Z
e snu wyrwał go dźwięk telefonu. Aparat podskakiwał na stoliku nocnym, włączona wibracja wymuszała to nienaturalne zachowanie. Gdyby nie ona, to sam dźwięk, nawet najbardziej uporczywy, nie zdołałby obudzić Juana, a tak musiał sięgnąć po ten szalejący przedmiot i przyłożyć go do ucha. Telefon o tak wczesnej porze zwiastował jedno, miał rankiem stawić się w porcie i przyjąć na pokład jachtu grupkę turystów. I rzeczywiście usłyszał w słuchawce głos, który pytał się o możliwość odbycia krótkiego rodzinnego rejsu. -
Pan Juan? Czy moglibyśmy z panem popłynąć na dwa lub trzy dni, pan wybierze trasę, bo nam chodzi tylko o to, aby miło spędzić czas na wodzie.
Takie zlecenia otrzymywał co jakiś czas, wiedział jak to będzie wyglądało. Naprzód rejs na drugą stronę Morza Śródziemnego, odwiedziny w Ceucie lub Tangerze, niby dla posmakowania egzotyki, po czym powrót. I wtedy, już w pobliżu wybrzeża Hiszpanii, goście zaczną się domagać kąpieli. Zdarzało się to w różnych miejscach, ale zawsze należało zanurzyć się w wodzie, w konkretnym, ściśle określonym punkcie. Juan opuszczał drabinkę, stawał na kotwicy lub gdy było zbyt głęboko manewrował silnikiem. Towarzystwo pływało, a wokół nich zaczynały się pojawiać przedmioty, które wynurzały się spod powierzchni. Najczęściej miały one kształt odbijaczy. Zabierano je na pokład i gdy już wszystkie zostały podjęte, wyruszano do portu.
Jak łatwo się domyślić, Juan pracował dla narkotycznych bossów – konkretnie dla słynnej na andaluzyjskim wybrzeżu kobiety nazywanej „Królową Południa”. To ona jakiś czas temu dotarła za pomocą jednego ze swych pomagierów do Juana. Propozycja współpracy spadła mu jak z nieba. Właśnie był zmuszony do sprzedaży swojego ukochanego jachtu, stracił to źródło utrzymania i wszystko wskazywało na to, że będzie się musiał jako bezdomny wprowadzić do którejś z opuszczonych jaskiń, jakich sporo było w okolicach Grenady. Pomieszkiwali w takich miejscach niegdysiejsi hippisi, włóczędzy i żądni silnych przeżyć desperaci.
Królowej nigdy nie zobaczył, czego trochę żałował, bowiem dochodziły go słuchy o jej nieprzeciętnej urodzie. Miał zajmować się jachtem przeznaczonym do wożenia turystów. Wprawdzie nie był jego właścicielem, lecz otrzymał obietnicę, że po pewnym czasie przejmie go na własność. Mógł pasażerów wozić na własną rękę i to miało stanowić zarobek, jednak po otrzymaniu telefonu, żądano od niego całkowitego posłuszeństwa. Podjęty ładunek zostawał błyskawicznie w porcie przejęty – znikał z jachtu, owi pasażerowie takoż. Sprawność tych działań, dyskrecja z jaką się z nim kontaktowano, dawały Juanowi poczucie bezpieczeństwa, którego tak mu brakowało, gdy wcześniej oddawał się sporadycznie przemytniczemu procederowi.
Teraz również bez żadnych kłopotów dotarł do portu, zacumował w stałym miejscu, pożegnał tajemniczych pasażerów, co do których mógł być pewien, że już ich nie zobaczy. Tak to właśnie było zorganizowane, za każdym razem pojawiali się nowi wysłannicy. Sklarowawszy pobieżnie jacht pomaszerował w stronę mieszkania. Był pewien dwóch rzeczy: ładunek dyskretnie zniknie, a po przybyciu do domu będzie mógł się w ten jakże upalny dzień schłodzić się smakowitym gaspacho.
Gaspacho – chłodnik z ogórków, papryki i pomidorów
Jedną niewielką cebulę kroimy drobno. Dwie lub trzy czerwone papryki pozbawiamy gniazd nasiennych i kroimy w kostkę. Dwa lub trzy ogórki obieramy i też kroimy. Dwa ząbki czosnku rozcieramy z odrobiną soli. Pomidory obieramy ze skórki (należy je dla ułatwienia zanurzyć na chwilę we wrzątku) kroimy w kosteczkę. Część pokrojonych warzyw – paprykę ogórki i pomidory – odkładamy na bok, resztę wrzucamy do malaksera, dodajemy zmiażdżony czosnek i cebulę, dolewamy trochę oliwy, przyprawiamy solą oraz pieprzem i miksujemy. Powstały płyn chłodzimy w lodówce. Podając posypujemy pozostałymi warzywami, i polewamy oliwą, można wrzucić także kilka kostek lodu. Znakomitym dodatkiem są grzanki potarte czosnkiem. |