TYP: a1

Rejs po Bałtyku. Gotlandia, cz. VIII

piątek, 22 września 2017
Bartłomiej Miłek

Przed wypłynięciem w drogę powrotną sprawdzamy jeszcze prognozy meteo, niestety dalej zapowiadają jeden dzień flauty. Na szczęście do zdania jachtu mamy trzy dni więc powinniśmy zdążyć. Wypłynięcie zaplanowaliśmy na 15.00 więc mamy jeszcze trochę czasu aby pozwiedzać, wziąć prysznic i posprawdzać wszystko przed oraniem morza. 

Gdy wybiła godzina zero, oddaliśmy cumy i pożegnaliśmy Sszwedzką ziemię. Wiatr wieje do wieczora jakieś 2 w skali Beauforta, po zapadnięciu zmroku zdycha prawie zupełnie. Ale mamy czas i nie buja, więc załoga się przynajmniej wyśpi.

W południe dnia następnego nadal widzimy Gotlandię, trochę to deprymujące płynąć cały dzień i nie oddalić się znacznie od brzegu. Oczywiście książki poszły w ruch, nieznaczne fale lekko kołysząc Momo –One usypiały załogę. Ja plułem sobie w brodę, że nie zabrałem ze sobą wędki. Oj, ale bym sobie połowił przy takiej flaucie a i może jakaś rybka wskoczyłaby na wspólną romantyczną kolację.

Pod wieczór zaczęło już konkretniej wiać i załoga się rozbudziła. W komunikatach radiowych Witowo radio podało ostrzeżenie przed silnym wiatrem. Gdy wiatr wzmógł się do 4, założyliśmy pierwszy ref, niedługo później założyliśmy kolejny. I tak od pierwszej w nocy wiało nam już 30 węzłów, dzięki czemu nadrobiliśmy masę straconego czasu. Pojawiła się nawet wizja krótkiej wizyty na Helu celem zjedzenia jakieś rybki na śniadanie. Pomysł takiego śniadania się , więc tuż za kardynałką na Półwyspie Helskim obieramy nowy kurs, wprost na wielkie jajo w porcie Hel. W główkach portu minęliśmy się z kutrem, który najwyraźniej wypłynął po nasze śniadanie.

Mimo iż jest to Hel w porcie cichutko, a to za zasługą deszczu, który siąpił przez całą noc oraz wczesnej pory. Ledwo dobiliśmy do nabrzeża a tu już na rowerku podjechał do nas przesympatyczny inkasent w pomarańczowym sztormiaku. Oprócz szybkiej wymiany zdań na temat kaprawej pogody podzielił się z nami swoją wiedzą na temat tutejszych smażalni rybnych. Polecił nam dwie knajpy ale jeśli chcemy świeżą i w miarę tanią rybkę, to musimy poczekać na kuter, który właśnie wypłynął i zawitać do wskazanej knajpy dwie godziny po przypłynięciu kutra.

Jako iż była godzina 7 rano nie mieliśmy nic przeciwko. Wróciliśmy na jacht i tych parę godzinek posłuchaliśmy co ciekawego mają do powiedzenia nasze poduszki. Gdy kiszki kończyły wygrywać już trzeci marsz postanowiłem, że koniec tego czekania - idziemy na śniadanie!. Gdy się w końcu ubraliśmy w sztormiaki to jeszcze dla zaostrzenia apetytu poszliśmy zwiedzić fokarium, niestety nie wytrzymaliśmy do karmienia fok. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że lepiej zjeść rybkę niż oglądać jak foki to robią. Przyportowa smażalnia o tej porze była prawie pusta, więc zasiedliśmy do największego stołu i każdy zamówił taką rybę na jaką miał ochotę. Dominował dorsz, sandacz i okoń. Trochę musieliśmy czekać ale rybę podali naprawdę wyśmienitą. O ile nie przepadam za wersją smażoną to ta była naprawdę zacna, lekka panierka nieprzesiąknięta tłuszczem a w środku wyśmienite białe mięso prawie, że bez ości (pomijając okonia), do tego suróweczki i gorąca herbata, palce lizać.

Po posiłku wracamy na jacht i wychodzimy z portu. Dalej dmucha 30 węzłów i fala jest naprawdę nieprzyjemna. Dorota znów lekko pozieleniała ale jak to stwierdziła tej ryby do morza już nie wypuści i jakoś wytrzyma tych parę mil. Za pomarańczową bojką chcę zrobić zwrot i obrać kurs na nasz port macierzysty, jednak gdy podpływamy bliżej widzimy, że to nie pomarańczowa boja ale tratwa ratunkowa. Obok kręci się jacht. Przejmuję stery i wydaję polecenie pogłośnienia radia i wyłączenia szumów. Obieram kurs na tratwę ratunkową, jacht, z którego pewnie wypadła osoba kręci się niezdarnie wokół tratwy ale nie podejmuje człowieka z wody. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to to, że wypadł kapitan a na jachcie nikt nie wie jak podebrać człowieka. Po chwili słyszę za sobą wycie syren, z portu płyną na pełnej parze jednostka SAR i jednostka ratownictwa morskiego. Przy tej prędkości będą przy tratwie przed nami, zmieniam swój kurs aby zejść im z drogi i nie przeszkadzać w akcji ratunkowej.

Jednostka ratownictwa morskiego migiem podpłynęła do tratwy a SAR do łodzi. Dalszej akcji już nie widzieliśmy bo fale zaczęły zasłaniać ale nadal nasłuchiwaliśmy radia. Kilka dni po zdarzeniu uważnie czytałem wszelkiego rodzaju doniesienia z lokalnych portali branżowych, nigdzie nie było wzmianki o nieszczęśliwym wypadku, więc założyłem (mam nadzieję słusznie), że dalsza akcja przebiegła pomyślnie i wszyscy uszli z życiem.

Tymczasem my nieuchronnie zbliżaliśmy się do naszego portu macierzystego, Doris już resztkami sił trzyma śniadanie w żołądku. Fala dawała nam nieźle popalić jednak jak tylko schowaliśmy się za pirsem wszystko ucichło. Ostatni manewr portowy i tak oto kolejny szczęśliwie zakończony rejs. Jutro rano zdamy jacht a tym czasem wysyłamy Sebastiana po bosak i rum na wieczorek kapitański.

 Arrg.

Tagi: rejs, Bałtyk, Gotlandia, Hel
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007