Odważny, młody człowiek, stający twarzą w twarz z imperium zła, a jednocześnie ze swoim ojcem, który to imperium reprezentuje. Samotna walka po stronie dobra, bez większych szans na powodzenie. Coś nam to przypomina? Hmmm, gdyby tylko ojczulek miał na imię Anakin...
Niestety, nazywał się Jan. Podobnie, jak jego syn, którego imię nosi góra, położona gdzieś w okolicach Mongolii. Jak zatem wyglądała Jan Molleson story?
Początki
Nie do końca wiadomo, kiedy dokładnie na świat przyszedł młody Janek, ale prawdopodobnie miało to miejsce około roku 1806. Rodzice, Jan senior i Felicjanna, zapewne nie posiadali się z radości, nie mając jeszcze świadomości, do jakich wydarzeń doprowadzi wkrótce ich syn. Oraz, bądźmy uczciwi, także Jan senior, który odegrał w całej sprawie główną, choć mało zaszczytną rolę. Ale pewnie chciał dobrze, co dowodzi, że dobrymi chęciami naprawdę wybrukowane jest piekło – również to stworzone przez człowieka.
Tatuś
Rodzina Mollesonów mieszkała w Kiejdanach, gdzie Jan Molleson senior pełnił niezwykle istotne dla takiej metropolii funkcje: był wicesuperintendentem kościoła ewangelicko-reformowanego, a przy okazji – prefektem kiejdańskiej szkoły.
Czyli, krótko mówiąc, był taką lokalną szychą. Facetem, który w pełni rozumiał powagę swojego urzędu i nie mógł sobie pozwolić na to, żeby jakiś szczeniak (a już w szczególności jego własny) wypisywał na murach wywrotowe hasła. Albo planował zamachy.
Synalek
Jan Molleson junior był, jak to się często zdarza w takich przypadkach, w lekkiej opozycji wobec ojca. No dobra, w bardzo konkretnej opozycji, a kiedy do tego wmieszała się naprawdę wielka polityka, mogło być już tylko gorzej.
Janek przyłączył się bowiem do filaretów. Pewnie nie pamiętacie z lekcji polskiego, więc przypominamy: filareci byli zależni od filomatów, choć jedni i drudzy sprzeciwiali się zaborcom; filareci sprzeciwiali się zresztą nie tylko samemu zjawisku zaborów, ale też ogólnie niesprawiedliwości i złu, zgodnie z ich nazwą, philáretos oznacza bowiem po grecku „miłośnik cnoty moralnej”. Do filaretów przystąpił też niejaki pan Mickiewicz, co poskutkowało wycieczką w głąb Rosji oraz Sonetami Krymskimi.
Janek był zatem idealistą – a tatuś ważnym, lokalnym urzędnikiem. Mogła z tego wyjść albo epicka saga na miarę Gwiezdnych Wojen, albo wielkie nieszczęście. Niestety, w tym przypadku, wystąpiła ta druga opcja.
Genialny pomysł
Co prawda, rodzina Mollesonów generalnie wywodziła się ze Szwecji, ale Janek czuł się w stu procentach Polakiem, a w dwustu – filaretą. Kiedy więc usłyszał, że przez Kiejdany przejeżdżać ma Wielki Książę Konstanty, wpadł na błyskotliwy pomysł ukatrupienia dziada: założył tajny związek spiskowców i przygotowywał wielki przewrót.
Plan był śmiały, a Janek młody (rzecz działa się w 1823 roku, więc miał kilkanaście lat). Sam Konstanty był zresztą ciekawym facetem – przede wszystkim, z niewiadomych powodów uparcie nie chciał zostać carem. Wskutek zaborów został za to wodzem naczelnym Wojska Polskiego (1815–1830) i tak naprawdę, faktycznym wielkorządcą Królestwa Polskiego. W sumie to nawet trochę lubił Polaków, ale ponieważ był też psychopatą, słynącym z sadyzmu, który doprowadził wielu wojskowych do samobójstw, gdyby zamach się udał, nikt by chyba szczególnie nie płakał.
I jeszcze genialniejszy
Kiedy Molleson senior zobaczył, co jego syn z kumplami wypisuje na murach (a wypisywał... niemiłe hasła pod adresem Konstantego), postanowił działać. W końcu był urzędnikiem państwowym i jakiś porządek musiał być. Uprzejmie poinformował więc o zaistniałej sytuacji rektora Józefa Twardowskiego. Ten z kolei pospieszył z tą informacją do senatora Nikołaja Nowosilcowa - a stamtąd poszło już szybko.
Nowosilcow udał się (incognito, w końcu jakiś instynkt samozachowawczy miał) do Kiejdan i faktycznie stwierdził, że sytuacja jest dosyć gęsta. Sprowadził więc Komisję Śledczą, która miała zlokalizować źródło wywrotowych pomysłów, a następnie je unieszkodliwić. Co też uczyniła.
Trudno powiedzieć, czy Molleson senior miał świadomość, że ściąga nieszczęście na własnego syna, czy tylko chciał być oddanym urzędnikiem. A może po prostu coś takiego, jak zamordowanie władcy (nawet zaborcy) zwyczajnie nie mieściło mu się w praworządnej, ewangelickiej głowie? W każdym razie, skutki jego nadgorliwości były opłakane.
Komisja Śledcza
Jan junior został aresztowany przez Komisję i poddany przesłuchaniom. Takim konkretnym, co wiązało się z dużą ilością potu, krwi i łez, ze szczególnym uwzględnieniem krwi. W końcu, będąc już praktycznie na skraju śmierci, Janek dał się „przekonać” i złożył zeznania, skutkiem czego uczniów z kiejdańskiej szkoły oddano pod sąd wojskowy. Co ciekawe, tak samo potraktowano... prefekta szkoły w Kiejdanach, czyli Jana seniora.
Nie wiadomo, co pani Molleson myślała o genialnym mężulku, którego postawa jest uosobieniem stwierdzenia, że nadgorliwość jest gorsza niż faszyzm. Z całą pewnością jednak ujęła się za synem, błagając Nowosilcowa o łaskę dla niego. Oczywiście Rosjanin totalnie ją olał, skutkiem czego Janek dostał czapę, czyli karę śmierci, później uprzejmie zamienioną na katorgę.
Legenda
Motyw nastoletniego więźnia, brutalnie torturowanego przez siepaczy mocarstwa oraz matki, bezskutecznie błagającej o łaskę dla niego, został uwieczniony przez innego gościa, który również odbył przymusową wycieczkę na wschód (gdzie jednak zupełnie nie było cywilizacji). Mickiewicz upamiętnił bowiem Mollesona w II części Dziadów, lekko zmieniając jego nazwisko na Rollison.
Janek z katorgi nigdy nie powrócił, podobnie zresztą, jak większość skazańców. Pochowano go na górze położonej nad rzeką Szyłką, z głową zwróconą na zachód, w kierunku Polski. Górę, na której spoczął ten młody, niepokorny idealista, nazwano Górą Mollesona – i jest to jego jedyny ślad na mapach, za to bardzo wymowny. Co więcej, nazwę tę nadali masywowi lokalsi, czyli Buriaci – a chociaż jest ona nie do końca oficjalna (nawet Wujek Google ma z nią problemy) przetrwała do dzisiaj, czyli prawie 100 lat. Chyba się przyjmie.
Tagi: Jan Molleson, Mongolia, Góra Mollesona, Adam Mickiewicz