Niniejszy tekst pochodzi z Subiektywnego Serwisu Internetowego.
W zasadzie to nic nowego. W czasach kiedy jeszcze żeglowałem starałem się trzymać zasady, że jeżeli nie musiałem – jacht „MILAGRO” nie zawijał do polskich portów. Po prostu – unikałem kłopotów. Od kiedy Państwowa Szkoła Morska awansowała do statusu szkoły wyższej – wśród jej absolwentów ujawniła się nie tylko żądzy wszechwładzy, ale i nieukrywanej niechęci wobec jachtów – zwanych w tym środowisku „chwastami morza”.
Przykładów dużo – dziś aktualny – kłopoty armatora-skippera jachtu „Castania” bandery szwedzkiej przedstawione przez Jacka Zielińskiego.
Skarga (adresat: Dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni mgr inż. Anna Stelmaszczyk - Świerczyńska, ul. Chrzanowskiego 10, 81-338 Gdynia)
Chciałbym zgłosić wyjątkowe nadużycie władzy przez pracowników Kapitanatu Portu Gdańsk. W dniu 7 lipca br. na wodach Zatoki Gdańskiej skontrolowano jacht „Castania”, żeglujący pod szwedzką banderą, którego kapitan jest obywatelem Litwy, na stałe zamieszkały w Szwecji. Inspektorzy Kapitanatu Portu bezpodstawnie zatrzymali i przetrzymywali jednostkę, opierając się na swojej wymyślonej interpretacji przepisów, które dotyczą jedynie polskich jednostek komercyjnych. Zgodnie z prawem, jacht pod szwedzką banderą jest traktowany jako terytorium Szwecji, a polskie służby nie mają prawa wymagać od kapitana spełniania wymyślonych na poczekaniu przepisów, a tym bardziej przetrzymywać jacht przez miesiąc.
Jak się dowiedziałem, powodem zatrzymania i kontroli jachtu żaglowego Castania, był brak nasłuchu na kanale 14 (obowiązujący jedynie na terenie portu Gdańsk).
Międzynarodowym priorytetowym kanałem, obowiązującym także w Polsce, jest kanał 16. Kapitan jachtu, dysponując jednym radiem (z racji jego wieku nie posiadającym funkcji DW), zgodnie z dobrą praktyką morską nie mógł i nie powinien zrezygnować z monitorowania głównego kanału 16. W całym akwenie Morza Bałtyckiego, poza portem w Bałtijsku (Rosja), nie stosuje się obowiązku nasłuchu czy zgłaszania na innym kanale vhf aniżeli 16. Castania płynęła z Gotlandii do Kłajpedy, jednak ze względu na zdarzenia losowe skierowała się do Bałtijska, gdzie odmówiono jej zgody na wejście. Załoga była zmuszona obrać kurs na Górki Zachodnie, nie planując wcześniej rejsu do Polski.
Idiotyczne i niespotykane na świecie przepisy wymagają zgłaszania się jachtów do kapitanatów/bosmanatów na dedykowanych kanałach.
Zaistniałe nieporozumienie można było wyjaśnić poprzez uprzejme upomnienie kapitana kontaktującego się z jachtem na kanale 16 i nakazując mu nasłuch na kanale 14.
Co ciekawe VTS Zatoka potrafi wywoływać jachty na kanale 16. To znaczy, że można.
Kapitanat wybrał jednak zaangażowanie Straży Granicznej, która sprowadziła jacht do Górek Zachodnich, gdzie następnie został skontrolowany przez inspektorów oddelegowanych z Kapitanatu.
Ciekawe, że Kapitanat nie raczył wysłać do jachtu własnej jednostki.
W wyniku kontroli przeprowadzonej przez inspektorów Kapitanatu, jachtowi zakazano opuszczenia mariny, a bezradny właściciel jachtu został zmuszony ponosić koszty za wymuszony postój, który ostatecznie kosztował go równowartość 350 euro.
Kapitanat zatrudnił do codziennego pilnowania jachtu w Górkach pracownika Straży (przez okres jego postoju czyli jeden cały miesiąc).
Bezradny turysta/właściciel był zmuszony dwukrotnie podróżować do Sztokholmu, aby szukać pomocy w odzyskaniu swojej własności, a jego urlop został brutalnie zniweczony przez naszych inspektorów żonglujących wedle swojego uznania wymyślonymi na poczekaniu przepisami.
Dnia 3 września, po zapoznaniu się z protokołem nr 38, zwróciłem uwagę na zupełnie kuriozalne w nim zapisy, takie jak brak okazania silnika do łodzi ratowniczej, której jachty żaglowe nigdy nie posiadają na swoim wyposażeniu, choćby dlatego, że bardzo ciężko pomieścić ciężką 12 metrową szalupę ratowniczą na 10 metrowym jachcie żaglowym. Nie uznano również uprawnień kapitana (ISSA), wpisując w protokół „brak uprawnień”, mimo że w Szwecji można żeglować jednostkami do 12 metrów bez uprawnień.
Jako żeglarz, postanowiłem pomóc koledze, który nie zna polskich zwyczajów i naszej osławionej „gościnności”, i który nie wiedział jak odzyskać swoją własność, nie wydając kilkudziesięciu tysięcy na zakup łodzi ratowniczej czy map papierowych Zatoki Gdańskiej i Gdańska, oraz drukarki która pozwalałaby mu na bieżąco drukować ostrzeżenia nawigacyjne…
Tutaj trzeba dobitnie podkreślić, że wymyślone przez inspektorów „braki” nie tylko miały żadnych podstaw prawnych, to jeszcze były zupełnie idiotyczne, bo kalką przeniesione z wymagań dla statków. Dużych statków, na których „szalupy ratunkowe z silnikiem spalinowym” mają szansę się zmieścić.
Pracownicy Kapitanatu na moje wątpliwości odnośnie kontrowersyjnych zapisów w protokole nr 38 zgodnie odpowiadali, że „tu jest Polska, a w Polsce obowiązują polskie przepisy", co jest niezgodne z prawdą, bo nawet polskie jednostki niekomercyjne nie mają tak rygorystycznych i głupich, nie bójmy się tego słowa, wymagań.
Ludzie morza, jakimi NIE są pracownicy Kapitanatu, bardzo dobrze wiedzą, że jacht pod obcą banderą podlega prawu kraju, którego banderę nosi. W tym przypadku jacht pod szwedzką banderą podlega szwedzkiemu prawu jeżeli chodzi o wymagane wyposażenie oraz rejestrację.
Po dwóch godzinach rozmów ze Strażą Graniczną oraz licznych telefonach dyżurny oficer Kapitanatu wyraził zgodę na warunkowe wypłynięcie jachtu celem udania się do miejsca zamieszkania i usunięcia „wad”. Jednak już po 10 minutach od wydania zgody, Straż Graniczna w Górkach Zachodnich otrzymała informację o cofnięciu tejże zgody, przez dyżurującego w tym czasie Kapitana Kapitanatu Ryszarda R..
Domyślam się, że to cofnięcie zgody było powiązane z tym, że to jego imię i nazwisko figuruje jako pierwsze w nieszczęsnym protokole nr 38 z 7 lipca 2024.
Kolejne 5 godzin zajęło wydzwanianie po wszystkich dostępnych telefonach celem szukania pomocy, (Kapitanat Gdańsk, Urząd Morski w Gdyni) wypraszanie o zrozumienie tej chorej sytuacji, beznadziejne słowne przepychanki z urzędnikami. Tak więc, wysłuchawszy wszystkich zaleceń pracowników Kapitanatu według których właściciel jachtu powinien:
- zawieźć 55 letni kompas do Gdyni celem sprawdzenia jego dewiacji i potwierdzenie tego stosownym zaświadczeniem.
- jechać do Warszawy gdzie znajduje się ambasada Szwecji i tam wymóc, aby wydali mu dowód rejestracyjny jednostki, choć w samej Szwecji nie jest to wymagane
- zawieźć gaśnicę do legalizacji
Kolejne telefony których tego dnia wykonałem 39, zaowocowały wysłaniem przeze mnie oficjalnej prośby droga mailową, o reinspekcję (reasumpcje, reinspekcje są teraz na czasie) jachtu „Castania”, mającą na celu zakończenie tej farsy.
Trzej inspektorzy z Kapitanatu Portu Gdańsk, którzy przybyli do mariny Akademickiego Klubu Morskiego, przeprowadzili szybką kontrolę - trwała może 5 minut i oczywiście podtrzymali protokół sprzed miesiąca, odmawiając prawa do opuszczenia mariny i upierając się przy tych samych punktach z pierwszego protokołu.
Dość liczne grono miejscowych żeglarzy, którzy mieli pecha oglądać działania władzy jak za najlepszych czasów poprzedniego ustroju, dość dobitnie wyraziła swoje poglądy na temat całej sytuacji.
Cała trójka inspektorów zeszła z jachtu, ale ku zaskoczeniu wszystkich po 12 minutach wróciła, w tym samym składzie, na kolejną reinspekcję. Co samo w sobie jest kuriozalne.
Kolejna reinspekcja (to było działanie na jakiś rekord?) już po 4 min stwierdziła, że jacht jednak spełnia wymagania Kapitanatu!
Jest to o tyle ciekawe, że zebrani świadkowie z pobliskich jednostek jak i monitoring mariny, który zarejestrował obie „kontrole” zgodnie wykazują, że w tym czasie przerwy między kolejnymi inspekcjami nic na jacht nie było wnoszone ani wynoszone, poza pożyczonym kołem ratunkowym. I o dziwo ten sam jacht, z tym samym wyposażeniem, bez map papierowych, bez atestu gaśnicy, kompasu, łodzi ratowniczej, bez dowodu rejestracyjnego, bez wydrukowanych ostrzeżeń nawigacyjnych 14, 16 i 19, przeszedł pomyślnie inspekcję!
Panowie Inspektorzy nie byli tak uprzejmi pozostawić protokołu z inspekcji, nie wymagali również mojego podpisu jako reprezentującego kapitana jednostki. Tym samym z przyczyn oczywistych nie mogę załączyć tych protokołów.
Tak przy okazji, niezostawienie protokołu po ani jednej z tych kontroli nie mieści się w żadnych zasadach „państwa prawa”.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego doszło do takiego postępowania wobec turysty, obywatela UE, który spędzał urlop na swojej łodzi. Czy wynika to ze zwykłej złej woli? Uprzedzeń wobec obywateli Litwy? Braku kompetencji? Czy też z poczucia bezkarności urzędników? Jak urzędnik państwowy może wymyślać sobie na poczekaniu przepisy i na ich podstawie bezkarnie aresztować czyjąś własność?
Jak można tego samego dnia, od tej samej podobno poważnej instytucji za jaką miałem do tej pory Kapitanat Portu Gdańsk, otrzymać dwa razy zgodę na kontynuację rejsu, a raz nie?! I to wszystko przy identycznym stanie wyposażenia jednostki? Sam ten fakt, świadczy o bałaganie panującym w podległym Pani Kapitanacie Portu Gdańsk.
Ze smutkiem i żalem stwierdzam, że ten siłowy pokaz niekompetencji, ignorancji naszych urzędników z całą pewnością odbije się szerokim echem wśród żeglarzy z Litwy i Szwecji… Jak to się ma do działań promujących turystykę w naszym regionie? Czy ktoś kto usłyszy tę historię, zechce sprawdzić na sobie i swojej rodzinie moc „polskiej gościnności” w wydaniu pracowników Kapitanatu? Obawiam się, że nie.
Tym samym w imieniu armatora Arturasa Satkumasa, wnoszę o zwrot kosztów miesięcznego aresztu jednostki Castania w Akademickim Klubie Morskim w wysokości 490 euro (postój w marinie, loty, taksówki), zadośćuczynienie za stracony urlop i okres blokowania dostępu do użytkowania swojej własności oraz oficjalne przeprosiny.
Zwracam się z prośbą o wyjaśnienie tej skandalicznej sytuacji.
Tagi: Kuliński, SSI, Urząd Morski, skarga