Obsługa mariny z niepokojem spoglądała w kierunku wejścia do portu, wyznaczonego dwiema główkami falochronu. W tym miejscu było rzeczywiście wąsko i przy mocniejszym, sztormowym wietrze trzeba było zachować szczególną ostrożność. Ku zdumieniu obserwatorów podchodzący do portu jacht najwyraźniej owej ostrożności nie zachowywał.
Oczywiście można to było tłumaczyć faktem, że pogoda wcale nie była sztormowa, warunki zaś wręcz sprzyjające, niewielka fala, słaby, stabilny wiatr. Jednym słowem żadnych zagrożeń, więc załoga pozostawała nieświadoma czyhających niebezpieczeństw. Z drugiej strony najwyższy był już czas, aby przygotować się do manewrów. Jednak nikt na pokładzie zbliżającego się jachtu nie miał zamiaru brać się do roboty. Panowała tam atmosfera niczym nie skrępowanej zabawy. Coraz więcej osób w marinie przyglądała się jachtowi, którego sternik – wszystko na to wskazywało - zamierzał zawinąć do portu nie jak nakazują przepisy na silniku, lecz pod żaglami. Jednak w pewnej chwili żagle załopotały, ktoś na pokładzie owej jednostki wreszcie zadecydował o zwrocie i ich zrzucaniu. Łódź przez chwilę dryfowała, po czym rozległ się dźwięk uruchamianego silnika. Płótna bezwładnie opadły na pokład, kilka osób dosyć bezradnie usiłowało je sklarować. No cóż, przypominało to walkę z wiatrakami, żagle absolutnie nie chciały poddać się tym zabiegom. Załoga niespecjalnie się tym przejmowała. Dźwięk silnika nie mógł zagłuszyć dobiegających śmiechów i radosnych pokrzykiwań. Dziób jachtu wreszcie skierował się w kierunku wejścia do portu.
Minęli główki falochronu i teraz dopiero się zaczęło. Na początek za burtę poleciały odbijacze, postanowiono najwidoczniej chronić burty, ale zapomniano je przywiązać do relingu. Jeden z załogantów usiłował za nimi wskoczyć do wody, ale reszta go powstrzymała. Następnie jacht zaczepił kilem o muringi cumujących jachtów. Mimo to sternik próbował tę przeszkodę sforsować. Wtedy do akcji przystąpiła obsługa mariny. Motorówką dotarli do jachtu, wspięli się na pokład i przejęli ster. Udało się okiełznać niesforną jednostkę, bezpiecznie cumując do pomostu. Załoga nadal w świetnych humorach zeszła nieco chwiejnym krokiem po trapie na brzeg. I tak kroczyli, na czele Tomek, za nim Marcin, potem Weronika, Sława i na koniec sprawczyni całego zamieszania - Ania. Ona to bowiem przed rejsem przygotowała niespodziankę, którą miano się raczyć podczas wieczoru kapitańskiego. Był to arbuz obficie szprycowany wysoko procentowym alkoholem. Przez tydzień spoczywał w lodówce. Nieopatrznie zaczęto się nim raczyć jeszcze przed dotarciem do końcowego portu.
Arbuz pijany
Należy zaopatrzyć się w sporego arbuza, co najmniej jedną butelkę wódki i strzykawkę. Arbuz może być z tych, które są mocno dojrzałe, a ich miąższ jest dosyć luźny. Za pomocą strzykawki przetaczamy zawartość butelki do wnętrza arbuza. Otworek przez który wstrzykiwaliśmy alkohol zaklejamy stearyną. Arbuza wstawiamy do lodówki i trzymamy go tam co najmniej przez tydzień. Po tym czasie wykrawamy w nim otwór i zlewamy płynną zawartość – jest niezwykle smakowita, ale powalająca. Efekt wzmocniony otrzymamy wyjadając resztę miąższu. Jak wskazuje opowiedziana historyjka, nie należy się powstałym trunkiem raczyć przed stabilnym zacumowaniem.