Przyjęło się, iż wśród żeglarskiej braci wszyscy są… no właśnie, braćmi. Czyli zwrot „ty” jest w tym przypadku jak najbardziej na miejscu. A jednak istnieją tacy, którym „tykanie” z różnych względów nie do końca odpowiada.
Ty żeglarzu jeden
Forma „ty” zdecydowanie zbliża ludzi. Skraca dystans. Zaciera różnice wynikające z płci, doświadczenia, zajmowanego stanowiska, a przede wszystkim – z wieku. I chyba to ostatnie jest najprzyjemniejsze. O ile bowiem w wieku lat kilkunastu fakt, że ktoś zwraca się do nas per pan/pani jest niezwykle nobilitujący, o tyle kolejnych kilkanaście lat później stanowi już przykre świadectwo, że jesteśmy po prostu starzy. To trochę tak jak z ustąpieniem miejsca w tramwaju – kiedy zdarzy nam się to po raz pierwszy w życiu, zwykle nie wiemy: docenić uprzejmego małolata, czy go najpierw udusić?
Warto też zauważyć, iż żeglarski żargon bardzo mocno czerpie z kultury anglosaskiej, a tam forma „you” – czyli „ty” jest najzupełniej prawidłowa w doniesieniu do znajomych i nieznajomych. Podobnie zresztą rzecz wygląda w firmach, gdzie uparte zwracanie się do współpracowników pan/pani może wręcz zostać odebrane jako świadoma (i niezbyt dobrze widziana) chęć zdystansowania się od reszty towarzystwa.
„Panowanie”
W Polsce mamy zwyczaj mówienia do siebie per pan nawet w sytuacjach, kiedy chcemy kogoś obrazić. „Panowanie” wbiło się nam w mózgi tak głęboko, że nawet nie zastanawiamy się nad tym, że takie stwierdzenie, jak „Pan jest idiotą” nadal zachowuje pewne formy grzeczności.
Z drugiej jednak strony, istnieją sytuacje, w których zwrócenie się do kogoś „ty” wydaje się nadmiarem poufałości. Jeśli mamy do czynienia z osobą o dwa pokolenia starszą, albo mającą sto lat doświadczenia na morzu, a sami czujemy się w tym względzie młokosami, słówko „ty” może zwyczajnie nie przejść nam przez gardło. Jeśli tym starszym jest prawdziwy wilk morski, to zapewne sam załagodzi sytuację, albo uprzejmie uda, że niczego nie zauważył i spokojnie poczeka, aż nieopierzony żeglarz sam się przełamie. Ale mogą być i tacy, którzy zwyczajnie się obrażą.
Co ciekawe, niekiedy żeglarze z premedytacją używają formy „pan”, by podkreślić, że ktoś nie ma pojęcia, na czym ta sztuka polega, a na pokładzie znalazł się przypadkiem i trochę bez sensu. Czyli de facto elegancka forma pan jest w tym przypadku… obelgą. Zawoalowaną, ale jednak. Podobnie rzecz wygląda zresztą wśród ludzi gór – tam nazwanie kogoś panem czy panią raczej nie jest oznaką szacunku, tylko delikatnym sygnałem, że uważamy taką osobę za tetryka, a w najlepszym wypadku za cepra, który snując się po Krupówkach, nieopatrznie zabłądził w góry.
Próby obejścia systemu
Owszem, istnieją takowe. I na krótszą metę mogą nawet zadziałać – ale na cały rejs z pewnością nie wystarczą. Problem można sprytnie obejść, stosując liczbę mnogą. Czyli zamiast „czy napijesz się herbaty?” zapytać: „ czy napijemy się herbaty”? Oczywiście, jeśli zdecydujemy się na jakiś inny napój i wypijemy „brudzia”, problem może rozwikłać się sam.
Alternatywnym (chociaż nienajlepszym) pomysłem jest przejście w formę bezosobową. Z tym, że może ono być niebezpieczne, bo kiedy zamiast „lewy foka szot wybieraj!” rzucimy gdzieś w przestrzeń: „trzeba by wybrać szoty!”, może się okazać, że jednak nie wybiorą się same. Chociaż z drugiej strony, zdarzenia jakie potem nastąpią, prawdopodobnie rozstrzygną nasze dylematy, bo pośród latających nad pokładem przekleństw nikt nie będzie zawracał sobie głowy właściwą formą grzecznościową. I może to jest jakieś rozwiązanie?
Tagi: etykieta