Ostro na wiatr |
Przyjemne kostarykańskie miasteczko opuszczamy o 23.50 w poniedziałek 12 grudnia. Z ciężkimi głowami, bo huczne pożegnanie Staszka i Pawła przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Za sterem staje Janusz Kędzierski. Rano zmienia go autor tegoż tekstu. Coco Playa pożegnaliśmy w pogodnej atmosferze. Jednak następny dzień okazuje się być miej przyjemny. Wieje co prawda nieduży wiatr, niemniej jednak niebo zasnuwa się ciężkimi deszczowymi chmurami. Wieczorem leją się z nieba już prawdziwe potoki wody. To nawet nie jest obfita tropikalna ulewa, to wręcz oberwanie chmury. Nie ma mowy o audycji do radio 1490 AM w Chicago. Żaden telefon satelitarny nie jest w stanie bezkarnie znieść takiej ilości wody. Nawet nie jestem w stanie zawiadomić mego radiowego rozmówcy o niemożności kolejnej audycji.
Kolejne dni to niestety deszcze przerywane godzinnymi przerwami. Wszystko ocieka wodą – dobrze, że słodką. Codziennie odpompowujemy wodę z zęz. Też słodką, bowiem nieustanny deszcz przenika do jachtu nawet zupełnie niewidocznymi otworkami. Dwugodzinne wachty zamieniają się w wodne dyżury. Ciekną sztormiaki, bulaje i skajlajty. Wewnątrz jachtu parówa. Wszechobecna woda i wysoka temperatura zamieniają nasze koje w prywatne sauny. Ulewy i zmienne wiatry trwają przez cały pięciodniowy rejs do Panamy.
Reda Kanału Panamskiego
|
Panama City
|
W nocy z czwartku na piątek na ostatniej prostej do wejścia kanału panamskiego wydarza się pierwsza poważna awaria. Na śrubę nawija się coś co zatrzymuje nasz napęd. Nie ma wiatru, aby kontynuować „jazdę” i skiper decyduje się na dryf i zbadanie co się dzieje ze śrubą. Do wody wchodzą Irek Zubko i Janusz Kędzierski. W wyniku wspólnej akcji kolegów w wodzie i pozostałych na pokładzie zdzieramy ze śruby wielką płachtę grubej czarnej folii. Dużo takiego śmiecia dostrzegamy na wodach Panamy. W dziennym świetle zauważamy olbrzymie ilości styropianowych kubków, plastikowych butelek, pojemników. Napotykamy też bardzo duże kloce drewna dryfujące wraz z prądem.
Przyznam, że nie widziałem podczas mojej ponad 40-letniej morskiej praktyki bardziej zanieczyszczonego akwenu niż zatoka panamska. Na dodatek zamiast obiecanego 25-węzłowego wiatru z rufy, dostajemy prosto w pysk o takiej samej prędkości. Zrzucamy grota i przy pomocy silnika i małego foka przedzieramy się do kotwicowiska koło kanału.
Żegluga ostrym bajdewindem
|
Refowanie grota
|
Późnym wieczorem jesteśmy już koło wyspy Flamenco. Jednakowoż próba zacumowania w marinie kończy się fiaskiem, wskutek odmowy biura mariny. O godzinie 19.40 rzucamy kotwicę przy sąsiedniej Isla Perico. Grupa desantowa przygotowuje dmuchaną dinghy z przyczepnym silnikiem i rusza na rozpoznanie do mariny. Wracają grubo po 24.00 z wiadomościami co dalej i butelką Jim Beam plus lokalne piwo. Następny dzień to porządkowanie jachtu, a dla „szefostwa” wyprawy biurokratyczna wędrówka po panamskich urzędach. Po południu przeprowadzamy się do zatoki po drugiej stronie grobli, gdzie stoi NIUNIA z Michałem Lasterem i Jackiem Kilukiem na pokładzie.
Krzysiek Prejbisz na wachcie
|
W Papagayo - od lewj S. Kasiarz i A. Piotrowski
|
W poniedziałek nawet nie jesteśmy zdziwieni deszczem. Przywykliśmy. Leje cały okrągły dzień. Przygotowujemy jacht na inspekcję urzędnika z zarządu kanału. Tutaj też „wyżyny” biurokracji. Wieczorem spotkanie integracyjne załóg obu jachtów. We wtorek zjawia się inspektor „kanałowy”, aby przeprowadzić niezbędne pomiary. Przez godzinę ogląda jacht, mierzy i przegląda jachtowe papiery. Cała procedura jest zbyt długa, aby ją zawrzeć w tym artykule, aczkolwiek myślę, że po przejściu kanału poświęcę jej i kanałowi osobny artykuł. Jest nadzieja, że jutro (środa) ruszymymy do Colon (karaibska strona kanału). Tam HUSARIA zostanie a załoga na święta wróci w domowe pielesze.
Andrzej W. Piotrowski
Pokład Husarii
Balboa, Panama 20.12.2011