TYP: a1

Korsyka taka piękna. Rejs 24 IX – 08 X 2016 r. cz. II

piątek, 2 grudnia 2016
Jerzy Cygler

28 IX, środa. Rano nie wieje nic, ale jest ciepło i słonecznie. Uzupełniamy zapasy, zwiedzamy przy okazji targ rybny. Sprzedawców więcej niż ryb, może przyszliśmy za późno. Jajecznica na śniadanie i w drogę. Jak tylko wypływamy z portu zaczyna wiać. Nareszcie!!!

Korsyka

Stawiamy żagle i baksztagiem pędzimy w kierunku Scandoli - rezerwatu przyrody. Łódka płynie bardzo sprawnie, można ją dobrze kontrolować na baksztagowej fali. Pływanie nią daje frajdę. Maciek ma dwa razy branie na wędkę, ale ryby się zrywają. W dwie godziny robimy 16 Mm, niezły wynik. Potem kierujemy się do brzegu, wiatr szybko zdycha. Ale choć trochę pojeździliśmy. Przed nami skały w kolorze ochry. Wyrzeźbione przez tysiąclecia, pełne szczelin, jaskiń i fantazyjnych kształtów. Przepływamy blisko skał, niemal się o nie ocieramy.

 

Stajemy przy jednej z małych plaż otoczonej skałami. Kąpiel w klarownej wodzie zajmuje nam 1,5 godziny. Kłębi się mnóstwo sporych ryb. Jak wrzucamy chleb są ich setki, można ich dotykać. Gdybyśmy mieli podbierak byłaby niezła kolacja. Ale kręci się sporo łódek, pojawiają się też strażnicy rezerwatu. W związku z powyższym tylko robimy zdjęcia i płyniemy dalej. Zresztą niedaleko, do zatoki Girolata. I znów bajkowe otoczenie przyrody. Zatoczka prześliczna i bezpieczna, jest sporo mooringów. Stajemy, jemy super lunch w wykonaniu Maćka. Obok nas na łódce jakiś facet bawi się kuszą. Wskakuje do wody i po 5 minutach wyjmuje półmetrową rybę. Zniewaga. Jurek łapie kuszę i idzie pod wodę.

 

Ryb, ale małych, jest zatrzęsienie. Szczególnie jak opróżnia się kibelek. Gówno nie ma szans na dotarcie na dno, jest pożerane w locie. Łącznie z papierem toaletowym. Potem wyprawa pontonem na okoliczne skały. Pod wodą w ryby jednak ubogo. Łapiemy małe rybki, zajmuje się tym Janusz. Część wybiera się wieczorem pontonem na brzeg. Wioseczka przecudna, domy z czerwonego kamienia, w większości puste. Sprawiają wrażenie mieszkań do wynajęcia. Do wioski można się dostać tylko drogą mulników. Kiedyś chodziły tą drogą muły, teraz miejscowi jeżdżą quadami. Nad całością góruje niewielka forteca, zbudowana oczywiście przez Genueńczyków. Wieczorem drobna przekąska w kambuzie i plany na dalszy etap wyprawy.                                                                            

Postój: 42°20’880’’ N, 08°36’882 E.

 

29 IX, czwartek

 

Rano chcemy się odprawić w kapitanacie, wczoraj się nie udało. W kapitanacie cisza. Trudno, odprawimy się następnym razem. O ósmej odpalamy motor, schodzimy z mooringów ( jeden z dziobu, drugi z rufy) i wpływamy na ocean. Bardzo spokojny ocean. Po śniadaniu coś zaczyna wiać. Stawiamy żagle, ale wieje słabo i musimy przeprosić się z silnikiem. Raptem 5 Mm na szmatach i znów warkot diesla. Pogoda jak zwykle przychylna. W nocy mamy 16 - 18 C, w południe do 25 C. Bezchmurnie, tylko ten wiatr.... Przystajemy na południową kąpiel w okolicy Anse de Fice, niedaleko malowniczych skałek, w dali piaszczysta plaża. My wolimy jednak jakieś ryby. Najlepiej na wędkę albo kuszę.

 

Maciek widział bardzo grzeczną murenę, ale Jurek z kuszą zwiedzał w tym czasie inny rejon. Po półtora godzinnym popasie ruszamy w stronę Ajaccio. Miasto rodzinne Napoleona B. Historia tego miejsca jest typową dla Korsyki. Miasto założyli Rzymianie, potem władzę pełnili Genueńczycy. Zabronili rodowitym mieszkańcom mieszkać w obrębie miasta.  Pogonił ich niejaki Sampiero Corso w połowie XVI wieku. Obecnie miasto jest stolicą Corse-du- Sud, tutaj obraduje Zgromadzenie Terytorialne Korsyki - powołane do życia w 1991r. Miasto jest nowoczesne,  starówka niewielka. Trafiamy na dom, w którym urodził się Bonaparte. Chcemy zarezerwować na jutro auto, ale się nie udaje. Postoimy tutaj dwie noce, jutro chcemy zobaczyć wyspę od strony lądu, poczuć jej klimat. Ale to dopiero jutro.                                                         

Postój: 41°55’154’’ N, 08°,44’,557’’ E.

 

30 IX, piątek

 

Marta i Jacek zwiedzają Ajaccio z buta. Podobało im się Paramuseum, choć widzieli sporo więcej. Co ciekawe, każde muzeum otwarte jest w różnych dniach w różnych godzinach. Poza tym do popołudnia zjeść można najwyżej własne paznokcie, wszystko pozamykane. Ale to już w zasadzie po sezonie.

 

Rano wymieniamy butlę z gazem. Maciek, Rysiek, młody Jacek, Janusz i Jurek wynajmuje fiata Pandę. Z racji wzrost Mciek I Rysiek z przodu, reszta z tyłu. Jedziemy wzdłuż wybrzeża na północ, bajkowe widoki na ocean. Droga wije się w skałach, czasem jest w niej po prostu wyrąbana. Kolory skał też przepiękne. Co jakiś czas postój na zrobienie fotek. Kierujemy się do Porto. Ma zbyt mały porcik, abyśmy mogli tam zacumować. Port położony jak w fiordzie. Otaczają go pionowe, czerwone, pięknie rzeźbione skały. Porzucamy auto na parking i idziemy coś przekąsić. Prowadzi Rysiek, był tu kilka dni temu Pogorią.

Zapamiętał restaurację. I kelnerkę.

Korsyka

Siadamy na tarasie z przepięknym widokiem na skały. Zamawiamy sałatki i wino. Maciek jako kierowca pije pierwszy. Sałatki tak jak przepięknie wyglądają, tak samo są smaczne. Potem w drogę. Przebijamy się do interioru. Góry też mają ładne. Nasz przyjaciel Jacek G. chadzał tędy jeszcze niedawno. Na drodze często spotykamy kozy luzem, takowoż świnie. Jest to ekstensywny wypas bydła. Są zakolczykowane, mają jakiegoś właściciela, ale żyją własnym życiem. Nasza planowana trasa powrotna ulega zmianie. Ta, którą mieliśmy wracać, to szlak pieszych wędrówek. Autem nie da rady. Wracamy trasą początkowo inną, potem znaną nam nad morzem. Zdajemy auto i wracamy na jacht. Marta i Jacek docierają dopiero po nas. Coś konsumujemy, jakiś drink i idziemy spać.                                    

Postój jak wczoraj: 41°55’154’’ N, 08°,44’,557’’ E.

 

1 X, sobota

 

Naszym celem jest Bonifacio. W zasadzie clou programu na Korsyce. Nieźle wieje, idziemy na żaglach. Mamy ładny półwiatr. Po drodze widzimy stado żerujących tuńczyków. Podpływamy tam, ale nasze przynęty ich nie interesują. Pogoda nieco gorsza, sporo chmurek. Gdzieś przed nami deszczyk. Nad lądem też nie za ciekawie. Potem żagle w dół i dopływamy w okolice Anse de Chenann. Tutaj stajemy żeby się wykąpać.

 

Po około godzinie od strony brzegu widać błyski, idzie burza. Druga nadciąga od strony morza. Pioruny walą w wodę. Stawiamy budę i na silniku robimy ostatnie mile do Bonifacio. Trochę szkoda, zachodzące słońce miało nam oświetlić skały u wejścia do fiordu. Ale staje sie cud.

Deszcz przestaje padać, prześwituje nawet nieco słonka. Wejście od strony morza prawie niewidoczne. Górują po prawej stronie opuszczone koszary, po lewej czerwona boja. Koszary do kupienia. Nie znamy aktualnej ceny, więc się wstrzymujemy.

 

Powoli pośród marmurowych skał wpływamy do mariny. Robimy mnóstwo fotek, wejście jedyne w sobie. W końcu, po dwóch zakrętach otwiera się wejście do mariny. Sporo łódek. Wywołujemy przez radio kapitanat, prosimy o wskazanie miejsca do parkowania. Za 5 minut ktoś da nam znać. Po 15 minutach wołamy po raz drugi. Zaraz ktoś nam pomoże, wskazują pirs. Po kolejnym kwadransie sami cumujemy u wejścia do mariny we wskazanym miejscu. Póki jeszcze coś widać włazimy do cytadeli. Wewnątrz starówka nietknięta cywilizacją. Poza samochodami, w niektóre uliczki sie wciskają. U wejścia poznajemy rodaka. Jest chirurgiem, zwiał swego czasu do Luksemburga, tam pracuje. Na Korsyce jest po raz drugi, jest nią zachwycony. Pokazuje starówkę. W zasadzie trzeba tam wejść i się wtopić w stare mury. Nadal zamieszkałe.

 

Co ciekawe, mieszkańcy mówią tam swoim starym dialektem, tzw. dialektem z Bonifacio. Poza tym miasto z olbrzymią historią. Tutaj wykopano szkielet kobiety datowany na 6570 r p.n.e, była to tzw. “Dama z Bonifacio” . Nic starszego na Korsyce nie odkryto. Potem byli Grecy I Rzymianie. W średniowieczu urzędowali tu korsarze. Wygnali ich Genueńczycy. Miasto miało status niezależnej republiki, biło nawet własną monetę. Zostało zdobyte przez połączone siły Francuzów ( w tym Samiera Corso ) oraz korsarzy tureckich. Szef tych ostatnich, niejaki Dragut, schwytał  posłańca Genui z 15 tysiącami dukatów, które miały zachęcić obrońców do dalszej walki. Ten przyłączył się do Francuzów, a oblegani mieszkańcy otrzymali fałszywy sygnał, iż Genua im nie pomoże. Poddali się uzyskując zapewnienie, iż ujdą z życiem I zachowają majątek. Majątek w zasadzie nie był im już potrzebny, ponieważ zdobywcy z chrześcijańskim i islamskim miłosierdziem prawie wszystkich wybili.

W XIX wieku miasto było na szlaku ucieczek przestępców z Sardynii na Korsykę. Chłopcy z szemraną przeszłością na Korsyce robili to w drugą stronę. Był to proceder tak masowy, iż władze obu wysp podpisały umowę o ekstradycji, a cieśninę Bonifacio patrolowały okręty wojenne. Obecne miasto zachowało swój klimat. Nie znajdziesz tutaj jakiegoś Hiltona ani budowli ze szkła I aluminium. Jest tylko historia. Zwiedzamy cytadelę. Od strony morza są strome schody - 187 stopni, prowadziły do studni. Według legendy mieli tędy uciekać Genueńczycy. W okolicy starych koszar jest równie stary, zabytkowy cmentarz. Groby w kształcie małych kapliczek. Można wejść do środka, posiedzieć przy prochach przodków. Potem wracamy. Kilka osób zatrzymuje się na drinka w jednej z kafejek. Rysiek zamawia wino, 40 euro butelka. Kelner przynosi, otwiera, Rysiek próbuje. I odmawia. Smak nie ten. Kelner nieco zaskoczony, przynosi drugą. Za 35 euro. Ta jest dobra. Pijemy i wracamy na łódkę. Idziemy spać. Rano mamy jeszcze w planie do 10-ej powłóczyć się po miasteczku i dorobić trochę ujęć.    

Postój: 41°23’314’’ N, 09°09°722 E.    

 

2 X, niedziela

 

Rano, przy pięknej pogodzie, jeszcze raz niektórzy z nas wizytują miasteczko. Te same wąskie uliczki, ale w przeciwieństwie do poprzedniego dnia kompletnie puste. Piękny widok rozciąga sie również ze wzgórza naprzeciwko cytadeli. O 10-ej odbój. Sprawdzamy jeszcze prognozę pogody i kierujemy się przez cieśninę Bonifacio w kierunku

archipelagu wysp Maddalena. Wieje całkiem przyjaźnie, wiatr zachodni, wyjątkowo korzystny. Przy wyjściu z fiordu jeszcze raz pstrykamy widoki i odjeżdżamy na Sardynię.

 

Cieśnina wąska, potrafi w niej nieźle przywiać. Ze względu na wysokie brzegi po obu stronach dochodzi do akceleracji, powstają też prądy. Wieje do 20 knotów, słoneczko, bardzo przyjemna żegluga. Szybko zbliżamy się do brzegów Sardynii. Po lewej burcie pozostaje nasz archipelag. Na Razzoli jest fantastyczne kotwicowisko, ale nie przy wietrze z zachodu. Skręcamy w kierunku wyspy Budelli. Łapiemy mooring na Pink Beach. Kolor skał mówi, skąd pochodzi nazwa.

 

Jest spory tłok. Woda klarowna, mieni się wszelkimi kolorami. Dokonujemy inwazji w dwóch ratach pontonem na brzeg. Przecudne plaże, płytka ciepła woda, czego więcej trzeba ? Po kąpieli i zrobieniu mnóstwa fotek odpalamy motor i płyniemy na sąsiednią wyspę Spargi. Opływamy ją od wschodu i południa. Tutaj również super piękne małe piaszczyste plaże otoczone wianuszkiem kolorowych skał. Wracamy na Budelli. Tam z powrotem chwytamy mooring, będziemy tutaj nocować. Tłoku już nie ma, oprócz nas są tylko dwa jachty. Piękny wieczór w kokpicie.

Postój: 41°16’979’’ N, 09°21’535 E.

 

Tagi: rejs, Korsyka
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 3 grudnia

W Berdyczowie urodził się Józef Korzeniowski, pisarz marynista, znany później jako Joseph Conrad; jako młody człowiek wyemigrował do Anglii, gdzie zaciągnął się na statek. Po latach służby na morzu osiadł w południowej Anglii, gdzie zmarł w 1925 r.
czwartek, 3 grudnia 1857