Jak donosi hiszpański dziennik „El Pais”, szesnaście statków z ukradzionym przez Rosję zbożem spokojnie dostarczyło trefny towar do różnych portów świata. Co prawda wiadomości o kradnących sołdatach nikogo już nie dziwią, jednak warto zapytać, kto kupuje zrabowane dobra od złodziei? I czy przypadkiem sam nie zostaje wtedy złodziejem. O finansowaniu wojny nie wspominając.
Business is business
Ukraina nazywana jest spichlerzem świata i trzeba przyznać, że ma to swoje uzasadnienie. Skradziony Ukraińcom surowiec w obliczu zapowiedzi kryzysu żywnościowego stanowi zatem bardzo łakomy kąsek – dosłownie i w przenośni. Złym wilkiem w tej bajce są z pewnością Rosjanie, którzy rzeczone zboże ukradli. Równie ciemną postacią jest jednak ten, kto taki towar kupuje. Tym bardziej że widać jasno, iż nie ma wątpliwości, skąd on pochodzi.
Czujne oko satelity
Zdaniem dziennikarzy z „El Pais” cały paserski proceder udało się wykryć tylko dzięki zdjęciom satelitarnym. Widać na nich, że 16 statków dowiozło kradziony surowiec między innymi do Syrii, a także do kilku innych portów Morza Czerwonego i Śródziemnego. Kapitanowie jednostek doskonale wiedzieli, co transportują: statki, wbrew przepisom IMO, wyłączały sygnał lokalizacyjny, dopóki przemieszczały się po Morzu Czarnym. Był on włączany dopiero podczas zbliżania się do Bosforu. Zapewne przypadek.
Tagi: Ukraina, kradzież, zboże, wojna