OK, może bardziej poetycko: jaskinia. Z tym, że wygląda jak dziura zrobiona w morskim dnie przez gigantyczną wiertarkę. Prawie idealne kółeczko. Nic dziwnego, że ludzi od zawsze interesowało, jak to-to powstało, a także: co właściwie jest w środku. Ostatnio na przykład okazało się, że... nie no, nie uprzedzajmy faktów.
Gdzie to jest?
Dziura znajduje się na Morzu Karaibskim, około 80 km od Belize City. Podobno widać ją nawet z kosmosu (to dopiero musi być fajny widok...). Rozpadlina stała się nie lada atrakcją dla nurków, turystów i wielbicieli teorii spiskowych, a pod jej wrażeniem było nawet UNESCO, które było uprzejme objąć obiekt swoim patronatem. Czyli wiemy już, że jest tam ładnie, ciepło i zapewne dość tłoczno.
Ale czym właściwie jest ta dziura? Wejściem do Netheru? Kraterem po jakimś wybuchu? Zaszyfrowaną wiadomością od Reptilian? A może skutkiem tajnych eksperymentów NASA? Podobnych pomysłów jest co niemiara, jak zresztą zawsze, kiedy uda się nam znaleźć jakiś obiekt o podejrzanie regularnych kształtach. W tym przypadku obiekt jest zresztą dość duży, bowiem ma średnicę 300 metrów, a głębokość około 125 m. Co więcej, okolony jest żywą rafą koralową, w której.... zieje potężna wyrwa. Gdyby nie ona, Wielka Dziura byłaby idealnym kółeczkiem, a tak jest kółkiem z lekka przerwanym.
Autorem owej „dziury w dziurze” był Jacques Cousteau. TEN Cousteau: wielki miłośnik Ziemi, badacz, odkrywca, naprawdę ciekawy człowiek. W tym przypadku jednak nieszczególnie się popisał, bowiem w 1971 roku za pomocą materiałów wybuchowych zrobił w okręgu wyrwę, by móc wpłynąć tam swoim Calypso. Cóż, nie będziemy tego komentować. Ale pana Jacquesa już dawno z nami nie ma, a wyrwa pozostała. To się nazywa zostawić ślad na ziemi.
Skąd to się wzięło?
W jaki sposób powstała ta niezwykła, okrągła formacja? Aby to wyjaśnić, musimy ustalić dwie rzeczy: po pierwsze, poziom morza nie jest nam dany raz na zawsze i może się zmienić, jeśli na przykład jakiś lądolód stopnieje. Po drugie fakt, że tak się stanie, jest całkowicie naturalnym procesem, niezależnym od tego, czy posiadamy klimatyzatory, spalamy ropę i używamy żarówek energooszczędnych. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do ostatniego zdania, to przypominamy, że wszystkich wymienionych wynalazków w czasie epoki lodowcowej jeszcze nie było. A mimo to lód się stopił.
Zanim to nastąpiło, czyli jeszcze w czasie trwania epoki lodowcowej, skały, które dzisiaj tworzą boki rozpadliny, znajdowały się w większości ponad poziomem morza i były ścianami gigantycznej krasowej jaskini. Jaskinia była okrągła, ponieważ powstała tak, jak wszystkie kotły wirowe, które znamy choćby z Jury Krakowsko – Częstochowskiej; w stosunkowo miękkiej skale woda rzeźbiła sobie szczeliny, a kiedy gdzieś następowało zawirowanie, woda krążyła tam w kółko, rzeźbiąc okrągłe formy.
Ponieważ epoka lodowcowa się skończyła, lodowce się stopiły, a ich wody zasiliły morze, którego poziom podniósł się w tym miejscu aż o 91 metrów. Całkiem sporo. Sprawiło to, że jaskinia znalazła się pod powierzchnią, a jej strop nie wytrzymał ciśnienia wody i runął. Być może swoje trzy grosze dołożyły jakieś trzęsienia ziemi, które tamtym rejonie świata nie są niczym niezwykłym.
Wielka Dziura, jaką dzisiaj oglądamy, jest zatem pozbawioną stropu, zalaną jaskinią, którą fachowo nazywa się... lejem krasowym. Równie udana nazwa, co wielka dziura. Cóż. Naukowcy nigdy nie słynęli z finezji i zamiłowania do poetyckich określeń. Na szczęście, bardziej przyjęła się nazwa anglojęzyczna: Great Blue Hole.
Co tam jest w środku?
Przede wszystkim, jest tam naprawdę pięknie. Pionowe ściany na głębokości ok. 35 metrów rozszerzają się, tworząc wspaniałą podwodną salę, w której zwisają 15 metrowe stalaktyty. Całości dopełniają bardzo czysta woda, w której widoczność przekracza 60 metrów oraz fantastyczne stwory, jakie zamieszkują to miejsce: barakudy, kolorowe rybki rafowe oraz rekiny. Mimo obecności tych ostatnich, jaskinię chętnie odwiedzają nurkowie.
Ostatnimi czasy jednak odwiedził ją ktoś jeszcze: Fabien Cousteau. Wnuk Jacquesa. Młody pan Cousteau badał jaskinię wraz z zespołem naukowców, któremu przewodził miliarder Richard Branson (facet od korporacji Virgin). Ponieważ technologia poszła mocno do przodu, tym razem badacze nie musieli niczego wysadzać: posłużyli się dwiema łodziami podwodnymi, które, jak na pomysł ekscentrycznego miliardera przystało, naszpikowane były najnowszymi zdobyczami techniki.
Dzięki temu po raz pierwszy udało się stworzyć kompletną, trójwymiarową mapę Wielkiej Błękitnej Dziury. Uczeni znaleźli tam rozmaite cuda: nieznane stalaktyty, położone niemal na samym dnie Dziury, tajemniczą warstwę siarkowodoru, a także dziwne ślady, które kazały im przyznać, że pozostają... „otwarci na interpretacje”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Ciemna strona Dziury
Naukowcy nie kryli zachwytu nad wspaniałością i rozmachem całej tej formacji. Wchodząca w skład ekipy pani oceanograf, Erika Bergman, powiedziała w wywiadzie dla CNN Travel: „To wspaniale, że są takie miejsca na naszej planecie i większość z nich jest w oceanach, które są dokładnie w tym samym stanie co tysiące lat temu i pozostaną takie za tysiąc lat”.
Rozumiejąc jej ekscytację (też byśmy chcieli to zobaczyć), nie możemy jednak nie zauważyć innego faktu. Ekipa odkryła w Wielkiej Dziurze kawałki... plastiku. Mamy podejrzenia, że tysiące lat temu ich tam nie było. Czy zatem Wielka Dziura pozostanie taka sama za kolejny tysiąc lat? Śmiemy podejrzewać, że plastiku niestety przybędzie. A wtedy nasi potomkowie będą się czuć podobnie, jak dzisiaj pan Fabien; dziadków już nie ma, ale ślad po nich pozostał. Tylko czy to dobrze?
Tagi: rafa, Karaiby, jaskinia