Kroki w nieznane - czyli żeglarskie raczkowanie po Wyspach Kanaryjskich cz.3

środa, 26 października 2011
Igor Godlewski
Wyspy KanaryjskieTeraz trochę informacji czysto turystycznych, zarówno żeglarskich jak i lądowych, czyli co i jak warto zobaczyć.

Teneryfę na pewno warto zwiedzać wynajętym autkiem, co - jak kilkakrotnie wcześniej wspominałem - bardzo drogie nie jest. Po dopłynięciu do portu, trzeba się więc zorientować gdzie znajdziemy wypożyczalnię.

Santa Cruz de Tenerife. No cóż trochę się zawiodłem, w większej części to po prostu nowoczesne, portowe miasto, tylko kilka jego fragmentów sięga do kolonialnej przeszłości. Starówka składa się niestety tylko z jednego placu i dwóch niezbyt długich stylowych uliczek, w tym tylko jednej ładnie odrestaurowanej, prawdopodobnie przy udziale właścicieli znajdujących się przy niej licznych restauracji.

Z nowoczesnych budowli warto zobaczyć nadmorski budynek Opery, ciekawy, choć wyraźnie inspirowany inną bardzo znaną operą, zbudowaną po drugiej stronie oceanu. Jest jeszcze bardzo interesujący architektonicznie nowy budynek biblioteki, będący jednocześnie centrum kultury, z wewnętrzną promenadą o niesamowitej akustyce.


Opera

Kolonialna uliczka w Santa Cruz

I to w zasadzie tyle wrażeń ze spaceru po Santa Cruz - podobno zmienia się to w trakcie karnawału, można wtedy bardziej wczuć się w atmosferę i nawet starówka wydaje się dużo większa, gdy odbywa się na niej wielka kolorowa parada.

Piękne za to są krajobrazy Teneryfy. Warta każdej poświęconej jej minuty jest wycieczka samochodowa w góry, w pobliże wulkanu El Teide.

Na sam wierzchołek tego wulkanu (czyli prawie 4 tysiące metrów) wjeżdża się już niestety kolejką linową. Wycieczka do krateru jest droga, a w dodatku ze względu na bezpieczeństwo oraz ekologię jest tam wpuszczana dziennie tylko określona liczba turystów, więc zapisać się na taką wyprawę trzeba kilka dni wcześniej, ponieważ chętnych nie brakuje. Jako zwykli żeglarze nie zawsze mamy po kilkadziesiąt euro na głowę do wydania na jedną atrakcję, a już na pewno nie mamy tyle czasu, żeby zapisywać się z wyprzedzeniem i czekać w porcie bodajże trzy dni. Chyba że tak zaplanujemy rejs, żeby po zarezerwowaniu wycieczki, znaleźć się w jakiejś marinie w pobliżu wulkanu o wyznaczonym nam terminie. No i oczywiście musimy mieć zaklepany transport na miejsce. Nawet nie próbowaliśmy obciążać umysłów takim zadaniem logistycznym. Widoki z mniejszej wysokości były wystarczająco niezapomniane, a sam przejazd po górskich serpentynach na wysokości powyżej 2000 m dostarcza naprawdę dużej ilości wrażeń. El Teide pozostaje do „zdobycia” innym razem, może przy okazji jakiegoś pobytu stacjonarnego.


Morze chmur pod El Teide

W trakcie żeglugi wzdłuż brzegów Teneryfy wulkan i tak nie daje o sobie zapomnieć. Ośnieżony, z wierzchołkiem otoczonym wianuszkiem chmur, jest widoczny prawie cały czas.

Zasłonią nam go tylko „los Gigantes”, gdy podpłyniemy wystarczająco blisko. Te potężne klify są dostępne tylko od strony wody, stanowią więc typowo żeglarską atrakcję. Przy spokojnym morzu można podpłynąć do jednej z niewielkich plaż znajdujących się u podnóża skał i zrobić sobie wycieczkę pontonem na ląd, by podziwiać to monumentalne piękno w spokoju i z bliska. Oczywiście spokój skończy się, gdy tą samą plaże wybierze jeden z licznych stateczków turystycznych i zacznie towarzystwo ekspediować z pokładu na unikalną kąpiel pod klifami.


Plaża pod klifami Los Gigantes

Wzdłuż Gigantów

Niestety trzeba się pogodzić z faktem, że z racji sezonu trwającego na wyspach okrągły rok, turystów spotkamy zawsze i w dużych ilościach. Dla tutejszych obrotnych mieszkańców to raj. Zarobić można na wszystkim, od wycieczek na klify, przez wyprawy na wieloryby, dowożenia na niedostępne plaże, „ekstremalne” przejażdżki skuterami wodnymi do jaskiń, aż po nurkowanie, windsurfing, kitesurfing itp. Chociaż ceny nie są niskie, ilość znudzonych zwykłym plażowaniem, żądnych atrakcji turystów jest naprawdę duża.

Przy okazji krótko o cenach. Mimo, że to nadal Hiszpania, Kanary funkcjonują na specyficznych prawach. Obniżone podatki (między innymi VAT tylko 5%) powodują, że ceny w sklepach, pomimo turystycznego charakteru regionu, nie są zbyt wygórowane. Oczywiście i tak zapłacimy za lokalizację. Sklepy przyhotelowe lub położone w atrakcyjnej turystycznie okolicy będą o około dwadzieścia procent droższe od tych położonych bardziej na obrzeżach.

Nie inaczej ma się rzecz z restauracjami czy kawiarniami, tyle że różnice cenowe mogą być jeszcze większe. Można smacznie zjeść już za 7-8 euro, ale można też za te same dania zapłacić dwa razy więcej tuż za rogiem, w restauracji, która ani jakością, ani elegancją absolutnie nie odbiega od tej tańszej. Po prostu, jeżeli liczymy się co nieco z groszem, należy poszukać właściwego miejsca. Ogólnie średnie ceny porównywalne do polskich, a najważniejsze, że poranna kawa nie przekracza półtora euro. Tyle, że jeżeli lubimy cappuccino, trzeba wyraźnie zaznaczyć, że ma być "italian style" not "german", inaczej dostaniemy lurę z bitą śmietaną. Niemcy mają tu jednak wyraźną przewagę liczebną.

Z informacji zakupowo-prezentowych - alkohole są tańsze na lotnisku w Barcelonie, więc tu można się pokusić tylko o jakieś specyficzne, miejscowe specjały (np. Ron Miel czyli nalewka rumowa na miodzie - ekstraklasa), resztę lepiej kupić na lotnisku po odprawie - nie boimy się wtedy o nadbagaż. Jeżeli natomiast jest duży zapas luzu w plecaku, fani różnych sportów wodnych mogą na Teneryfie rozejrzeć się za sprzętem do nurkowania czy windsurfingu - kamizelki, płetwy, pianki itp. potrafią być tu dużo tańsze niż w kraju.


Playa de las Americas

Playa de las Americas nocą

Po zakupach wracamy do turystyki, choć tak naprawdę z atrakcji Teneryfy pozostały mi w pamięci jeszcze tylko te typowo wakacyjno-pobytowe: Playa de las Americas - piękna i złota plaża rozpoczynająca się tuż obok portu w Los Cristianos - czarny wulkaniczny piach usunięto i zastąpiono tu grubą warstwą piasku saharyjskiego, dowiezionego statkami, oraz dwie atrakcje rodzinne krzyczące z plakatów - Aqua Park czyli dużo basenów i zjeżdżalni oraz Loro Park czyli orki i delfiny w stanie niewolnym, co jakoś mnie odstręcza.

Dlatego zajmę się Gomerą, która obok mojej ukochanej Czarnogóry stała się drugim miejscem w którym mógłbym zakotwiczyć na bardzo długo.

San Sebastian de la Gomera należy poświęcić co najmniej jeden długi dzień włóczęgi. Całe niewielkie stare miasto tchnie leniwą południową atmosferą. Znajdziemy tu wiele klimatycznych kawiarenek położonych wśród zabytków z czasów kolonialnych. Żądni miejsc związanych z historią znajdą tu między innymi dom, w którym Kolumb mieszkał w trakcie ostatnich przygotowań do swojego rejsu, czy Hiszpańską Wieżę, w której resztki hiszpańskiego garnizonu schroniły się w trakcie powstania Guanczów - czyli słusznie oburzonych rdzennych mieszkańców wyspy. Z nadmorskich wzgórz na peryferiach miasteczka roztacza się piękny widok na Teneryfę i oczywiście na wszechobecny El Teide. Stąd też zresztą najlepiej ocenimy wiatr i stan morza w strefie akceleracji pomiędzy wyspami.


Ulice San Sebastian

Rynek San Sebastian

Kolejny dzień to obowiązkowa wycieczka objazdowa dookoła, a także w głąb wyspy. Z San Sebastian kursuje komunikacja autobusowa, która bardzo tanio zawiezie nas do największej atrakcji - ostatniego w europie lasu wawrzynowego porastającego centralną część wyspy. Rzecz w tym, że możemy nią nie wrócić, ewentualnie wrócić następnego dnia. Według sympatycznej pani z punktu informacji turystycznej, tylko godziny odjazdu autobusu z miasta są precyzyjne. W głębi wyspy godziny podane na przystankach są mocno przybliżone i to w obie strony, w zależności od nastroju kierowcy, pogody i obłożenia kursu. Tak więc czekając na przystanku na powrotny autobus nawet 10 minut przed oznaczonym czasem, możemy nie mieć pojęcia, że już dawno odjechał. Jeżeli był to ostatni w danym dniu (około 17:30 bodajże), czeka nas łapanie autostopu, lub kilkunastokilometrowy wieczorny spacer piękną górską drogą, na szczęście prowadzącą głównie w dół. Znowu polecam więc wynajęcie własnego środka transportu. Wypożyczalnie znajdują się w terminalu promowym oraz przy ulicy naprzeciwko mariny - daleko nie jest, ani drogo, naprawdę.

Szybki objazd wyspy wymaga dużej dozy zdyscyplinowania, gdyż jeżeli będziemy się zatrzymywać we wszystkich zapierających dech, widokowych miejscach, to noc zastanie nas w połowie drogi. Kaniony, doliny opadające ku morzu, niespotykane zestawienia kolorów, to wszystko powoduje, że chcemy chociaż zwolnić na chwilę, by móc przyswoić i zapamiętać wrażenia. Do tego kusić nas będą malownicze wioski i nadmorskie miasteczka, w których często znajdziemy klimatyczne kawiarenki lub tawerny. Naprawdę trudno się spieszyć, gdy wszystko nas skłania do poddania się leniwemu, słonecznemu rytmowi i ciągle mamy wrażenie, że zbyt szybko chcemy opuścić ledwo „muśniętą” wzrokiem wyspę.

Definitywnie Gomera jest najważniejszym powodem dla którego, obok niedosytu żeglowania po całym tym akwenie, będę chciał jak najszybciej powrócić na Kanary. Jeżeli to będzie możliwe, postaram się wreszcie nacieszyć krajobrazami, tymi morskimi i tymi lądowymi, do syta. Poza tym na pewno znajdzie się tu coś nowego i ciekawego, o czym warto będzie napisać.


Las wawrzynowy -  Gomera

Pożegnanie

TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620