Podobno Agata Christie, zapytana, skąd bierze pomysły na kolejne kryminały odpowiedziała, że wymyśla je podczas mycia naczyń. Twierdziła bowiem, iż jest to tak głupie zajęcie, że myśl o krwawym mordzie nasuwa się samoczynnie.
Coś w tym jest, prawda? Nawet w domu, gdzie mamy ciepłej wody pod dostatkiem i nic nami nie huśta, czynność ta nie należy do ulubionych sposobów spędzania czasu (dlatego właśnie człowiek, który wynalazł zmywarkę, powinien dostać Nobla – w końcu, kto wie, ile małżeństw w ten sposób uratował?). W domu jest ciężko, na łódce natomiast może być tylko gorzej. I, bądźmy szczerzy, jest.
Czy więc istnieje sposób na to, by w czasie rejsu nie utonąć w garach? Istnieje, ale jest okrutny – należy oddelegować do tej czynności kogoś innego. Pamiętając jednak, jak kończyli źli kapitanowie, spróbujmy poszukać alternatywnych rozwiązań.
Zasada 1: Mniej znaczy... mniej
Tak, filozofowie zen twierdzą coś dokładnie przeciwnego – z tym, że oni nie myją sami tych swoich miseczek po ryżu. Mniej garów zawsze oznacza mniej pracy. Dlaczego? Dlatego, że mniej ich ubrudzimy i będziemy zmuszeni używać tego samego naczynia wielokrotnie. Taki mały autosabotaż.
Nie oszukujmy się – jeśli zabrudziliśmy już 10 talerzy, prędzej sięgniemy po jedenasty, niż umyjemy któryś z już brudnych. Chyba, że jedenastego nie będzie – wówczas mamy do wyboru dwie opcje: albo zjeść na brudnym, albo zjeść z gara. W obu przypadkach problem mycia jedenastego talerza odpada. Ta-daam!
A tak na poważnie – zauważyliście, jak oderwane od rzeczywistości są reklamy rejsów? Ludzie w białych, wyprasowanych (!!!) koszulkach polo, opaleni (i to bez białych śladów o kształcie kurzych łapek albo okularów), piją schłodzonego szampana z kryształowych kieliszków i jedzą wykwintne dania z eleganckiej zastawy. No, sorry, ale taki kit, to pszczółkom.
W rzeczywistości nie ma powodu, by ktoś, kto właśnie pochłonął z talerza zupę marki „na winie”, nie nałożył sobie na ten sam talerz drugiego dania. A skoro przed godziną pił z kubka wodę (bo raczej nie szampana), to naprawdę, może śmiało nalać tam herbaty i prawdopodobnie się nie otruje.
Zasada 2: Żadnych resztekPrawda jest taka, że tym, co głównie brudzi nam gary, są niedojedzone resztki: dwie łyżki sosu (smaczny, szkoda wyrzucić), ostatni, czekający na zlitowanie kotlecik, itp. O ile w warunkach lądowych coś takiego jeszcze przejdzie, o tyle w czasie rejsu należy skończyć z tego typu praktykami i albo zjadać wszystko, albo od razu podzielić się z rybkami, mewami, czy w ostateczności, z inną załogą. Jeden pierożek zajmuje całe naczynie dokładnie tak samo, jak 20 pierogów, a skoro zastosowaliśmy zasadę 1 i ograniczyliśmy ilość naczyń, to nie możemy sobie na to pozwolić – bo ktoś nie będzie miał z czego jeść.
O ile nie płynie z nami żadna babcia - babcie posiadają wbudowany fabrycznie moduł robienia zbyt dużych ilości jedzenia i raczej nie da się tej funkcji wyłączyć - starajmy się przygotować go dokładnie tyle, ile zjemy. A jeśli okaże się, że nie doceniliśmy naszych apetytów i jedzenia będzie za mało – jest spora szansa, że załoga wyliże talerze i będą czyste ;)
Zasada 3: Myjemy gary po jedzeniu – nie przed Pamiętajmy, że zostawienie brudnego, tłustego gara nawet na pół godziny spowoduje, że wszystko pięknie w nim zaschnie i będzie trzeba kolejnej pół godzinki, żeby odmokło i jeszcze kolejnej, żeby to wyszorować – nie wspominając już o ilości zużytego na ten cel detergentu.
Dlatego, należy wprowadzić i bezwzględnie stosować zasadę, że gary, łyżki i inne ustrojstwo myjemy od razu po jedzeniu. Byłoby też idealnie, gdyby każdy umył, albo chociaż opłukał michę po sobie. Zwykle próby wprowadzenia tej zasady kończą się stwierdzeniem, że ów ktoś jest strasznie, ale to strasznie zajęty i zszedł pod pokład tylko po to, by zjeść. OK, w takim razie, niech sobie wyobrazi, że je o 30 sekund dłużej i umyje swój talerz, a jest spora szansa, że następnym razem nikt nie napluje mu do zupy.
A może jednorazówki?Alternatywnym podejściem do sprawy brudnych garów jest używanie naczyń jednorazowych, które pozwala zaoszczędzić sporo pracy, a jednocześnie wspiera gospodarkę krajów orientu, będących głównymi producentami tego rodzaju zastawy. Istnieje tu wszakże jedno „ale” - załoga, wiedząc, że mamy na pokładzie jakieś sto milionów kubków (nie wspominając o innych miskach, łyżkach i widelcach), będzie gospodarować nimi baaardzo rozrzutnie, skutkiem czego w niedługim czasie pozostaną nam najwyżej dwa.
Mając na względzie koszty i dobro planety, dobrze jest więc przyjąć zasadę, że jednego zestawu naczyń (kubka, talerzyka i sztućców) używamy przez jeden dzień. Cały. Aby ta operacja miała szansę powodzenia i nie dochodziło do dyskusji na temat własności każdego widelczyka, dobrze jest zakupić zastawę w kilku kolorach (znajdziecie takie w hipermarketach; jeśli nie, znajdziecie tam kolorowe markery, którymi można oznaczyć naczynia) i przyporządkować na czas rejsu jeden kolor każdej osobie.
A na śródlądziu...A na śródlądziu, to w ogóle jest luzik: mogąc każdego dnia stanąć na suchym lądzie, naczynia myjemy bowiem w miejscach do tego celu przeznaczonych, czyli w marinach. Są tam zlewozmywaki, niekiedy jest nawet ciepła woda, a przede wszystkim - jest kanalizacja, więc płyn do naczyń nie truje biednych rybek. Kiedyś naczynia myło się w piasku, ale w przypadku patelni czy innych teflonowych naczyń to się raczej nie sprawdza i wywołuje burzliwe dyskusje na temat inteligencji poszczególnych załogantów. Pamiętajmy też, że piasek jest zwykle zlokalizowany tuż nad brzegiem, a choć nie używamy detergentów, to resztki naszej zupy utworzą na wodzie piękny szlaczek, który niekoniecznie przypadnie do gustu innym żeglarzom - za to może zwabić żarłoczne łabędzie i będziemy mieli okazję przekonać się, jak bardzo roszczeniowe są to ptaszyska.