TYP: a1

Pazurem po Wiśle…

czwartek, 30 listopada 2017
Retman Tratwy Podharcmistrz Krzysztof Gandalf Nowacki

Już po raz trzeci nasza 1 MASZEWSKA DRUŻYNA HARCERZY „ BIAŁE WILKI” dzięki wsparciu rodziców, Gminy Stara Biała i naszego strategicznego sponsora PKN ORLEN - zbudowaną przez siebie tratwą „Biały Pazur” spłynęła w czasie wakacji Królową Polskich Rzek - Wisłą. 

W tym roku chcąc uczcić Rok Wisły postanowiliśmy spłynąć Królową Polskich Rzek z Krakowa do Gdańska.

Tegoroczna trasa miała być też zwieńczeniem naszych dwóch wcześniejszych wypraw po Wiśle, jakie odbyliśmy w 2015 i 2016 roku. Pierwsza ruszała z Płocka i zakończyła się zdobyciem przez naszą harcerską załogę Malborka ( z relacją z tej wyprawy mieliście Państwo okazję się zapoznać na łamach naszego portalu w listopadzie 2015 roku). Ubiegły rok przyniósł nam kolejną wyprawę . Tym razem już dwiema tratwami spłynęliśmy Wisłą z Tyńca do Płocka z tygodniowym postojem pod Wawelskim Zamkiem oraz aktywnym uczestnictwem naszej załogi w Światowych Dniach Młodzieży .

I bieżący 2017 rok - Rok Wisły wymagał od nas, harcerzy, jak od wszystkich wiślanych wodniaków szczególnego uczczenia i wyzwania. Postanowiliśmy, że w tym roku wykorzystamy nasze dotychczas zdobyte doświadczenie i zwieńczymy nasze pływanie po Wiśle, pokonując naszymi tratwami rzekę z Krakowa do Gdańska. Niestety, kiedy zbliżył się termin naszej wyprawy okazało się, że stan wody na Wiśle nie pozwoli nam na rozpoczęcie spływu w Krakowie a dopiero za rękawem spiętrzającym wody Wisły dla Elektrowni w Połańcu.

W tym roku dysponowaliśmy nową tratwą, zbudowaną przez nas w oparciu o dotychczasowe doświadczenia, transport i montaż tratwy przebiegł bez żadnych problemów. Całą operację transportu i montażu zamknęliśmy w ciągu 24 godzin.

Już od początku naszej wyprawy Wisła stawiała nam wysokie wymagania. I tak już w pierwszy dzień, ze względu na niski stan wody nie znaleźliśmy dogodnego miejsca do montażu tratwy tuż nad wodą, musieliśmy ryzykując uszkodzenie tratwy zmontować jej główny szkielet na wysokim brzegu kanału spustowego z elektrowni i następnie zepchnąć ją po dość wysokim i kamienistym brzegu w nurt kanału elektrowni (całą operację można obejrzeć na stronie https://www.youtube.com/watch?v=T51NHOQa2_I ) Nowa konstrukcja tratwy zdała wyśmienicie ten egzamin i już bez przeszkód dokończyliśmy montaż pozostałych elementów na wodzie. Zmiany, jakich dokonaliśmy w konstrukcji szkieletu tratwy w głównej mierze polegały na podniesieniu pokładu o 20 cm w stosunku do poprzednich konstrukcji tak, aby ograniczyć przelewanie się wody przez pokład w czasie większej fali na rzece oraz usztywnieniu połączenia śrubowego w miejscu skręcania sekcji pływaków tak, żeby nie następowało tzw. „chodzenie” pokładu na fali. Podniesienie pokładu pozwoliło nam też na wygospodarowanie w szkielecie ramy, miejsca na zbiorniki paliwa i wody. Choć w tym roku jeszcze tego nie zrobiliśmy (ze względu na ograniczony budżet) to na pewno już w nowym sezonie zniknie mały czerwony zbiornik z paliwem z pokładu naszej tratwy a wraz z nim tłuste plamy na pokładzie i ciągła obawa, że skończy się benzyna w najmniej spodziewanym momencie, tak jak to miało nie jeden raz miejsce w czasie naszych dotychczasowych spływów.

Nauczeni też doświadczeniem lat minionych skróciliśmy naszą jednostkę z 12 do 9 metrów tak, że stała się wygodniejsza i bezpieczniejsza w sterowaniu, które niestety ze względu na posiadany silnik cały czas musimy wykonywać za pomocą „specjalnego” bukowego rumpla z rufy tratwy. To sterowanie też chcemy poprawić w nowym sezonie i przenieść ster na 6-ty metr tratwy tak by sternik mógł lepiej śledzić szlak i nurt rzeki. Poprawiliśmy też zadaszenie nad tratwą i podnieśliśmy jego konstrukcję. Tym razem wykonaliśmy je, nie ze stalowych rur a z drewnianej lekkiej konstrukcji pokrytej sklejką wodoodporną i mocną plandeką. Dach wykonaliśmy też od samej rufy, tak by sternik cały czas był pod nim schroniony. Poprzednie spływy pokazały jak ważny jest to element wyposażenia nie ze względu na deszcz a przede wszystkim na słońce, które na wodzie niemiłosiernie może spalić w ciągu paru minut. Odkryliśmy też boki naszego zadaszenia tak, aby wiatr nie hamował i nie spychał nas w czasie rejsu. W tym roku również wyposażyliśmy się w specjalny kociołek, a właściwie 16-litrowy, opalany drewnem parnik do gotowania obiadków i podgrzewania wody, który świetnie się spisał i zdał bardzo dobrze egzamin, okazując się o wiele bardziej sprawny od profesjonalnego palnika gazowego. Choć wpływając do Sandomierza musieliśmy,…ale o tym za chwilę. W tym roku za rufą warczał nam dzielnie, wypożyczony od dobrych ludzi, kilkudziesięcioletni, 50-konny, dwusuwowy silnik Suzuki- nasza Suzi.

WYJAZD

Wyjechaliśmy z Maszewa pod Płockiem dwoma samochodami w piątek po południu 21 lipca 2017. Jeden ciągnął lawetę z tratwą a drugi przyczepkę z wyposażeniem i całym majdanem załogi. Na miejsce montażu planowaliśmy dotrzeć jeszcze w piątek w godzinach późnowieczornych. Ale jak harcerz planuje to nieczysty … w czasie podróży autostradą w jednym z naszych aut tuż przed Łodzią zabrakło paliwa. Cała operacja zdobycia paliwa i ponownego uruchomienia samochodu zajęła nam 2 godziny, żeby tego było mało dojechawszy do Połańca wjechaliśmy w tak straszną mgłę, że na wyciągnięcie ręki nie było widać paznokci u rąk. Błądząc przez ponad godzinę po nadbrzeżnych nadwiślańskich ścieżkach w końcu, już nad ranem, dotarliśmy na miejsce składania tratw (224 km). Żeby tego było mało zaczął padać deszcz… dla nas normalka.

Za to sobotni poranek obudził nas piękną słoneczną pogodą i lekkim wiaterkiem, zapowiadał się gorący, ale parny dzień. Wachta kuchenna przygotowała pierwsze śniadanko, po którym wszyscy z zapałem zabrali się za rozładunek sprzętu. Po krótkiej naradzie z kadrą i podziale prac w zastępach zabraliśmy się jedni za montaż tratwy a drudzy za przygotowanie obozu. Tak jak wspomniałem, nauczeni doświadczeniem minionych spływów montaż głównej ramy tratwy skróciliśmy do godziny. Po kolejnych 30 minutach tratwa pływała na wodach kanału zrzutowego elektrowni w Połańcu. Przykrycie pokładu płytami i montaż konstrukcji zadaszenia zajął nam kolejne 2 godziny i pewnie do wieczora zmontowalibyśmy tratwę do końca wraz z załadunkiem naszego ekwipunku, ale przyszła ulewna burza i przerwała nasze prace montażowe. A po burzy chłopaki odkryli uroki kąpieli w czystych i ciepłych wodach kanału zrzutowego. Tak, że do późna nie mogłem wyciągnąć moich Wilków z wody.

Nareszcie przyszła pierwsza noc nad Wisłą, jak zawsze niezapomniana i najpiękniejsza, – bo pierwsza. Niedzielny poranek 23 sierpnia zawsze będzie kojarzył nam się z sauną parową. Tak parnego dnia dawno nie pamiętaliśmy, a przed nami jeszcze 6 km marszu do kościółka by uczestnicząc w niedzielnej Mszy i poprosić Pana Boga o bezpieczną i wspaniałą przygodę dla naszej Wilczej Braci na tegorocznym Wiślanym szlaku.

Po powrocie z kościoła dokończyliśmy składanie tratwy i załadunek naszego ekwipunku, by po obiadku i kolejnej ulewie ruszyć ku przygodzie do Gdańska.

Ruszając z pod Połańca (224km) wiedzieliśmy, że w Sandomierzu ( 269km) będzie czekał na nas nasz stary Przyjaciel i Druh, podharcmistrz Czesław Waldemar Budzeń – stary wodniak i marynista, który już rok wcześniej oprowadzał nas po wszystkich najpiękniejszych zakątkach Sandomierza. Oprócz Druha Czesława czekała na nas też przytulna i gościnna Sandomierska Marina wraz ze swoim wspaniałym Komandorem Markiem Chruścielem. Wisła za Połańcem do Sandomierza była szybka, i wszystko wskazywało na to, że szybko dotrzemy do oczekujących nas przyjaciół. Jednak po raz kolejny, kiedy to harcerze zaplanują… i żeby nie było zbyt łatwo to tuż pod Baranowem Sandomierskim niespodziewanie silnik odmówił nam posłuszeństwa i zostaliśmy bez steru. W pierwszej chwili myśleliśmy, że to paliwo nam się skończyło, ale po sprawdzeniu okazało się, że paliwo jest i to ponad połowa zbiornika. Jak przewiduje stara i sprawdzona w takich sytuacjach przez wszystkich mechaników procedura przy dwusuwach, zaczęliśmy od sprawdzenia świec. I wszystko szło dobrze do momentu, kiedy to po wykręceniu pierwszej świecy nie…utonął nam jedyny klucz do świec. Na szczęście świeca pozostała na pokładzie. Chciałoby się ugryźć wiecie gdzie?!

Cóż nam pozostało idziemy w dryf z prądem rzeki i tyle! Jeszcze telefon do przyjaciół z informacją o naszej feralnej przygodzie i już spokojnie w ciszy delektujemy się urokami Wisły. Ale jak to mówią, Stary Neptun nigdy nie pozostawia swoich w biedzie. I tym razem mijając przystań promową pod Baranowem Sandomierskim otrzymaliśmy pomoc od jednego z pasażerów promu, który pożyczył nam, a na koniec podarował nam klucz do świec ( niech mu zawsze Wisełka stópki obmywa ciepłym strumykiem). Po wyczyszczeniu i opaleniu świec nasza stara Suzi zawarczała nam rześko i już bez przeszkód dotarliśmy do Sandomierza. Choć wpływając do sandomierskiej mariny zrobiliśmy niemałe zamieszanie widokiem dymu z kopcącego parniczka na naszej tratwie, co wyglądać musiało z daleka jakby nasz tratwa się paliła. Tu jeszcze raz muszę podziękować i podkreślić wielką życzliwość i gościnność Komandora Sandomierskiej Mariny Marka Chruściela, który przyjął naszą Harcerską Brać jak swoich, udzielając nie tylko gościny, ale także technicznego wsparcia i rady – Czuwaj Bracie Wilku!

Po nocnej naradzie z Druhem Czesławem ustaliliśmy, że o poranku zaraz po śniadaniu i porannej kawie ruszamy już razem w dalszą drogę do Zawichostu ( 287,6km), który to tym razem Druh Czesław zaplanował nam pokazać wraz ze wszystkimi jego tajemnicami. Z racji swej długoletniej pracy w ośrodku wychowawczym w Zawichoście poznał wiele tajemnic i pięknych zakamarków tego nadwiślańskiego miasteczka, tak niegdyś znaczącego na wiślanym szlaku. Nasza wizyta w Zawichoście na pewno pozostanie w naszej pamięci nie tylko ze względu na wspaniałe opowieści Druha Czesława, piękne zabytkowe kościoły, ale przede wszystkim na piękne widoki, jakie roztaczają się z wysokiej nadwiślańskiej skarpy.

Pozostawiwszy naszego Przyjaciela i przewodnika w Zawichoście ruszyliśmy dalej. Wisła niosła nas tym razem spokojnie i bez większych przygód aż do Puław, po drodze nocowaliśmy na znajomym z wcześniejszej wyprawy brzegu przy wsi Piotrawin gdzie uzupełniliśmy zapasy wody i paliwa. Cały czas mieliśmy piękna pogodę i w miarę (jak dla nas) wysoki stan wody. Jak w czasie poprzednich spływów, tak i teraz celebrowałem z dziką przyjemnością codzienny ceremoniał parzenia porannej kawy ,tuż po wschodzie słońca w ciszy poranka i w oparach opadającej mgły…

I tu muszę zdradzić Wam wielką tajemnicę, to właśnie dla tego klimatu, smaku i zapachu kawy chce mi się czekać cały rok na takie poranki.

Na szlaku już od Annopola ( 298 km), co i rusz Wisła zmuszała nas do poszukiwania przejść tak, aby nasze beczki bez przeszkód przeniosły nas nad mieliznami i kamieniami. Niestety nie zawsze nam się to udawało bez przygód i konieczność przepychania tratwy przez mielizny. Niezapomnianą przygodę przeżyliśmy przepływając na wysokości Basoni. Wisła prowadziła nas prawym brzegiem aż do wysepek znajdujących się tuż za wsią, i zamiast przejść razem z nurtem na lewy brzeg daliśmy się zwieść sugestiom miejscowego wędkarza, który świadomie czy nieświadomie skierował nas dalej prosto wzdłuż prawego brzegu. Niestety, kiedy zauważyłem, że to jest ślepa uliczka było już za późno na wycofanie się z tratwą. Okazało się jednak, że Wisła w tym miejscu przerwała kamienną ostrogę i bardzo wąskim nurtem między wysepkami przebija się wśród wyrw, konarów i kamieni. Tratwa nasza została dosłownie wessana przez bardzo bystry nurt w wąski, usiany kamieniami i wystającymi konarami wąwóz. Przez moment przeleciała mi przez głowy myśl, że już nigdy z tego wąwozu nie wypłyniemy rozbijając się o kamienie lub konary albo utkniemy gdzieś w wąskim gardle i będziemy musieli ją tam rozbierać i wynosić na własnych plecach. Jednak nie doceniliśmy i tratwy i prądu Wisły. Cali i zdrowi, bogatsi o nowe i niezapomniane przeżycie po półgodzinnym przedzieraniu się przez mielizny, kamienie, konary i gałęzie wróciliśmy do głównego nurtu rzeki. Wierzcie mi, widok rzeki wszystkich nas tak ucieszył jak długo oczekiwany ląd rozbitków.

Do Puław (372 km) dopłynęliśmy 28 lipca, tu miejscowi harcerze i harcerki powitali nas, co najmniej setką pysznych ciepłych naleśników. Marina uraczyła nas swoją gościnnością i po raz drugi na szlaku wszyscy doświadczyliśmy luksusu gorącej kąpieli. Tu też spotkaliśmy się z naszym Przyjacielem Piotrem, który wraz z rodziną już razem dalej popłynął do Płocka (633 km). Po drodze robiliśmy wszystko aby zdążyć do Warszawy(515km) na zlot łodzi na Godzinę „W”. Ruszając z Puław następnego dnia obawialiśmy się mielizn za Puławami i przed Dęblinem (393 km), ale wszystko poszło jak najpomyślniej. Wykorzystując bliskość stacji paliw w Dęblinie dotankowaliśmy nasze zbiorniki na tratwie i po wizycie w Muzeum Lotnictwa już bez przygód dotarliśmy na przedmieścia Warszawy, tu w zmorzyliśmy czujność na „oku”, bo pamiętając ubiegłoroczne problemy przy pokonywaniu rozlewisk pod Wilanowem nie chcieliśmy jak rok wcześniej ugrząźć w piachach Wisły.

Doświadczenie minionego roku się przydało i bez najmniejszej obcierki przebiliśmy się w kierunku Warszawy. Jednak, kiedy tak pełni radości delektowaliśmy się widokami zbliżającej się Warszawy, kiedy już na horyzoncie pojawiła nam się Gruba Kaśka, gdy wydawało się, że już nic nie może nas zaskoczy nagle, nasz silnik zgasł a silny nadspodziewanie w tym miejscu nurt rzeki zaczął nas znosić z na stojącą w nurcie pławę, przed którą już nie uciekliśmy, za pławą oczywiście ugrzęźliśmy na płyciźnie i dopiero po uzupełnieniu paliwa, (bo to jego brak zatrzymał nam tak nieoczekiwanie silnik) przy wielkim wysiłku całej załogi udało nam się zepchnąć pod prąd naszą tratwę.

W Warszawie tak jak w ubiegłym roku cumować i nocować chcieliśmy przy Bulwarze Karskiego(515km) tuż pod Zamkiem Królewskim. Na noc zaplanowaliśmy dla naszych najmłodszych druhów nocny bieg by zdobyli swój upragniony Harcerski Krzyż a o północy, (co jest też już naszą spływową tradycją) złożyli Przyrzeczenie Harcerskie pod Pomnikiem Małego Powstańca.

Następny dzień 1 sierpnia, od rana spędziliśmy w oczekiwaniu i przygotowaniach do udziału w uroczystościach Godziny „W” na Wiśle. Sprzątaliśmy tratwę i szykowaliśmy mundury a po obiedzie dotarli do nas zaprzyjaźnieni harcerze z 7 Wodnej Drużyny Harcerzy „Szara Szekla” z Łap wraz ze swoim drużynowym, starym wodniakiem i żeglarzem a naszym Przyjacielem ks. Prof. Józefem Łupińskim. Którzy już od tej pory mieli nam towarzyszyć, ze swoją tratwą (zbudowana na wzór i podobieństwo naszej) we wspólnej przygodzie do Gdańska. O wyznaczonej godzinie wyruszyliśmy razem z innymi jednostkami w górę Wisły na miejsce złożenia wieńców. Nie ukrywam, że nasza tratwa miała, co robić z podejściem pod prąd Wisły, szczególnie pod mostem Poniatowskiego, ale dzielnie parła na przód i razem ze Wszystkimi stawiliśmy się na miejscu złożenia wieńców i kwiatów. Pierwszy raz braliśmy udział w tej wspaniałej ceremonii i przyznam szczerze wszyscy wspominamy ją ze ściśniętym gardłem, do tej pory mamy w oczach biało-czerwone wieńce pływające na Wiśle, flagi i bandery wywieszone na wszystkich jednostkach i ścielący się biało-czerwony dym z flar po wiślanej tafli.

Na pewno postaramy się wrócić tu za rok całą naszą Watahą!

Od razu po zakończeniu uroczystości ruszyliśmy pod śluzę na Kanale Żerańskim (520km), gdzie stała zacumowana tratwa naszych przyjaciół z Łap „Arka Józefa”. Wisła do kanału nie sprawiła nam żadnych kłopotów i dotarliśmy tam szybko, jednak sam kanał okazał się bardzo płytki i z wpłynięciem i zawróceniem a o wypłynięciu nie wspomnę, mieliśmy nie małe kłopoty. Jeszcze tego samego dnia dopłynęliśmy pod Kazuń gdzie przenocowaliśmy. Korzystając z obecności kapłana począwszy od tego dnia każdy dzień albo kończył się albo zaczynał Mszą Świętą. Nie mogliśmy sobie odmówić tych niepowtarzalnych rekolekcji na wodzie, jakie zafundował na Stwórca. Trasa do Płocka zajęła nam dwa dni. Uważam ten odcinek za jeden z najpiękniejszych odcinków Wisły na całym jej szlaku. Ostrogi, wypłycenia i mielizny, setki wysepek to tworzy nie powtarzalny klimat Wisły. Do tego pogoda nam sprzyjała i mogliśmy w pełni podziwiać uroki rzeki. Na jednej z wysepek tuż za Czerwińskiem, Stary Neptun upomniał się o swoje prawa i wezwał na chrzest tych, którzy pierwszy raz ośmielili się spłynąć nurtami Królowej Polskich Rzek. Było wiele śmiechu i zabawy by starej tradycji stało się zadość.

Do rodzinnego Płocka (633 km) dotarliśmy szczęśliwi i radośni 3 sierpnia popołudniu. Tu zrobiliśmy całodobowy postój na wymianę ciuchów, odwiedzenie rodziny i spotkania z przyjaciółmi, by następnego dnia po południu wyruszyć w dalszą drogę. Popołudniowy zalew nie był dla nas i naszych tratw łaskawy, duża fala nieźle dała się we znaki szczególnie mniejszej „Arce Józefa”, to był dopiero prawdziwy chrzest Neptuna dla naszych jednostek i załóg. Szczęśliwie bez strat i uszkodzeń już późnym wieczorem zacumowaliśmy w jak nam się wydawało miłej i spokojnej zatoce za Dobrzyniem n/Wisłą (663 km). Niestety noc zweryfikowała naszą fatalną ocenę miejsca. Po 3 w nocy w naszej zatoce pojawili się podchmieleni młodzi „wędkarze „ i już nie było mowy o spokojnym śnie. Ledwo wstało słonko odbiliśmy od brzegu i ruszyliśmy prosto w objęcia śluzy we Włocławku (674,5 km). Tu za całe 7.40 zł przeprawiono nas na drugą stronę zapory. Wody w kanale było więcej jak w 2016 roku, bez kłopotów wyszliśmy ze śluzy i dziarsko podążyliśmy w kierunku głównego nurtu. Wszystko szło dobrze, kiedy niespodziewanie zauważyliśmy, że nasi przyjaciele z Arki Józefa utknęli zaraz za progiem śluzy i nie płyną dalej tylko dryfują w wodach kanału. Krótki telefon wyjaśnił, że przyczyną okazałą się drobna awaria układu paliwowego i trzeba było ruszyć z pomocą naszym towarzyszom podróży. Naprawa i ponowne uruchomienie silnika zajęło nam godzinę i już bez przeszkód mogliśmy podziwiać nową Marinę we Włocławku.

Wisła za zaporą, tak jak wspomniałem miała wyższy poziom jak rok wcześniej i bez większych przygód płynęliśmy po drodze zatrzymując się jedynie na zwiedzanie ruin krzyżackiego zamczyska w Bobrownikach(696km). Kolejną noc spędziliśmy na tratwach pod Nieszawą (702km) . Następnego dnia dopłynęliśmy do Torunia (736 km) gdzie od razu nie mogliśmy wpłynąć ze względu na odbywające się na Wiśle zawody skuterów wodnych. Z wielką przyjemnością z pokładów naszych tratw oglądaliśmy te zawody, niestety nie wiemy, kto wygrał, ale wrażeń było moc! Zacumowaliśmy przy Bulwarze Filadelfijskim, gdzie spędziliśmy ciepłą i spokojną noc na naszych tratwach. Toruń jak zawsze ugościł nas feerią kolorowych barw, gwarnym Starym Rynkiem i smacznymi piernikami.

Wieczorem już po kolacji zadzwonił do mnie drużynowy naszych Bydgoskich Wodniaków druh Robert z zaproszeniem dla całej naszej wyprawy na obchody 100-lecia bydgoskiego harcerstwa. Nie mogliśmy odmówić. Już następnego dnia wpływaliśmy ujściem w Brdę (773 km) do Bydgoszczy. Piękna trasa, krystalicznie czystą rzeka i braterskie przyjęcie naszych przyjaciół harcerzy na długo pozostanie w naszej pamięci. Bydgoska przytulna marina, Starówka, Wyspa Młyńska - wszędzie pełno młodych ludzi, kawiarenki, knajpki, muzyka i śpiew – fantazja!

Nie chciało się wypływać z Bydgoszczy, ale Gdańsk na nas czekał, a chcąc zdążyć jeszcze na ostatnie dni Jarmarku Dominikańskiego musieliśmy ruszać w dalszą drogę. A po drodze koniecznie musieliśmy wpaść, choć na chwilę do Chełmna (807 km) – miasta zakochanych by poprosić u św. Walentego, (którego jedyne w Polsce relikwie się tam znajdują) o wsparcie w miłosnych podbojach dla całej naszej załogi, dalej czekał na nas Grudziądz (834km) z piękną i gościnną mariną ( pozdrowienia dla Komandora i całej piękniejszej części załogi) tu nie mogliśmy nie odwiedzić pomnika Patrona naszej drużyna Rotmistrza Witolda Pileckiego, który kończył słynną Grudziądzką Podchorążówkę. Z Grudziądza „ wąwozami” wśród pięknych kolorowych mieszanych lasów dopłynęliśmy do Korzeniewa (867km) gdzie w starym przedwojennym granicznym porcie spędziliśmy noc . A o poranku wyruszyliśmy na zwiedzanie Kwidzyńskiej Katedry i poznanie jej krzyżackich tajemnic. Niestety na zamek w Gniewie ( 876km) w tym roku nie mieliśmy za dużo czasu, po krótkiej wizycie u Kasztelana gniewskiego zamczyska, szukaliśmy noclegu pod śluzą w Białej Górze (886km). Rano ruszyliśmy do Tczewa ( 908km) gdzie z dziką przyjemnością ugrzęźliśmy na cały dzień w nowoczesnym Muzeum Wisły – polecam, naprawdę nie spodziewałem się tak wspaniałej, nowoczesnej i ciekawej ekspozycji. Wizyta w Tym muzeum byłą jedną z tych chwil naszej wyprawy, którą będzie się długo wspominać. Jeszcze będąc w Muzeum zadzwonił Piotr, który płynął z rodziną z nami do Płocka, a później nas tam zostawił by delektować się urokami Zalewu Włocławskiego, z informacją, że zbliża się do Polski wielka burza i powinniśmy się do niej przygotować. Wszystko wskazuje, że będzie przechodziła akurat nad północną Polską i nad nami. Wypłynęliśmy z Tczewa szukając bezpiecznej zatoki tak byśmy mogli się w niej schronić i bezpiecznie przetrwać nawałnicę. Szczerze mówiąc to, co nas dopadło po północy przerosło nasze oczekiwania. To było 1,5 godziny nieustannego szarpania potężnego wiatru i strasznej ulewy. Już w pierwszej minucie nie pozostało na nas nic suchego. Na szczęście miejsce gdzie zacumowaliśmy ochroniło nas od wiatru a dodatkowo zachodni wiatr dopychał nasze tratwy do brzegu. Burza przeszła tak szybko jak przyszła, nie wyrządzając nam żadnych szkud na tratwach, wszyscy cali i zdrowi tyle, że przemoczeni. Nad ranem poszliśmy spać. Niestety o poranku dotarła do nas straszna wiadomość, że pod Chojnicami tej nocy zginęły dwie nasze harcerki z Łódzkiej Chorągwi ZHR. Wiadomość ta na długo zgasiła uśmiechy na naszych twarzach, trudno już było później odzyskać nam radość z tego, co przeżyliśmy. Na domiar złego i pogoda się pogorszyła, zaczęło wiać i pojawiły się chmury, które wisiały nad nami już do samego Gdańska. Kiedy podchodziliśmy pod Śluzę Przegalina (936km) mieliśmy silny zachodni wiatr, który bardzo utrudniał nam wejście do śluzy, a tuż za nią płynąc już Martwą Wisłą wysoka fala przelewała nam się przez pokład. Przeciwny wiatr nie pozwolił nam niestety w tym dniu dopłynąć do Gdańska. Udało nam się dotrzeć jedynie do granic Rafinerii Gdańskiej gdzie na prawym brzegu udało nam się znaleźć spokojne miejsce do zacumowania i przenocowania.

Nareszcie nadeszła sobota 12 sierpnia, która powitała nas słońcem i spokojniejszym wiatrem. Na horyzoncie widać już było Starówkę Gdańską i Port Gdański, oczami wyobraźni chłopcy już widzieli Gdańskiego Żurawia, pod którym tak bardzo chcieliśmy zacumować. Po szybkim śniadaniu ruszyliśmy pełna parą by zwieńczyć dzieło. Gdańsk powitał nas już piękną i słoneczną pogodą, gwarnymi bulwarami pełnymi ludzi i Żurawiem, który już z daleka witał nas swą pochyloną nad Motławą sylwetką. Gdańska Marina pełna pięknych jachtów kusiła, ale myśmy koniecznie chcieli zacumować blisko Żurawia, w końcu znaleźliśmy gościnne miejsce tuż przy Restauracji Miasto Aniołów, gdzie jak się dowiedziano skąd przypłynęliśmy i kim jesteśmy pozwolono nam pozostać tak długo jak chcemy – dzięki !!!

Gdańsk gościł nas aż do poniedziałku rana 14 sierpnia, kiedy to ruszyliśmy w drogę powrotną do miejsca demontażu i załadunku naszych tratw pod mostem Jana Pawła II.

I tak się zakończyła nasza ponad trzy tygodniowa eskapada z nurtem naszej Królowej Rzek.

Za rok planujemy pokonać naszą tratwą Odrę z Gliwic do Szczecina a w 2019 roku na pewno wybierzemy się do Chersonia u ujścia Dniepru do Morza Czarnego.

Zapraszamy do śledzenia naszych przygód na naszej stronie Facebook https://web.facebook.com/1mdhbialewilki/?ref=bookmarks

 

Statystyka:

Start – Połaniec (223km) 23.07.2017

Meta – Gdańsk (970km) 12.08.2017

Ilość dni na wodzie – 21

Długość przebytej trasy – 772 km

Zużyte paliwo- 750 l. ( koszmar)

 

Retman Tratwy

Podharcmistrz

Krzysztof Gandalf Nowacki

 

 

 

 

 

 

Tagi: tratwa, spływ, Wisła, relacja
TYP: a3
0 0
Komentarze
Zbigniew Stankiewicz: Czuwaj
czwartek, 8 lutego 2018, 20:13 Skomentuj
0 0
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620