Wydawać by się mogło, że ponure czasy Zimnej Wojny mamy już za sobą. Tymczasem w ubiegły wtorek amerykański niszczyciel rakietowy wpłynął na wody, które Rosja uważa za swoje. I nie stało się to przez przypadek. Jak mogą się skończyć takie zaczepki? I kto tutaj jest tym „dobrym”, a kto „złym”? A może to nie jest takie proste?
Taki sobie „incydent”
Na Morzu Japońskim w pobliżu Zatoki Piotra Wielkiego znajduje się kawałek wody, który Rosja uważa za swoje terytorium. Nie wszyscy podzielają jednak tę opinię. Przykładowo, Dowództwo US Navy ma co do tego poważne wątpliwości.
To właśnie dlatego niszczyciel rakietowy USS John S. McCain z premedytacją tam wpłynął, by – jak mówi dowództwo VII Floty USA z siedzibą w Jokosuce w Japonii – podkreślić międzynarodowy status tych wód.
Rzecznik VII Floty, kapitan marynarki Joe Keiley, stwierdził w specjalnym oświadczeniu, że amerykańska jednostka „skorzystała z praw i wolności żeglugowych w okolicy Zatoki Piotra Wielkiego” a US Navy chciała w ten sposób wyrazić swój sprzeciw wobec „nadmiernych roszczeń morskich” Rosji.
Czyj jest ten kawałek morza?
To zależy, kogo zapytamy. W związku z wycieczką Amerykanów, Ministerstwo Obrony Rosji oświadczyło, że USS John McCain naruszył granicę Federacji Rosyjskiej. Na spotkanie niszczyciela wysłano równie groźną jednostkę – okręt Admirał Winogradow. Na szczęście, na demonstracji siły się skończyło.
W zasadzie wody, o jakie chodzi, są międzynarodowe… ale tak jakby nie do końca. Tak się pechowo składa, że w okolicy leży Władywostok. A w nim właśnie znajduje się główna baza rosyjskiej Floty Pacyfiku.
I chyba ta właśnie okoliczność sprawiła, że w 1984 roku Rosjanie (wówczas jeszcze funkcjonujący jako Związek Radziecki) uznali, że ich granica morska sięga linii łączącej przeciwległe skraje Zatoki Piotra Wielkiego. A chodzi o całkiem pokaźny kawałek świata – Zatoka mierzy bowiem 80 km długości i 200 km szerokości.
To tak można?
Pytanie, czy jakiś kraj może tak po prostu ogłosić, że coś należy do niego? Cóż, historia – nawet ta całkiem świeża – zna takie przypadki. Rosjanie, dowodząc dzisiaj swoich racji, powołują się na prawo międzynarodowe, podkreślając, że Zatoka Piotra Wielkiego jest w świetle zamieszczonych tam przepisów ich „zatoką historyczną”.
Co ciekawe, do tego samego prawa odnoszą się Amerykanie, twierdząc jednak, że roszczenia Rosji są z nim całkowicie sprzeczne i stanowią „próbę zawłaszczenia dalszych wód międzynarodowych oraz rozszerzenia własnych wód terytorialnych”, jak stwierdził w oświadczeniu kapitan Keiley.
To nie był pierwszy raz
Wycieczka niszczyciela USS John S. McCain nie była zresztą odosobnioną akcją. Od 2017 roku VII Flota regularnie wysyła swoje statki w miejsca, nazwijmy to, sporne. Po co Amerykanie tam pływają? W zasadzie po nic - poza podkreśleniem, że mogą to robić. I że nie muszą pytać o zdanie Rosjan, ani nikogo innego.
Warto przypomnieć, że tylko w 2020 roku, w ramach tzw. operacji wolności żeglugi, US Navy wysłała przynajmniej sześć jednostek na dyskusyjne terytoria na morzach Wschodniochińskim i Południowochińskim. Chińczycy uznają je za swoje wody terytorialne, ale społeczność międzynarodowa już nie.
Szeryfowie morza?
W komunikacie rzecznika VII Floty czytamy: „Jak długo pewne kraje zgłaszać będą sprzeczne z międzynarodową konwencją prawa morza z 1982 roku roszczenia morskie, ograniczając w ten sposób bezprawnie prawa i wolności przysługujące wszystkim państwom, tak długo Stany Zjednoczone nie przestaną bronić zagwarantowanych wszystkim praw i wolności morskich".
W zasadzie jest to szlachetna inicjatywa. To trochę tak, jakby jeden z osiedlowych osiłków pilnował, żeby inni się zbytnio nie panoszyli. Sęk w tym, że kiedy którejś ze stron puszczą nerwy, może zrobić się naprawdę gorąco. Pozostaje mieć nadzieję, że wszyscy poprzestaną na wzajemnych, wojskowych prztyczkach w nos, tym bardziej że bieżący rok dostarczył nam już wielu innych atrakcji.