Amerykańska marynarka wojenna właśnie przeprowadziła próbne strzelanie rakietą SM-6 z pokładu bezzałogowego okrętu „Ranger”. Eksperci mówią, że jest to istotny krok na drodze do stworzenia floty uzbrojonych, nawodnych dronów przeznaczonych do zwalczania celów na wodzie, lądzie i w powietrzu. Czy zatem czekają nas wojny dronów? Kto będzie podejmował kluczowe decyzje? Jak daleko pójdzie autonomia takich jednostek?
Nic nowego… a jednak!
Rakieta, o jakiej mowa, została wystrzelona z zainstalowanego na pokładzie „Rangera” kontenera. Sam pomysł wykorzystania takich kontenerów wcale nie jest nowy – ani amerykański. Chętnie wykorzystywali go przede wszystkim Rosjanie. Rzecz w tym, że dotychczas w kontenerach montowano tylko rakiety przeciwokrętowe oraz manewrujących. W obu tych przypadkach dane o celu, do jakiego zmierza pocisk, nie muszą być korygowane na bieżąco.
Amerykanie poszli jednak znacznie dalej – po pierwsze w kontenerach zainstalowali wyrzutnie dla pocisków przeciwlotniczych i przeciwrakietowych SM-6, a po drugie – zainstalowali je na bezzałogowym okręcie USV (Unmannes Surface Vehicle) „Ranger”.
Flota duchów
Amerykanie już od pewnego czasu budują Ghost Fleet Overlord, czyli „Flotę Duchów”. W jej skład mają wchodzić tajne, bezzałogowe, sterowane z dużej odległości jednostki. Obecnie US Navy posiada co najmniej dwa statki-roboty tej klasy, co wspomniany wyżej „Ranger”. Ile dokładnie ich jest i jakie mają możliwości – tego pewnie się nie dowiemy.
Wiadomo jedynie, ze Amerykanie pragną wykorzystywać tego rodzaju jednostki do pełnienia „niebezpiecznych i czasochłonnych misji”, do których na razie angażowane są tradycyjne, załogowe okręty. Użycie do tego celu dronów wydaje się całkiem rozsądnym posunięciem. Rodzi jednak pewne pytania – na przykład te dotyczące kwestii odpowiedzialności za posunięcia, jakich dokona taki robot.
Zasady
Operujące na morzu systemy bezzałogowe zobowiązane są do przestrzegania Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza (Convention on the Law of the Sea). Co prawda akurat Stany Zjednoczone nie ratyfikowały na razie tej konwencji, ale wszystko jest na dobrej drodze.
Faktem jest jednak, że utrata łączności z bazą zawsze może się zdarzyć. I w takiej sytuacji autonomiczne jednostki bezzałogowe staną się… bardziej autonomiczne. Byłoby więc wspaniale, gdyby „nauczono je” przestrzegania zasad poruszania się na morzu, a przynajmniej unikania kolizji.
Odrębną rzeczą jest kwestia użycia przez taką jednostkę broni. Dotychczas każde otwarcie ognia było przecież decyzją człowieka, a rozpoczęta procedura można było w ostatniej chwili wstrzymać. Jeśli zostanie ona uruchomiona na statku bezzałogowym, zatrzymanie sekwencji może być niemożliwe. Konieczne jest wiec wprowadzenie rozwiązań, które zapobiegną tego rodzaju sytuacjom.
Tagi: USA, drony, flota, morze