Wypływając na samotny rejs, możemy liczyć tylko na siebie; nic więc dziwnego, że niewielu porywa się na ten wyczyn, a z tych, którzy się porwali, nie każdy dociera tam, gdzie - i kiedy - zamierzał dotrzeć. A co z żeglowaniem w dwie osoby? Czy w takim przypadku wystarczy, że „ten drugi” potrafi zaparzyć herbatę i dotrzymać kapitanowi towarzystwa?
Może jednak powinien umieć coś więcej - na przykład przygotować drinka z parasolką?
Smutny przykład
Wypadek, jaki przydarzył się pewnemu małżeństwu z Polski, wywołał wiele pytań - między innymi i to, jak to możliwe, że kiedy kapitan wypadł za burtę, jego żona nie była w stanie udzielić mu skutecznej pomocy, wezwać ratunku, czy sterować jachtem - a jedynie przez kilka dni dryfowała bezradnie?
Akurat w tym przypadku na kobietę posypały się gromy ze strony internautów (którzy, co oczywiste, wszyscy bez wyjątku są doskonałymi żeglarzami i świetnie poradzili by sobie w takiej sytuacji). Jest jednak wielce zagadkowe, dlaczego osoba, która niejednokrotnie towarzyszyła swojemu mężowi w rejsach (chociaż, jak mówi jej córka, lubiła widzieć ląd), nie potrafiła wykonać najprostszych manewrów na pokładzie - nawet stanąć w dryf?
A może tak naprawdę wcale nie przepadała za żeglowaniem, a jedynie chciała towarzyszyć swojemu mężczyźnie w spełnianiu jego marzeń i pasji - nawet, jeśli wiele ją to kosztowało?
W cieniu guru
Z psychologicznego punktu widzenia, sytuacja opisywanego małżeństwa wcale nie była tak rzadka; kiedy bowiem pojawi się jednostka wybitna i energiczna, wokół niej nie ma już miejsca na drugą osobę równie doskonałą i równie zapaloną do tej samej działalności.
Sherlock Holmes potrzebował Watsona, ale nie drugiego geniusza. Don Kichot - Sancho Pansy, ale nie kolejnego świra w nocniku na głowie. I tak dalej. Wśród postaci historycznych również mamy wiele przykładów tego, jak wokół „mistrza” krąży jakiś pomocnik - ale nigdy drugi mistrz.
Poza tym, uderzmy się w piersi: czy, mając w domu elektryka, posiadamy choćby podstawowe pojęcie o prądzie? A gdy informatyka - czy w ogóle próbujemy samodzielnie instalować jakieś oprogramowanie? Czy też zrzucamy to wszystko na barki kogoś, kogo mamy pod ręką - a kto zrobi to szybciej i lepiej od nas (a przynajmniej będzie sprawiał takie pozory)? No właśnie.
Na rejsie
Układ „mistrz i jego cień” pasuje zatem obu stronom: mistrz nie boi się konkurencji (ani krytyki) i robi za wyrocznię, a pomocnik ma święty spokój, bo o wszystko troszczy się jego guru - i jeszcze ma z tego radochę.
Niestety, na rejsie taki układ przestaje być idealny. Rozumiemy oczywiście, dlaczego kapitan jest tylko jeden. Pytanie, co powinien (również w interesie kapitana) umieć jego pomocnik, co - skipper, by w razie wystąpienia jakichś kłopotów, mieć choćby niewielką szansę na opanowanie sytuacji? Pamiętajmy, że rzecz dotyczy nie tylko rejsów we dwoje, ale też bardzo częstych układów, w których żeglarzami są: mama, tata i małe dzieci.
Kiedy spojrzymy na porady dla skipperów, zamieszczone na branżowych stronach, znajdziemy między innymi takie zalecenia: „Zawsze należy przeszkolić załogę z zakresu bezpieczeństwa: posługiwanie się środkami ratunkowymi, asekuracyjnymi i przeciwpożarowymi, (…), postępowanie w przypadku wypadnięcia za burtę – manewr
Wygląda to na całkiem rozsądne minimum. Chociaż oczywiście byłoby lepiej, gdyby co-skipper umiał po prostu to samo, co umie kapitan (no i jeszcze ten drink z parasolką, koniecznie), ale by mimo wszystko był uprzejmy siedzieć cicho i nie komentować decyzji ani umiejętności swojego wodza. I być może tu właśnie leży sedno problemu?
Sam sobie żeglarzem, sterem, okrętem?
Prawda jest taka, że jesteśmy różni. I tak samo, jak każdy z nas w nieco inny sposób kieruje samochodem albo posługuje się długopisem (chociaż lekarze wznieśli bazgrolenie na absolutnie mistrzowski poziom, a to, co za kierownicą wyczyniają niektóre „blondynki” woła o pomstę do nieba), tak samo każdy z nas żegluje trochę inaczej. Co bywa wkurzające. Przecież jest oczywiście, że JA zrobiłbym to lepiej/szybciej/sprawniej/no trzymaj ten kurs, co ty robisz!!
Dlatego właśnie pływamy albo samotnie (bo nikt nas nie krytykuje - i sami nie mamy kogo krytykować), albo w grupach, gdzie odpowiedzialność oraz irytacja się rozmywa.
Mimo to, należy mieć na uwadze, że co dwie głowy, to nie jedna. Niektóre kraje wręcz wymagają posiadania co-skippera podczas rejsów morskich, nie wspominając już o fakcie, że przewoźnicy autokarowi i samolotowi ZAWSZE zapewniają na pokładzie obecność dwóch osób, potrafiących obsłużyć całą tę maszynerię. I kiedy jedna z nich siada za sterami, druga albo idzie spać, albo siedzi obok. I to cichutko - chociaż zapewne ma jakieś własne przemyślenia.
Tagi: rejs, skipper, co-skipper, bezpieczeństwo, szkolenie