Na temat armatorów, czarterów i haczyków z tym związanych napisano już wiele. Zwykle zakładamy dobrą wolę obu stron; zawsze jednak może się zdarzyć sytuacja, w której armator odkryje jakieś uszkodzenie bezpośrednio po naszym rejsie - i nie mając pewności, czy było tam wcześniej, sfinansuje naprawę swojej łodzi z naszej kaucji.
Jest to oczywiście z gruntu niesprawiedliwe (zwłaszcza, jeśli mamy pewność, że to nie nasza wina), ale jak pokazuje praktyka, zdarza się. Jak zatem uchronić kaucję i nie stać się dawcą kapitału?
Po co jest kaucja
Zacznijmy od tego, skąd w ogóle wziął się wzwyczaj wpłacania kaucji i po co nam ona, skoro jachty są ubezpieczone. Oczywiście, że są - z tym, że większość firm ubezpieczeniowych zastrzega sobie w umowie dolną granicę kwoty, poniżej której nie będą sobie zawracać głowy.
I właśnie w tych granicach zaczyna się nasza kaucja. Najczęściej jest to 1000 euro, ale kwoty mogą być różne u poszczególnych ubezpieczycieli i na różnych akwenach. Tam, gdzie śmigamy niewielkimi łódeczkami (np. w Chorwacji) będą to kwoty niższe, ale np. na Karaibach, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierze się na byle łupince, będzie to już dużo więcej.
Zaznaczmy jeszcze, że mamy do wyboru kilka opcji: możemy zapłacić zwrotną (oby!) kaucję na ręce armatora, którą można jeszcze dodatkowo ubezpieczyć. Możemy też wpłacić armatorowi mniejszą, ale bezzwrotną kwotę, albo pokusić się o kombinację powyższych opcji.
W każdym jednak przypadku możemy zostać zrobieni w przysłowiowego balona.
Umowa
Czarterując jacht, przejmujemy za niego pełną odpowiedzialność. W sumie jest to całkowicie logiczne: ktoś powierza nam mienie o dużej wartości i z pewnością będzie zachwycony, mogąc za parę dni odebrać je w nienaruszonym stanie.
Nasze prawa i obowiązki określa tu umowa czarteru - ale jak wiemy, papier przyjmie wszystko. Prześledźmy zatem dokładnie jej treść, a w szczególności warunki zwrotu kaucji lub też uszczknięcia jej części. Może się bowiem okazać, że za pozornie błahą usterkę zapłacimy, jak za remont kapitalny.
Rzecz jasna, czas na przeczytanie tych dokumentów nie jest wtedy, gdy zwarci i gotowi stoimy na kei, ale znacznie wcześniej - zanim w ogóle zdecydujemy się na czarter. Warto zadbać o to, by właściciel łodzi przysłał nam takie dokumenty, a jeśli ma przed tym opory, albo jeżeli mamy wątpliwości co do ich treści, poszukajmy innego armatora.
To, co widać
Wiadomo, że kiedy już przejmujemy jacht, chcemy, by pracownik armatora jak najszybciej sobie poszedł i dał nam spokój. Jesteśmy zmęczeni podróżą, nakręceni na wspaniały rejs i ogólnie chcemy już mieć wakacje. Niestety, właśnie wtedy powinniśmy zachować szczególną czujność i jeszcze w obecności rzeczonego pracownika zrobić dokładny obchód, ze szczególnym uwzględnieniem newralgicznych miejsc, takich, jak zęza, silnik, WC i wszystko to, co zepsuło się nam ostatnim razem ;)
Wszelkie rysy, pęknięcia i uszkodzenia warto uwiecznić na fotografii - a żeby mieć dowód, iż została ona zrobiona przed, a nie w trakcie rejsu, należy natychmiast wysłać ją mailem armatorowi oraz firmie czarterowej. To powinno rozwiać wątpliwości co do genezy i wieku tych wszystkich uszkodzeń.
To, czego nie widać
Inaczej natomiast wygląda kwestia usterek, jakich nie widzimy z poziomu pokładu. Znamy na przykład historię człowieka, któremu armator zabrał (żeby nie powiedzieć: ukradł) kaucję, twierdząc, iż przydzwonił on bulbem w jakiś podwodny obiekt, naruszając konstrukcję całej łodzi - mimo, iż wszelkie znaki na i pod wodą wskazują, że to niemożliwe.
Jak sobie radzić w takiej sytuacji? Przecież nurek schodzi pod wodę po zakończeniu naszego rejsu - a nie przed nim. Co więcej, jest on zatrudniony przez armatora, więc można wysnuć przypuszczenie, iż nie będzie do końca obiektywny w swoich ocenach. Jak możemy dochodzić swoich praw? Sposobów jest kilka:
Tagi: czarter, kaucja, ubezpieczenie