Rzeczki, strumyczka, cieku wodnego… Polska ma naprawdę mocno pofragmentowane wody śródlądowe. Zdaniem specjalistów, w radosnym szale poprawiania natury zbudowaliśmy sobie aż 77 tysięcy sztucznych barier. Średnio jedną na kilometr długości rzeki. Czy to źle?
Barierowi przodownicy
Walijski Uniwersytet Swansea przeprowadził projekt AMBER, mający na celu oszacowanie ilości barier rzecznych w różnych krajach Europy. Okazało się, że średnia dla naszego kontynentu to 3 bariery na cztery kilometry (w skali całego globu jest to bardzo dużo). Polska z czterema barierami na cztery kilometry jest zatem powyżej europejskiej średniej.
Na pierwszym miejscu znajdują się natomiast Niderlandy, gdzie na kilometr cieku wodnego przypada przeciętnie… 20 zapór lub przeszkód. Różnica polega jednak na tym, że w Niderlandach około 60 proc. tego typu obiektów ma wysokość poniżej 2 metrów. I, co równie istotne, jest niezbędna z uwagi na geografię tego kraju.
Wielka inwentaryzacja
Takie sztuczne przeszkody na ciekach wodnych nie tylko szkodzą przyrodzie i zmniejszają bioróżnorodność, ale też nie są obojętne dla zamieszkujących w okolicy ludzi. I nie chodzi już nawet o słynne wysiedlenia pod budowę zapór, ale o fakt, że tak mocno przekształcone rzeki mają wpływ na otoczenie.
Aby ocenić skalę problemu, w ramach projektu AMBER stworzono tak zwany Atlas Zapór, obejmujący europejskie budowle tego typu. Dokument uwzględnia też inne obiekty, takie jak przepusty, jazy, śluzy czy rampy. Inwentaryzacja dotyczyła 147 rzek, a podczas jej wykonywania specjaliści przewędrowali wzdłuż cieków wodnych trasę o łącznej długości 2,7 tys. kilometrów. Wnioski były, jak już wiemy, dosyć przygnębiające.
Komu to szkodzi?
Prof. Piotr Parasiewicz, kierownik Zakładu Rybactwa Rzecznego w Instytucie Rybactwa Śródlądowego im. S. Sakowicza, a zarazem jeden z autorów badania tłumaczy, że istnienie tak wielkiej ilości fizycznych przeszkód stanowi ogromne zagrożenie dla wielu gatunków ryb migrujących.
Pstrągi, łososie, węgorze, jesiotry, leszcze czy płotki po prostu nie mają szans pokonać tego typu konstrukcji. Oznacza to, że skazujemy je na chów wsobny, stanowiący prostą drogę do osłabienia populacji. Poza tym, jeśli w danym miejscu rzeki warunki staną się dla nich niekorzystne (bo np. obok stanie zakład przetwórczy, który zanieczyści wody, albo lokalne miasteczko mocno się rozrośnie), ryby nie będą miały szans na przeniesienie się gdzieś indziej. Po prostu zginą.
Rzeka czy już zalew?
Na tym jednak nie koniec. Stawiając bariery, zamieniamy rzeki w zalewy czy stawy. Ponad zaporą zarówno czystość, jak i temperatura wody ulega zmianie, skutkiem czego taki zbiornik szybko zamula się i zarasta – w przypadku znacznego spowolnienia nurtu nie ma bowiem mowy o samooczyszczaniu rzeki.
Zdaniem prof. Parasiewicza, wiele zapór na terenie Polski jest całkowicie bezużytecznych, a ich utrzymywanie nie ma żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Dotyczy to około 150 tysięcy obiektów - gdyby udało się je rozebrać, można by poczynić znaczne oszczędności w nakładach na oczyszczanie wód. Teraz jest na to nadzieja. Unia Europejska zadeklarowała w ramach tzw. Programu Bioróżnorodności udrożnienie 25 tys. km. rzek do 2030 r. Miejmy nadzieję, że na deklaracjach się nie skończy i rzeki przynajmniej częsciowo zostaną - dosłownie - uwolnione ze zbędnych okowów.
Tagi: rzeka, zapora, środowisko, Unia Europejska, AMBER