Dno Bałtyku to dość intensywnie użytkowane miejsce. Oprócz gazociągów, które mają zwyczaj wybuchać w niewyjaśnionych okolicznościach, przebiegają nim również kable. Jeden z nich, łączący Polskę ze Szwecją, znajduje się 500 metrów od punktu, w którym nastąpiła eksplozja Nord Stream.
SwePol Link
Pomiędzy miejscowością Wierzbięcin (okolice Słupska) a szwedzkim półwyspem Stärnö przebiega podwodna linia kablowa wysokiego napięcia. Całość nazywa się SwePol Link i służy do przesyłu prądu stałego.
Linia została oddana do użytku w 2000 roku i od tego czasu zanotowano 11 przypadków wystąpienia awarii. Ich przyczyny były różne – czasem ktoś zahaczył kotwicą, kiedy indziej kabel naruszyła sieć rybacka, a w jeszcze innych przypadkach powodem kłopotów były zakłócenia sieci elektroenergetycznej. Czy zatem eksplozja rosyjsko-niemieckiego gazociągu, do jakiej doszło 500 m od instalacji, mogła mieć na nią jakiś wpływ? Jak najbardziej.
Wątpliwości Szwedów
Gdyby kabel działał i po eksplozji przestał działać, byłoby jasne, że doszło do uszkodzenia. W momencie wybuchu SwePol Link był jednak wyłączony w związku z planowym przeglądem. Mimo to eksplozja mogła w jakiś sposób naruszyć lub uszkodzić linię. Svenska Kraftnat — szwedzki operator sieci energetycznej — postanowił to sprawdzić.
W tym celu wykonano testy izolacji oraz tzw. badanie TDR (time domain reflectometry). O dziwo okazało się, że wszystko jest w najlepszym porządku. "Wyniki przeprowadzonych pomiarów testowych wskazują, że kabel jest całkowicie nienaruszony. Może więc zostać oddany do użytku 9 października, po zakończeniu planowej konserwacji", czytamy w oświadczeniu Svenska Kraftnat.
SwePol Link służy do wzajemnego przesyłania prądu pomiędzy Polską a Szwecją w wypadku, gdyby w którymś z tych krajów doszło do niedoborów energii. Coś takiego może się zdarzyć w dowolnym momencie, a szczególnie w obecnych niespokojnych czasach. Wygląda więc na to, że mieliśmy ogromne szczęście.
Tagi: Bałtyk, energetyka, Nord Stream, kabel, wybuch