TYP: a1

Korsyka taka piękna. Rejs 24 IX – 08 X 2016 r. cz. I

piątek, 25 listopada 2016
Jerzy Cygler

24 IX, sobota. Zbiórka na lotnisku w Modlinie. Maciek, Janusz i młody Jacek dojechali tam wczoraj wieczorem, Marta, Jacek (ale ten stary) i Jurek - w nocy. Spaliśmy szybko, ponieważ o 04.00 mieliśmy być na lotnisku. Rysiek leciał z Warszawy. Lot krótki, lądujemy na lotnisku London Stansted.

 

To taki ichni Modlin, ale w dużo większej skali. Same Menel Line tam latają. Pobyt długi, sześć godzin. Piwo drogie, ale co było robić. Odprawy bezpieczeństwa i paszportowe też koszmarne.  Marcie zabierają resztę kosmetyków  (szampon zabrali już w Warszawie).  Potem lot do Pizy.  Tam czeka nas kierowca, bardzo miły i uprzejmy facet.  Żartujemy, że to chyba nie Włoch. I rzeczywiście, jest Niemcem, mieszka tutaj od 40 lat.  Rysiek ma mały kłopot - aeroplan popsuty, nie leci. Wsiada w drugi, ma godzinę spóźnienia. My robimy w tym czasie podstawowe zakupy. Potem czekamy. Kierowcę powoli szlag trafia. W końcu przylatuje. Jedziemy do mariny Scarlino w ekspresowym tempie, bus nie zwalnia poniżej 120 na godzinę.  Docieramy na miejsce ok. 22-ej. Jacht - nówka nie śmigana, Sun Odysssey 449 - czeka. Pakujemy się do kabin, jemy kolację popijając świetnym rumem. Jutro zaczyna się przygoda.

           

Niedziela, 25 IX

 

Rano po ablucjach część załogi rusza taksówką po zakupy do Follonici. W marinie jest mały market, ale wybieramy większy sklep. Maciek i Jurek odbierają łódkę. Odprawa szybka i sprawna. Formalności biurowe ograniczone do minimum, potem bosman. Facet zakłada iż znamy się na żaglach i w zasadzie pokazuje tylko to czego nie rozumiemy z checlisty. Namawia na odwiedzenie kilku wysp włoskich, ale my mamy inne plany, poza Elbą. Trochę po 12-ej wyruszamy. Komunikat przez VHF do kapitanatu i jesteśmy na morzu. Nieco wieje, ok. 10 - 12 kn. Stawiamy żagle. Po godzinie wiatr słabnie, zmienia kierunek. Wieje w pysk. Choć słowo wieje jest dużą przesadą. Żagle w dół i main sail diesel. Ciepło i słonecznie. Ale bezwietrznie. Robimy drinki z rumem i jakoś idzie wytrzymać. Rzucamy wędki na trolling. Na wędkę Maćka jest branie, ale ryba przecina stalowy przypon. Szkoda, ale to dobry prognostyk.

Korsyka

Po lewej stronie w oddali widać słynną wyspę Montecristo. W chwili obecnej jest rezerwatem, wstęp zabroniony. A szkoda, bo ma przecudny mały porcik, ale dla nas i tak za płytki. Powoli zbliżamy się do Elby. Przed wejściem stajemy w dryfie i wskakujemy do ciepłej wody. Naszym celem jest Portoferreiro. Przepiękny porcik, otoczony starymi kamieniczkami. Jest tylko jeden problem. W porcie dla gości jest tylko kilka stanowisk. Rezerwujemy miejsce poprzez eter. Mają dla nas plac, każą trzymać się czarnej linii. Tylko co to jest ta czarna linia ? Wpływamy, widać na nabrzeżu miejsce dla nas. Cumujemy rufą, za chwilę obok nas staje niemiecki jacht, ale z naszą banderą. Załogę stanowi trzech rodakòw mieszkających w Monachium, trzech Niemców i jeden Anglik. Przecudne, klimatyczne miasteczko. Trafiamy na dom, w którym przebywał Napoleon. Po jaki diabeł uciekał z tak cudownego miejsca? W pamięci mieszkańców pozostał jako dobry gospodarz. Finansował budowę dróg i wodociągów, zreformował podatki. Aż pewnego dnia wraz ze swoją ekipą 600 żołnierzy Gwardii Cesarskiej zwiał na kontynent i nieźle narozrabiał.

 

Historia wyspy jest ciekawa, zaczyna się jeszcze w czasach zanim dotarli tu Rzymianie. Od VI w p.n.e. do połowy wieku XIX wydobywano tutaj rudę żelaza. Uliczki pną się stromo pod górę, mają niesamowity klimat. Są wąskie, wszędzie porozwieszana bielizna. Docieramy na szczyt, do starej fortecy. Niestety, właśnie zamykają. Trudno. Ze szczytu przepiękny widok na stare miasteczko, błękitne morze. Wszystko w pastelowych kolorach zachodzącego słońca. Wracamy do portu. Na kei jeszcze jeden jacht z Polską załogą. Sami faceci, nic więc dziwnego, że są bardziej pijani od nas. Smażymy ryby, niestety sklepowe, ale smaczne. Na kei słychać nasz język i pytanie: czy na łódce  jest Jurek? To nasza koleżanka z rejsu nas Kanary. Obecnie mieszka w Turynie, z mamą i babcią przyjechały tutaj na urlop. Co za spotkanie! Jemy wspólnie kolację i idziemy spać. W związku z brakiem korzystnej prognozy pogody polecimy jutro na silniku na nieco dłuższy dystans do Saint Florent na północno-zachodnim wybrzeżu Korsyki. Postój: 42°48’829’’ N, 10°17’746’’ E.

 

Poniedziałek 26 IX

 

Piąta rano odpalamy motor. Czarna noc, wychodzimy z przepięknego porciku. Omijamy skały na północ od wejścia do portu. Wiatr zgodnie z zapowiedzią nie wieje. To znaczy wieje, ale w mordę i ok. 8 knotów. Pod flautę na żaglach nijak nie idzie. W kokpicie Maciek, Jacek i Jurek, reszta śpi. Powoli za rufą nieco widnieje, gasną gwiazdy, pojawia się Wenus.

Potem piękny wschód słońca. Wygląda jak zachód, tylko wszystko idzie w drugą stronę. Wiatru jak na lekarstwo. Maciek traci kolejny stalowy przypon i przynętę. Albo duża ryba, albo mała łódź podwodna. Trudno, w życiu nie zawsze się układa. Przy okazji okazuje się, iż kambuz ma druga wachta. Ta, która gotowała wczoraj. Następuje lekkie zmieszanie. Rysiek ze stoickim spokojem stwierdza, iż jak ktoś nie umie czytać rozkładu wacht ( jest w dzienniku jachtowym ) to jego sprawa.

Korsyka

Mijamy prawą burtą Caprię. Ponoć piękny rezerwat, z zachowaną naturalną przyrodą. Mijamy Kanał Korsykański. Przed dziobem Korsyka. Bastia silnie oświetlona, widoczna była nawet z Elby w nocy. Powoli zbliżamy się do naszej wyspy docelowej. Po minięciu Cabo Corse skręcamy na południe. Potem krótki postój kąpielowy na oceanie. Woda sympatyczna, bardzo ciepła. Wpływamy do St. Florent. Piękne kolorowe miasteczko. Jak większość tutejszych miejscowości  ma ciekawą historię. Założyli je Rzymianie (dawna nazwa Nebium), potem władali nim Genueńczycy. Pomimo wilgotnego klimatu i nawracającej zarazy – malarii – walczyli o nie zaciekle Genueńczycy, Francuzi i sami Korsykanie. Genueńczycy zbudowali cytadelę a przy okazji rozwinęło się miasto. Potem sami ją zburzyli i miasteczko podupadło.

 

Marina otoczona starymi kamieniczkami, ponad nimi góry. Promienie zachodzącego słońca dodają kolorytu. Podchodzi do nas jakiś men, zna kilka słów w naszym narzeczu. Jak się okazuje ma polskie korzenie. Matka pochodziła z Białegostoku (Guziewicz), ojciec jest Anglikiem, żona z Francji. Pływa własnym jachtem z żoną i dwójką dzieci: 3 miesiące i 5 lat. Darowuje nam świeżo złapanego tuńczyka. Ponoć złapał ich tak dużo, iż nie mieszczą się w lodówce. No cóż, rodakowi pomożemy. Zapraszamy na pokład, proponujemy alkohol. Wy z Polski? - no to wódka! Polewamy.

 

Fajny gostek. Potem idziemy w miasto. Piękna starówka. Wędrujemy po wąskich uliczkach. Spotykamy legionistów w charakterystycznych białych kepi, mają tutaj swoje koszary. W kościele Santa Maria Assunta z XII wieku ma być jakiś koncert. Idziemy tam. Kościół w stylu romańskim, ukończony w połowie XII wieku. Okna wąziutkie, spełniały kiedyś również funkcję otworów strzelniczych. Czuć powiew historii. Trafiamy na próbę koncertu, przepiękna muzyka. Język korysykański, muzyka w stylu szant, ale w kościele. Nabywamy płytę. Wracamy do mariny. Po drodze zachodzimy do knajpki na pizzę. Naprawdę dobra. Kelner zna kilka słów po Polsku. Informuje nas iż pracuje tutaj Polak. I rzeczywiście, podchodzi facet który mieszka tutaj 20 lat. I mu się podoba. Szczególnie iż wie co się u nas dzieje. Zwolennikiem rządzącej obecnie partii nie jest. Wracamy na jacht. Kilka drinków, wyrzucamy wędki i idziemy spać.                                                        

Postój: 42°48’870’’ N, 10°17’746’’ E.

 

27 IX, wtorek

 

Wstajemy ok. 8-ej, nie spieszy nam się. Uzupełniamy wodę i ruszamy. Na silniku. Malownicze wybrzeże zachodniej Korsyki, wiatr nie istnieje. Kotwiczymy na plaży Baie de L'Accidu. Kąpiel w morzu, szukamy czegoś na kuszę. Ale rybki tylko w wersji akwariowej. Spędzamy w wodzie 1,5 godziny. Potem dalej w drogę - znów na silniku. Jakaś plaga z tym wiatrem. Zjadamy tuńczyka w maggi, na wędki nic nie chce się zahaczyć. Powoli zbliżamy się do Calvi. Miasto założyli Rzymianie, ale obecny kształt nadali mu Genueńczycy. Oni wybudowali w XV wieku cytadelę. Poza tym jest to jedno z miast które rości sobie prawo do miejsca urodzenia niejakiego Krzysia Kolumba. Jest w nim jego pomnik. Oczywiście jako honorowego mieszkańca. Poza tym walczyli dzielnie z Francuzami. Przypomina o tym napis nad wejściem do cytadeli. No i to tutaj niejaki Horatio Nelson stracił jedno oko.

 

Ma być piękne. I jest. Przy podejściu widoczna z daleka cytadela. Potem Marina. Otoczona wianuszkiem starych kamieniczek. Będzie klimat. Każą nam cumować obok benzyniarni, trudno, cumujemy. Popijamy jak zwykle po dotarciu do celu - za cudowne ocalenie. I w miasto. Cytadela ze starymi kamieniczkami przepiękna. Cofamy się w czasie. Poza tym widoki na otaczające góry dopełniają komfortu psychicznego. Znów jesteśmy w pięknym miejscu i w odpowiednim czasie. Włóczymy się po wąskich uliczkach, zasiadamy w końcu w knajpce na piwie. Potem powrót na jacht i kolacja w znakomitym wykonaniu trzeciej wachty. Jemy ją w kokpicie, jest ciepły wrześniowy wieczór. Przepiękny wieczór. Wiatr, który wzmógł się w godzinach wieczornych, wzbudzając nadzieję, zgasł. Według prognoz meteo już w ogóle nie będzie wiało. Tragedia. W tej drastycznej sytuacji polewamy dalej, choć niektórzy spożywają rumianek. Takie żeglarskie zboczenie. Obok nas do stacji benzynowej cumuje jakiś jacht na nocleg. Jak założyli cumy zapalili światło kotwiczne. Chyba tutaj taki zwyczaj. Rano już ich nie było.                      

 Postój: 42°33’873 N, 08°45’531 E.

 

Tagi: rejs, Korsyka
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620