Morskie felietony z przymrużeniem oka

czwartek, 15 października 2015
Jerzy Domański
Za zgodą Jerzego Kulińskiego. Źródło: www.kulinski.navsim.pl.

Jerzy Domański*) to nestor szczecińskiego Klubu Kapitanów Jachtowych, współpracownik "ŻAGLI" od samego początku, kopalnia wiedzy o żeglarstwie zachodniopomorskim. Jestem z nim zaprzyjaźniony od dawna, ale nasze kontakty niestety są marne. Wiecie dlaczego? A dlatego, że w Szczecinie nie potrafię znaleźć młodego żeglarza komputerowca, który by udrożnił łączność komputera Jerzego z siecią. To niepowetowana strata - ileż korespondencji można by publikować na bieżąco w SSI, gdyby nie ta niesprawność. Dzisiejsze dwa morskie felietoniki zawdzięczacie Tomowi Daszkiewiczowi, który z papieru wklepał tekst do komputera. To nie ważne czy ręcznie, czy informatycznie.

Dlaczego Tom? No bo ja się już lenię (tak piszą do mnie Czytelnicy, kiedy codziennie w SSI nie pojawia się nowy news).

Jerzemu i Tomowi dziękuję.

Zamieszczam portrecik Jerzego z Archiwum KKJ Szczecin. Może ktoś ze Szczeciniaków ma nieco bardziej współczesny?

Kamizelek już naftaliną na zimę nie ma co przesypywać. Dzisiejsze już nie bawełniane.

Żyjcie wiecznie!

Don Jorge


----------------------------

*) Broń Boże - nie mylić z Jerzym Domańskim - tym od Trzebieży!

-----------------------------

Drogi Don Jorge!

Twój list z dwoma podkładkami pod mysz dostałem i bardzo dziękuję. Niestety mój komputer sabotażysta nie przyjmuje podanego adresu, więc przesyłam to pocztą tradycyjną. Zresztą zdjęcia bym nie przysłał komputerem. Do Twego SSI przesyłam dwa krótkie felietony może się spodobają - taki przerywnik między śmiertelnie poważnymi tematami. Do tego to nie są wymysły, a postraszyć zawsze można.

Zakończę starym harcerskim: czuwajcie na morzu!!!

Jerzy



BĄBELKI


Nie tak dawno odkryto, że pod dnem większości mórz na głębokości ok. 300-400 m znajduje się warstwa lodu zawierająca metan. Nazwano to klatratem metanu. Zasoby są ogromne, już wiadomo, że 1 m3 klatratu zawiera 160 m3 gazu, tak więc paliwa do naszych kuchni przez najbliższe tysiąclecie nie zabraknie. Kwestia tylko znalezienia sposobu na przemysłową eksploatację bez szkody dla środowiska, ale nim wyczerpią się obecne zasoby gazu ziemnego, problem zostanie rozwiązany. Co zaś ciekawsze, klatrat potrafi sam się odnawiać, ale jak, tego jak na razie nikt nie wie. Również zaobserwowano, że klatrat potrafi uwalniać metan, ale w jakich warunkach, tego nikt też jeszcze nie dociekł. Na szczęście do powierzchni dociera go tylko 10 do 20%, bo dbająca o nas Bozia stworzyła bakterie, które go żarłocznie pożerają. Ale każdy kij ma dwa końce, bo te bakterie produkują dwutlenek węgla, który rozpuszcza zawarty w wodzie węglan wapnia, niezbędny do tworzenia szkieletów koralowców, muszli i czegoś tam jeszcze. I tak źle, i tak niedobrze - wszystko niedobrze, jak zauważył kiedyś sam prof. Leszek Kołakowski.


Bryła hydratu metanu na dnie morza. Widoczny uwalniający się gazowy metan

Ale dlaczego o tym w żeglarskim oknie? No cóż, powód jest wręcz okrutnie konkretny. Otóż od pradawnych czasów na morzach i oceanach w nie wytłumaczony sposób ginęły statki. Oprócz różnych innych powodów, za powyższe obciążono potwory morskie, które i owszem są, ale o tym trochę później. Otóż, jak zaznaczono, metan sam potrafi się uwalniać i wtedy strumieniem bąbelków rwie do góry. I jeżeli na taki rozbełtany bąbelkami akwen wpłynie jakiś statek, to po prostu traci pływalność i idzie jak kamień w dół. Eksperyment można zorganizować w zwykłej wannie, a potrzeba do tego butli z gazem, powiedzmy powietrzem, rurka gumowa, słuchawka prysznicowa i jakieś pływadło typu np. mydelniczka. Połączcie to, puśćcie powietrze i naprowadźcie mydelniczkę. Pójdzie w dół, no chyba, że będzie z korka.

Rzecz jako pierwsi odkryli nafciarze, którym zginęła kiedyś cała platforma wiertnicza. Ponieważ ukraść taką konstrukcję dość trudno, trzeba było znaleźć innego winowajcę, a wiadomo, jak się szuka, to się znajdzie. Zwłaszcza, że nafciarze znają się na geologii, a ponadto dużo wiercą mając do tego pierwszorzędny sprzęt. Więc drodzy żeglarze - jak zobaczycie kiedyś „zbąblone” morze, zwiewajcie stamtąd, bo nigdy nic nie wiadomo. I to nie jest żadna morska opowieść typu trójkąt bermudzki, która się nadaje na dobranockę dla dzieci, tylko sama fizyka, choć na razie scenariusz tej imprezy nie jest znany.

KRAKEN

A teraz o straszliwym potworze morskim, przy którym nasz rodzimy Smok Wawelski to pieszczoszek. Nazwano go krakenem i przez kilka wieków straszono nim kogo się dało. Nawet marynarzy Kolumba - przez co o mało nie doszło do odkrycia Ameryki, bo bali się okrętować. Ale jest to temat na osobną opowieść. Otóż ówże kraken miał rzucać się na statki, oplatać maszty wieloma ramionami i przewracać oraz topić.


Kraken topiący statek

Przez stulecia straszono nim niegrzeczne dzieci oraz opornych w stawianiu kolejek i to z dobrym skutkiem. Aż w połowie XIX w. na wschodnie wybrzeże Stanów morze wyrzuciło martwe ciało potężnego kalmara, który po rozciągnięciu mierzył 18 m długości. No i wszystko stało się jasne, choć w dalszym ciągu nie wiele wiemy. Ale to i dobrze, bo nie muszę się rozpisywać. Otóż stwór żyje na głębokości ok. 600 m i nie wiadomo dlaczego wypływa na powierzchnię, ale wiadomo dlaczego atakuje małe statki. Jest bowiem ulubionym pożywieniem kaszalotów, a te potrafią zejść nawet na 2000 m. I staczają z nimi prawdziwe pojedynki.

W stralsundzkim oceanarium jest przedstawiona taka wałka, a że Stralsund niemal za miedzą sądzę, że warto go odwiedzić, choć moim zdaniem jest nieco przereklamowany. Przynajmniej co do wnętrza, bo opakowanie tego, czyli budynki, są rzeczywiście bardzo ciekawe. Więc kiedy taki kalmar, u nas nadano mu nazwę kalmarzec, wychynie na powierzchnię i zobaczy coś na kształt kaszalota, z miejsca atakuje, co się przedkłada uwadze wszystkim samotnym żeglarzom na setkach czy miłośnikom kajaków, a takiego też mamy. Dwa razy przewiosłował Atlantyk, a teraz bierze się za trzeci. No i dobrze, bo po coś Najwyższy ten Atlantyk stworzył. Ale, że stworzył również klatraty i kalmarce, wepnijcie ten tekścik do locji akwenu. Nie tylko zresztą, bo stwór zdaje się że żyje we wszystkich oceanach. Ostatnio obrabiali go Japończycy z nie najgorszym skutkiem, bo nawet udało się sfilmować, tyle że młodszy, bo mniejszy egzemplarz. Nie był zadowolony, bo zdemolował kamerę. Oczywiście został oficjalnie sklasyfikowany i nadano mu nawet łacińską nazwę, ale tą możemy sobie darować.

A chociaż to nikogo ani przed bąbelkami, ani przed kalmarcem nie uchroni - noście kamizelki.


Bo niestety znów mieliśmy wypadek. We wrześniu podczas prowadzenia zajęć na wodzie (Jez. Dąbskie) wypadł za burtę instruktor i poszedł jak kamień w dół. Powodem wypadnięcia był jakiś atak, ale niestety nie miał kamizelki. Ciało wyłowiono po dwóch dniach. Skomentuję to nietypowo: pismem obrazkowym. Zdjęcie zrobiłem podczas szczecińskiego zlotu oldtimerów i oczywiście nie dotyczy polskiego jachtu. A tytuł mógłby brzmieć: bracia więksi, noście kamizelki.

Jerzy Domański
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007