Mówiąc o mazurskich plagach, zwykle mamy na myśli komary albo osy. Albo jedne i drugie. W tym roku jest jednak znacznie gorzej – zamiast szturmu owadów, mamy do czynienia z epidemią… głupoty.
Piszemy o tym, bo sezon wakacyjny w pełni i zapewne wielu z Was wybierze się na rejs. Zachodzi więc obawa, że spotkacie jakiś pijany egzemplarz na swojej drodze, a może nawet na kursie kolizyjnym. I co wtedy?
Ale o tssso chodzi?
Wieść niesie, że idiotów wcale nie jest na świecie tak wielu – ale są tak sprytnie rozstawieni, że spotyka się ich na każdym kroku…
Niestety, na wodzie też ich nie brakuje, zwłaszcza jeśli pogoda sprzyja, wiaterek wieje, a okoliczności przyrody pozwalają uwierzyć, że jesteśmy panami świata - i że jeśli w pełnym słoneczku pozwolimy sobie na piwko lub dwa, no ewentualnie pięć, to przecież nic strasznego się nie stanie, prawda?
Otóż nieprawda. Trudno powiedzieć, skąd się to niektórym bierze: może uznali, że już przeżyli swoje i czas opuścić ten padół? Może uważają, że są tak świetnymi żeglarzami czy motorowodniakami, iż prawa fizyki przestały ich obowiązywać?
Rzecz w tym, że tacy ludzie, podobnie jak pijani kierowcy, nie stanowią zagrożenia tylko dla siebie. Na ich kursie może znaleźć się inna łódka, a nawet dziecko na kajaku. I w starciu z rozpędzoną motorówką, żaglówką czy innym houseboatem, prowadzonym przez półprzytomnego pijaczynę, nie będą mieć najmniejszych szans.
Skala problemu
Picie napojów wyskokowych jest bardzo mocno wpisane w kulturę wodniacką. Nie powiemy, żeby nam to jakoś szczególnie przeszkadzało… dopóki wszyscy pamiętamy, że alkohol jest przeznaczony dla ludzi, którzy używają mózgów.
Nie ma nic złego w spędzeniu miłego, zakrapianego wieczoru w portowej tawernie, na łódce sąsiadów albo przy ognisku. Sęk w tym, że są ludzie, którzy nie znają umiaru - i mimo ewidentnych sygnałów ze strony organizmu, stają potem za sterem, podejmując nierówną walkę z kacem i grawitacją.
Ok, tacy zawsze się znajdą; z tym, że ostatnio jest ich naprawdę wielu. Nie do końca wiadomo, co nimi kieruje – może odreagowują pandemię, przechodzą andropauzę albo leczą kompleksy? Faktem jest, że wskutek ich działalności miniony weekend (25/26 lipca) był dla policji dość pracowity. Oto przykłady tego, z czym musieli zmierzyć się mundurowi:
dwóch kompletnie pijanych żeglarzy usiłowało (bez większych sukcesów) opuścić port w Wierzbie; policjantów wezwali inni wodniacy, zaniepokojeni tym widokiem i towarzyszącymi mu wrzaskami. Okazało się, że sternik miał we krwi 2 promile alkoholu.
W nieco lepszym stanie był pewien 46-latek, który mając 1,7 promila we krwi, pływał radośnie motorówką po jeziorze Druglin Duży.
W świetle powyższych faktów mężczyzna, który poruszał się skuterem po Jeziorze Mikołajskim, był w zasadzie trzeźwy: miał we krwi tylko jeden promil. Nie posiadał za to uprawnień, a skuter nie miał rejestracji.
Jak to skomentować?
No właśnie – jak? Bez użycia słów uznawanych za obelżywe byłoby trudno, dlatego powstrzymamy się od oceny takich zachowań. Przypomnijmy tylko, że prowadzenie łodzi żaglowej, motorowej lub skutera wodnego pod wpływem alkoholu traktowane jest przez prawo tak samo, jak kierowanie samochodem w tym stanie – i że grozi za to kara do dwóch lat pozbawienia wolności. Całkiem sporo czasu na przemyślenia.
Tagi: Mazury, alkohol, żeglarswto