Organizatorzy największego w Polsce festiwalu piosenki żeglarskiej – Shanties szykują się do jubileuszowej, 30 – tej już edycji. Jakie atrakcje czekają z tej okazji na widzów? Jak zmieniał się Festiwal przez lata i dlaczego zyskał tak wielką popularność?
Rozmowa z Krzysztofem Bobrowiczem, dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej Shanties w Krakowie.
Paulina Wilk: Co wyróżnia Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej Shanties od innych festiwali szantowych w Polsce?
Krzysztof Bobrowicz: Myślę, że przede wszystkim mnogość i różnorodność – zarówno rodzajów muzyki szantowej, jak i samych koncertów. Bo szanty to przecież bardzo szeroki nurt śpiewania. Od klasycznych pieśni pracy, poprzez pieśni kubryku i piosenki z pogranicza ballad. Jest nawet opera szantowa! Z zapisanym librettem, z udziałem wykonawców szantowych w odpowiednich strojach. Widowisko o Indianach… Mogę już zapowiedzieć, że właśnie w tym roku podczas Festiwalu planujemy ją zaprezentować. Do tej pory wystawiana była na Shanties tylko raz – 25 lat temu. Wymagało to dużego nakładu czasu i pracy, dlatego potem nie była już powtarzana, ale w tym roku chcemy powrócić do szantowej opery w nowej odsłonie. Takie bogactwo programu nie jest więc spotykane na żadnym innym tego typu festiwalu w Polsce. Oczywiście z imprezami w plenerze, które skupiają kilka tysięcy ludzi, ciężko nam nawet konkurować, ale pod względem ilości wykonawców i koncertów Shanties to największy, najbardziej rozbudowany żeglarski festiwal. W najbliższej edycji odbędzie się 19 koncertów. Szacujemy, że wszystkie te koncerty ogląda ponad 10 tysięcy widzów. Teraz może być ich jeszcze więcej, bo rozszerzamy formułę o nowe miejsca.
Gdzie wobec tego odbywać się będą koncerty?Z okazji 30 – lecia Festiwalu, oprócz tradycyjnych scen w Rotundzie i tawernie Stary Port, koncerty odbywać się będą jeszcze na trzech innych scenach. Będą to: klub Żaczek, gdzie przygotowujemy koncert szant rockowych, scena balladowa w piwnicach na ulicy Mikołajskiej, gdzie odbyła się pierwsza edycja Festiwalu oraz trzecia scena przeznaczona na koncert szantowo – jazzowy Jurka Porębskiego. Mam więc nadzieję, że te nowe sceny - rockowa, balladowa i jazzowa – jeszcze bardziej uzupełnią i wzbogacą program.
Czy z powodu tak bogatego programu zmieni się również czas trwania Festiwalu?Tak, wydłużyliśmy go już właściwie do maksimum, bo zaczynamy we wtorek, 22 lutego, a kończymy w poniedziałek. Pierwszy raz w historii tej imprezy będzie trwała ona aż siedem dni. Do tej pory Festiwal zaczynał się w czwartek, a kończył w poniedziałek.
Jakie jeszcze atrakcje czekają nas z okazji jubileuszu?Chcemy połączyć obchody 30 – lecia Festiwalu z obchodami 30 – lecia Klubu Żeglarskiego Szkwał, który zainicjował organizowanie Festiwalu i do dziś go wspiera. Z tej okazji odbędzie się specjalny koncert, który ma być zamknięciem obchodów 30 - lecia Szkwału oraz wielkim spotkaniem klubowiczów i przyjaciół klubu. W sumie przez 30 lat uzbierało się tych osób parę tysięcy. W tej chwili przygotowujemy właśnie statystyki, aby dowiedzieć się, ile tak naprawdę żeglarzy przewinęło się w tym czasie przez klub. Z radością spotkamy się z ludźmi, którzy przyjadą specjalnie na obchody i mam nadzieję, że znajdą czas, żeby właśnie w lutym pojawić się w Krakowie. Mam świadomość, że to duże wyzwanie, ale życzymy sobie, żeby było jak najwięcej osób.
Co oprócz koncertów będzie się działo na Festiwalu?Głównym nurtem są oczywiście koncerty, ale oprócz tego zawsze mamy wiele tzw. imprez towarzyszących, czyli spotkań i warsztatów. W tym roku przygotowujemy warsztaty tekściarskie, z których być może wyjdzie jakaś giełda tekstów. Będą prawdopodobnie warsztaty skrzypcowe, na których będzie można podszkolić się w folkowym graniu na skrzypcach. Planujemy także warsztaty makramy, czyli zabawy związane ze sznurkiem. Dla dzieci chcemy zrobić warsztaty prac ręcznych w tematyce morsko – żeglarskiej. A oprócz tego wszystkiego organizujemy międzynarodową konferencję, na którą zaproszeni są organizatorzy koncertów szantowych z całej Europy. Mam nadzieję, że uda nam się wymienić doświadczeniami i być może zaowocuje to jakąś współpracą.
Czy za granicą festiwale piosenki żeglarskiej są równie popularne jak w Polsce?Na świecie koncerty szantowe zwykle stanowią uzupełnienie do zlotów żaglowców czy jakichś festynów i są jednym z elementów pokazywania kultury i tradycji morskiej. Natomiast u nas ludzie zbierają się na festiwalach specjalnie po to, żeby pośpiewać piosenki żeglarskie. Kolejną różnicą jest rozwój piosenek szantowych. Za granicą tylko powiela się tradycyjne pieśni morza, a w Polsce pisze się kilkadziesiąt nowych piosenek rocznie. To cały czas żywy organizm, bardzo dynamicznie rozwijający się, masowy ruch. A jeśli chodzi o nasz krakowski Festiwal to jest on w ogóle ewenementem na skalę światową. Wydaje mi się, że Shanties jedyny festiwal, który odbywa się 500 kilometrów od morza i przyjeżdża na niego parę tysięcy ludzi śpiewać piosenki żeglarskie. Organizatorzy innych imprez mają ten komfort, że zazwyczaj przygotowują takie wydarzenia w portach albo miastach portowych, gdzie „morskość” jest naturalna, wpisana w klimat miasta i mentalność ludzi. Swoją drogą z powodu tej wyjątkowości wynika też duże zainteresowanie zagranicznych wykonawców Festiwalem i raczej musimy selekcjonować wykonawców, którzy chcą u nas wystąpić, niż zabiegać o to, żeby do nas przyjechali.
Czy Festiwal Shanties to jedyny międzynarodowy festiwal szantowy w Polsce?Nie, zagraniczni wykonawcy przyjeżdżają też np. na festiwale w Giżycku czy we Wrocławiu. My natomiast od pewnego czasu obserwujemy, że nie tylko zespoły, ale również wielu widzów przyjeżdża na Festiwal specjalnie z zagranicy, więc ta międzynarodowość zaznacza się tutaj po obu stronach – sceny i widowni. Przypuszczam, że niewiele festiwali piosenki żeglarskiej może się tym poszczycić.
Co, według pana, jest takiego w piosenkach żeglarskich i szantach, że często zyskują miłośników nawet wśród osób niezwiązanych z morzem czy żeglarstwem?Na pewno duże znaczenie dla popularności szant ma ich prostota. Szlagiery są łatwe do zapamiętania i mają prosty rytm. Wystarczy jeden szantymen, a reszta za nim powtarza. Chociaż najbardziej znane piosenki żeglarskie, takie jak „Hiszpańskie dziewczyny” czy „Gdzie ta keja” klasycznymi szantami nie są. Oczywiście są osoby, które szant nie cierpią właśnie ze względu na ich prostotę i, według nich, nieduże wartości artystyczne. Ale ja uważam, że to nieprawda i niejedna grupa szantowa kładzie na łopatki wielu wykonawców muzyki pop. Spore znaczenie dla popularności szant mają też pewnie ich pozytywne powiązania emocjonalne z wakacyjnymi przeżyciami. Jeśli ktoś jedzie na obóz czy na rejs, gdzie śpiewa się szanty przy ognisku, to niemal zawsze takie piosenki będą mu się miło kojarzyć. Co roku po wakacjach w tawernie Stary Port obserwujemy wysyp grup, które miały wspólne przygody rejsowe i przychodzą z gitarą. Na szczęście mimo dużej popularności szant jest to muzyka niszowa. Szerokie audytorium medialne nie jest nią zainteresowane, uznając, że nie przynosi ona wystarczających zysków czy splendoru. Może to dobrze, bo dzięki temu ekipy radiowe czy telewizyjne nie psują klimatu tych imprez.
Jakie były początki festiwalu Shanties?Zaczęło się niewinnie. Po którymś rejsie żeglarze z klubu Szkwał zaproponowali, żeby zrobić spotkanie osób, które śpiewają piosenki żeglarskie. Na bazie drużyn harcerskich, w oparciu o to, co widzieli gdzieś na jednym z pierwszych takich spotkań w Polsce. No i udało się - w październiku ‘81 roku w piwnicach na ulicy Mikołajskiej w Krakowie. Był pierwszy konkurs, pierwsze nagrody. Bardzo amatorsko, ale sympatycznie i z dużym zaangażowaniem. Przyjechali żeglarze z całej Polski, chociaż podobno na widowni i na scenie siedzieli ci sami ludzie, którzy tylko zamieniali się miejscami, żeby wystąpić przed swoimi przyjaciółmi. Na fali tego entuzjazmu powstała idea, żeby spotkanie powtórzyć. Potem był stan wojenny, wobec czego Festiwal w kolejnym roku się nie odbył. Natomiast od ’83 roku organizowany jest regularnie, ale już nie w październiku, tylko w lutym.
Czemu zmieniono termin?W tej chwili otworzyły się morza południowe, więc żeglować można przez cały rok, ale wtedy był to zupełnie martwy sezon dla żeglowania. Poza tym luty to także okres ferii, dzięki czemu łatwiej było przyjechać tym, którzy się uczyli i studiowali – w końcu to oni stanowili trzon wykonawców. I taka data już została – co roku w ostatni weekend lutego.
Jak później rozwijał się Festiwal?Kolejne edycje w związku ilością zgłoszeń odbywały się już w sali Rotundy. Kamieniem milowym w historii Festiwalu był rok ’86. Wtedy po raz pierwszy przyjechały tu gwiazdy z zagranicy, a wśród nich Stan Hugill – ostatni żyjący żeglarz, który pracował na żaglowcu na etacie szantymena. To bardzo podniosło prestiż Festiwalu i otworzyło nam drogę do świadomości ludzi za granicą. A potem ewoluowaliśmy – Shanties rozrastał się i w czasie i w miejscu. Odbywał się przez te wszystkie lata w różnych miejscach: w hali Wisły, Korony, a przez ostatnie lata w Rotundzie i w tawernie Stary Port. Generalnie moim założeniem jest to, żeby Festiwal nie ograniczał się tylko do sali, ale żeby był obecny w całym mieście. Żeby Kraków czuł, że przyjechali żeglarze i śpiewają.
I że Kraków „żąda dostępu do morza”?Nie, bo z żądań często nigdy nic nie wynika. Natomiast uważam, że Kraków w ogóle leży między morzami. Bo jak się popatrzy na mapę, to tak naprawdę Kraków znajduje się gdzieś w środku między Bałtykiem, Morzem Śródziemnym, Północnym i Czarnym. Krakowscy żeglarze, którzy pływają w Chorwacji wiedzą, że czasami szybciej i łatwiej tam dojechać, niż nad Bałtyk. Dlatego żądanie dostępu do Bałtyku mija się z celem. To właśnie hasło: „Kraków leży między morzami” będzie tematem przewodnim dla planowanej, letniej edycji Shanties. Już teraz zdradzę, że z okazji 30 - lecia planujemy wyjść w plener z otwartą imprezą dla mieszkańców. Prawdopodobnie odbędzie się to na początku lipca na bulwarach nad Wisłą, koło Wawelu. Z jednej strony blisko wody, z drugiej niedaleko centrum.
Jaka jest droga debiutujących zespołów na scenę festiwalu Shanties?Nie jest krótka. Taki zespół musi się zgłosić na jeden z festiwali w Polsce, tam wygrać i dostać nominację na przegląd konkursowy u nas, który odbywa się w styczniu. Po tym przeglądzie z kilkunastu zespołów wybieramy kilka, które debiutują na krakowskiej scenie. Mamy niestety ograniczenia czasowe i mimo że Festiwal trwa w tej chwili 7 dni, to trudno zmieścić wszystkie zespoły, które chcą śpiewać. Nie chcemy też dopuścić do sytuacji, żeby zespół, który jedzie z drugiego końca Polski, zagrał przez 30 minut, a potem zaraz wracał do siebie.
Czy ma pan ulubionych wykonawców?Mam, ale nie powiem jakich, bo się inni obrażą. My jako organizatorzy nie jesteśmy w stanie patrzyć na wykonawców wyłącznie przez pryzmat wykonywanych przez nich utworów i występów. Całe to środowisko, jak wiemy, zna się nawzajem. Fakt, że znamy się dobrze na stopie towarzyskiej na pewno wpływa również na to, kogo się bardziej lub mniej lubi. Ale oczywiście nie może bezpośrednio mieć przełożenia na charakter programu.
Co wpłynęło na tak duży sukces Festiwalu i stanowi o jego długowieczności?Kiedy pytają mnie o to dziennikarze niezwiązani z żeglarstwem, mówię, że nasza sentymentalność i tęsknota za morzem jest tak ogromna, że w zimie musimy sobie pośpiewać i powspominać wakacje. Ale tak naprawdę na to złożyło się mnóstwo czynników. Na pewno zasługą całego grona moich przyjaciół jest to, że chce im się to co roku organizować. Wydaje mi się, że nie bez znaczenia jest też sam klimat miasta. Widać to po innych imprezach, które mimo wielu prób organizatorów i ich ogromnego wysiłku, szybko padają. Przykładem może być Warszawa, gdzie różni organizatorzy podejmowali próbę zrobienia festiwalu im się to nie udawało. Z gron żeglarskich, studenckich, agencji artystycznych… Co jakiś czas słyszmy o tym, że warszawski festiwal ma być reaktywowany, ale jak do tej pory nie powstało nic, co byłoby rzeczywiście kontynuowane. Myślę, że tutaj niebagatelny wpływ ma samo środowisko, nie tylko żeglarskie, ale również studenckie, skłonne do tego typu spotkań. Drugim miastem, które ma takie silne zaplecze studenckie jest Wrocław i tam również impreza szantowa odbywa się od wielu lat z powodzeniem. Nie bez znaczenia dla nas jako organizatorów jest również przychylność miasta Krakowa, które pomaga w organizacji i finansowaniu. Dzięki temu nie walimy głową w mur i chce nam się dalej to robić. Poza tym kiedy przyjeżdża dużo ludzi, liczy się również sam wymiar towarzyski. Te spotkania są po prostu bardzo miłe.
Dziękuję za rozmowę.