaby i tak kiepskie stosunki pomiędzy narodami, które po dziś dzień spierają się w kwestii odszkodowań dla Koreańczyków pracujących przymusowo w japońskich fabrykach podczas II wojny światowej.

 

Sytuacja obecna

Warto też wspomnieć, że nawet jeśli czarny scenariusz się nie sprawdzi, to... zanieczyszczenia i tak trafiają do morza. Mimo iż rząd Japonii zainwestował ogromne środki w budowę specjalnej, podziemnej zapory, która miałaby powstrzymać przedostawanie się skażenia do wód gruntowych, inwestycja nie przyniosła zamierzonego skutku.

 

Przepływ wód podziemnych w rejon trzech budynków dawnej elektrowni udało się zmniejszyć, ale nie powstrzymać. Niezależnie od wysiłków Japończyków, zanieczyszczeniu ulega około 100 ton wody dziennie. A przypomnijmy, taka sytuacja utrzymuje się od 2011 roku.

 

Świat docenia starania Japończyków, ale raczej nie przyjmuje do wiadomości, że mieliby tak po prostu zrzucić radioaktywną wodę do oceanu. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Japonia ma być gospodarzem Igrzysk Olimpijskich i Paraolimpijskich w 2020 roku – i dla wizerunku kraju nie byłoby dobrze, gdyby kwestia emisji zanieczyszczeń nie została rozwiązana.

 

 

 

 

Tagi: Fukushima, katastrofa, ekologia
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620