Generalnie ludzkość nie przepada za paparazzi i nie darzy ich szczególną sympatią. No chyba, że przypadkowo zdarzy im się uwiecznić coś naprawdę niesamowitego. I wyjątkowo nie będą to silikonowe balony jakiejś celebrytki.
Ta sztuka udała się niedawno pewnemu amerykańskiemu fotografowi, który uchwycił na zdjęciu wielodzietną rodzinkę. Bardzo wielodzietną. Internety oszalały i... chyba tym razem słusznie. Bo taka mama zasługuje na wielki szacun. I wygląda naprawdę kozacko.
We love to see this kind of interest in #birds - millions of likes for "Mama Merganser" by @brentcizekphoto. Now, if only we could turn all those likes into dollars for #birdconservation! https://t.co/IayL3Z2IB1 pic.twitter.com/5RtlZeHTgQ
— American Bird Conservancy (@ABCbirds) 5 sierpnia 2018
Wodne pierzaki
Ptactwo wodne można podzielić na dwie kategorie: dożarte, latające szczury (czyli mewy) oraz całą resztę. Do tej drugiej grupy zaliczamy między innymi nurogęsi – gatunek, który jak nazwa wskazuje... nie jest ani odmianą nura, ani gęsi.
Taka mała zmyła. Tak się bowiem składa, że nurogęś to całkiem spora kaczucha. Oprócz mylącej nazwy, nurogęsi mają też ciekawe zwyczaje, wyraźnie zainspirowane zachowaniem ptaków kojarzonych nie tyle z wodą, ile z zegarem, a mianowicie – kukułek.
Otóż, pani nurogęś składa naraz kilkanaście, a czasami nawet 20 jaj. Całkiem sporo. Wszystkie zapewne kocha tak samo, co jednak nie przeszkadza jej ukradkiem podrzucić części przychówku innej mamie, która niekiedy odwdzięcza się tym samym. A czasem nie. Zdarza się też, że ptasia mama pojedzie całkiem po bandzie i podrzuci sąsiadce wszystkie swoje jajka. Skutkiem tego, adopcyjna mama wychowuje nie 20, ale czterdzieści maluchów. Wow.
Mama-rekordzistka
Kilka dni temu pewien fotograf, pan Brent Cizek, wybrał się na wycieczkę w okolice jeziora Bemidji w stanie Minnesota, celem obserwacji przyrody i wykonania paru fajnych ujęć. Nie przeczuwał jednak, że będą aż tak fajne; natknął się bowiem na panią nurogęś, za którą w równiutkim rządku płynęło, uwaga: 76 młodych. Całe szczęście, że facet miał aparat, bo inaczej nikt by mu nie uwierzył.
Na temat jego niezwykłej fotografii wypowiedział się między innymi ornitolog z Uniwersytetu Yale (czyli, było nie było, amerykański naukowiec), Richard O. Prum. Stwierdził on, że taki widok to naprawdę rzadkość, a opiekuńcze zdolności ptasiej mamy są doskonałym (chociaż skrajnym) przykładem ptasich możliwości.
Pozostaje zatem jeszcze jedno pytanie: jak? Przecież jedna kaczka – nawet przy maksimum dobrych, matczynych chęci – nie jest w stanie przytulić i ogrzać 76 kaczątek. Upilnują się na szczęście same – ale w chłodne noce zdolności do samoregulacji u takich małych stworzonek mogą okazać się niewystarczające. Okazuje się jednak, że sytuacja może być trochę bardziej złożona, niż nam się wydaje.
Czyżby... babcia?
Biorąc to pod uwagę, część ekspertów (na przykład pan David Rave, kierownik ds. dzikiej przyrody regionu Bemidji w Minnesota Department of Natural Resources) stwierdziła, że być może jest to ptasi żłobek, a duża kaczka na czele to wcale nie jest mama, ale babcia.
Niektóre gatunki ptaków pomagają sobie w ten sposób, prowadząc swoisty system opieki dziennej: starsza, doświadczona matrona zbiera przychówek kilku rodzin na wycieczkę, a w tym czasie zmęczeni rodzice mogą trochę odpocząć, albo iść coś zjeść. Czy tak właśnie jest w tym przypadku? Nie wiadomo.
Pan Cizek, którego zafascynowały kacze zwyczaje, kilka razy wracał w okolice jeziora i zaobserwował, że kaczątka zawsze wiernie podążają za tą jedną kaczką – nawet jeśli w ich bezpośrednim sąsiedztwie pojawią się inne przedstawicielki tego samego gatunku.
Niezależnie jednak od tego, czy na zdjęciu uwieczniono mamę, babcię, czy nawet prababcię (bo i takie głosy padły), liczba małych kaczątek i tak pozostaje niezwykła. I imponująca. Brawo kaczuchy.