Czy się nam to podoba, czy nie, nadchodzi zima. Jakkolwiek pesymistycznie by to nie brzmiało, trzeba coś z tym przykrym faktem zrobić – na przykład zabezpieczyć łódkę, bo już za parę miesięcy... tak jest, zacznie się nowy sezon.
I naprawdę fajnie by było, gdybyśmy mogli wtedy być dumni z własnej zapobiegliwości, zamiast pluć sobie w brodę i liczyć zbędne koszty. Jak zatem przygotować nasz dzielny krążownik do zimowania? Przede wszystkim, unikajmy pokus. Serio-serio.
Pokusa 1 – jeszcze nie teraz...
Jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że sezon dobiega końca, to niestety należy im uwierzyć – i nie czekać z ogarnięciem tematu aż do Bożego Narodzenia. Jasne, wyslipowanie łódki oznacza symboliczne przejście w stan zimowania (a przy okazji przywodzi na myśl mało optymistyczne spostrzeżenie, że znów jesteśmy o rok starsi), ale bądźmy twardzi i potraktujmy rzecz po męsku. Czy tam po babsku; w każdym razie, bez zbędnej zwłoki.
Rzecz jasna, niektóre jednostki zimują na wodzie. To, co dzieje się z naszą łódeczką poza sezonem, stanowi zwykle wypadkową naszego optymizmu, możliwości finansowych oraz technicznych, a także brutalnej rzeczywistości. Gdziekolwiek jednak zimować będzie nasz krążownik, postarajmy się, by zadbać o wszystkie szczegóły – bo sami wiemy, kto tam czyha...
Jeśli na przykład, zimując na brzegu, nieprawidłowo ustawimy kobyłki (powinny być umieszczone w miejscach wzmocnień konstrukcyjnych kadłuba), za kilka miesięcy może się okazać, że kadłub uległ odkształceniom. Podobny efekt można zresztą osiągnąć, zostawiając beztrosko łódź na wózku. Pamiętajmy też, by zawsze ustawiać łódkę tak, żeby woda mogła swobodnie spływać z kokpitu. Niby oczywiste, ale... różnie to bywa.
Pokusa 2 – no, co się może stać?
Warto pamiętać, żeby przed zimowaniem koniecznie usunąć z łódki wszystko, co jest tam zbędne - a możemy być mocno zdziwieni, ile się tego nazbierało: zachomikowane zapasy, sztormiaki, materace, koce, śpiwory, narzędzia, akumulatory i inne dobro mieści się nie wiadomo gdzie – a zimą trzeba coś z tym zrobić. Podobnie zresztą należy potraktować wszelkie płyny, wypełniające rozmaite instalacje. Jest to robota niewdzięczna i mało przyjemna, może zatem najść nas zupełnie zrozumiała chęć, by dać sobie spokój. No bo przecież, cóż takiego może się stać?
Tego dokładnie nie wiadomo, ale jeśli koniecznie chcemy się przekonać, to czemu nie? W końcu żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo przekichać tyle pieniędzy, ile sobie życzy (co niekoniecznie spotka się ze zrozumieniem bliskich, ale to już inna historia). Pamiętajmy jednak, że klimat zasadniczo jest przeciwko nam, a wielokrotne zamarzanie i rozmarzanie, połączone z aktywnością zwierzaków, szukających schronienia i uzbrojonych w ostre siekacze, może wygenerować w nadchodzących miesiącach niezwykle ciekawe efekty. I kosztowne.
Pokusa 3 – a może by tak „Ludwikiem”?
Wyslipowaną i opróżnioną łódź należy rzecz jasna wyczyścić. Nie jest jednak bez znaczenia, w jaki sposób to uczynimy - i za pomocą jakich środków. Spróbujmy zatem dzielnie oprzeć się pokusie zastosowania domowych detergentów, jakimi zwykle myjemy gary. Nie chodzi tu już o środowisko naturalne (chociaż też go troszkę szkoda), ale faktem jest, że domowe środki chemiczne często zawierają albo ocet, albo rozmaite wybielacze, co nie pozostanie bez wpływu na lakier, drewno, laminat, a nawet metal.
Mimo, iż efekty takiego czyszczenia mogą być początkowo zadowalające, w dłuższej perspektywie okaże się zapewne, że oprócz nieskazitelnej (no prawie...) czystości, udało nam się uzyskać również spore zmatowienia, odbarwienia i ogniska korozji.
Warto zatem zainwestować w dedykowane preparaty, które przy okazji pozwolą pozbyć się nie tylko brudu, ale też rozmaitych żyjątek, jakie mogły skolonizować nasz kadłub.
Pokusa 4 – folia i sznurek
OK, łódź jest czysta, opróżniona i ogólnie lśni – więc byłoby szkoda, jakby się znów ubrudziła, prawda? Możemy zatem ulec pokusie opakowania jej szczelnie w folię i zawiązania sznurkiem – a dla pewności jeszcze oklejenia srebrną taśmą.
Dlaczego jest to głupi pomysł? Otóż, folia nie przepuszcza wody – ale powietrza również. Kiedy słonko przyświeci, co nawet zimą czasem się zdarza, w środku takiego pakunku może zrobić się naprawdę ciepło. A ponieważ nie ma ludzkiej siły, żeby we wnętrzu nie pozostała choćby minimalna ilość wilgoci, grzybki będą miały wręcz idealne warunki do rozwoju.
Dlatego warto mieć na uwadze, że jacht czuje się najlepiej, kiedy śpi nie w worku, ale pod plandeką. Oczywiście taką odpowiednio zabezpieczoną - bowiem w przeciwnym wypadku, po pierwszym silniejszym wietrze śpi już bez plandeki. A zimno jest, mokro i ogólnie – byle do wiosny.
Tagi: slipowanie, sezon, łódź