TYP: a1

Żeglarski slang

środa, 3 sierpnia 2016
Anna Ciężadło
Każda grupa ludzi, nie wyłączając naszych babć w mechatych berecikach, posiada własny slang. Po części bierze się to zapewne z potrzeby wyróżnienia się na tle lamerów spoza grupy (w końcu zawsze to miło zaakcentować, że ktoś musi się trochę postarać, coby do nas dołączyć), po części zaś powstaje zupełnie naturalnie: pewne wyrażenia zastępowane są innymi, prostszymi lub bardziej precyzyjnymi, co ułatwia komunikację i pozwala oszczędzić sporo czasu.


"Podaj mi krawat!" Fot. Monika Frenkiel


Slang, czyli co?

Wikipedia twierdzi, że jest to „swoista odmiana potocznego języka ogólnonarodowego oparta na odrębności środowiskowej”, mająca za zadanie właśnie odróżnienie nas od nie-nas.
Slang charakteryzuje się tym, że nie tyle przekręca słowa (choć niekiedy i tak się zdarza), ile nadaje im nowe znaczenie, nie kalecząc przy tym zasad gramatyki, co w przypadku języka polskiego, uchodzącego za najtrudniejszy na świecie, jest sporym wyczynem.

Slang ma również to do siebie, że bardzo trudno jest się go nauczyć w sposób metodyczny – czyli, siadamy nad zeszycikiem i wkuwamy - i właśnie dlatego przedstawia sobą pewną wartość; nauczenie się go wymaga sporo czasu, więc operowanie slangiem pozwala łatwo odsiać nędznych uzurpatorów od prawdziwych starych wyjadaczy.

Slang żeglarski

Żeglarze jak żadna inna grupa kochają swój slang i jak żadna inna grupa uwielbiają robić młodocianych adeptów w przysłowiowego capa, co zapewne poprawia starszym humor i wyrównuje rachunki ze światem (w końcu dawno, dawno temu, ich też ktoś wysłał po wiaderko kilwateru).

Mimo wszystko, należy pamiętać, że używanie żeglarskiego slangu nie ma na celu jedynie gnębienie młodszych i mniej doświadczonych (chociaż jest to kusząca perspektywa i miły skutek uboczny), ile ułatwienie komunikacji. Wiele słów, jakich używają polscy żeglarze, pochodzi bowiem z innych języków – z reguły takich, którymi posługują się narody żeglujące znacznie dłużej, niż nasz. Skutkiem tego, w razie spotkania z inną jednostką (zwłaszcza, jeśli nie jest to spotkanie towarzyskie, ale wynikające z jakiejś awarii czy wypadku losowego), nawet osoba nie znająca w ząb holenderskiego czy szwedzkiego, będzie w stanie porozumieć się z żeglarzami z tych właśnie krajów, mówiąc... dobrze znanym, „polskim” slangiem żeglarskim. Ludzi małej wiary, wątpiących w tę śmiałą tezę zapraszam do śledzenia naszego działu ze słowami tygodnia, gdzie podana jest etymologia danego wyrazu – będziecie zdziwieni, ile „polsko brzmiących” bajdewindów i innych szotów pochodzi z zupełnie niesłowiańskich języków.

Najpiękniejsze kwiatki z ogródka


Rozmowa ze starym żeglarzem może doprowadzić początkującego do lekkiego rozstroju nerwowego, a przynajmniej do konkluzji, że nadmiar bujania w jakiś sposób wpływa na postrzeganie rzeczywistości.
Każdy z nas ma ulubione żeglarskie powiedzonka, więc poniższa lista to prawdopodobnie tylko czubek góry lodowej. Skoro jednak o czubkach mowa - grzebiąc po rozmaitych żeglarskich forach, można natknąć się na takie oto przykłady:

łódka podchodzi do kei, pada hasło: „chroń dziób” - a początkujący załogant zasłania ramieniem... własną paszczę;
na starej, wysłużonej omedze pada nieśmiertelna komenda „osusz skrzynkę mieczową” - bardzo okrutny sposób nakłaniania młodych do nauki o budowie łodzi; szczególnie, jeśli trafi się na ambitnego kursanta, jak to zdarzyło się pewnemu mazurskiemu instruktorowi. Kursant miał podwójnego pecha, bowiem trafił na instruktora nie tylko dowcipnego, ale też mocno zajętego, który o wyznaczonej młodemu misji przypomniał sobie dopiero po... paru godzinach, gdy nie zobaczył kursanta na obiedzie. Młody wciąż nie ustawał w wysiłkach, co poniekąd stanowi powód do dumy, ale z drugiej strony świadczy też o wyraźnych skłonnościach psychopatycznych.

hasło: „idź do bosmana po klucz od likszpary” - kursant grzecznie człapie, a bosman – ta daaam, ma taki klucz! Młody zadowolony wraca, ale okazuje się, że przecież miał przynieść lewoskrętny, więc wraca. Bosman na to, że jak lewoskrętny, to niech se sam weźmie... leży tam obok tego do kilwatera.
hasło jak wyżej – a żeglarka... przynosi klucz od likszpary - i co tetrycy, głupio wam? Szczegół, że ów klucz był potężnym kawałem rury z pobliskiej stoczni - ważne, że misja została zakończona sukcesem.

Wnioski?

Jaki z tego wniosek? A no, wesoły: każdy z nas kiedyś się uczył i każdy (OK, prawie każdy) stanie się w końcu na tyle oblatanym w żeglarskiej sztuce fachurą, że będzie wkręcał, zamiast być wkręcanym.

Chyba najważniejsze w tym wszystkim jest, żebyśmy mieli do siebie dystans i, mimo różnic w doświadczeniu, szanowali się nawzajem. Wtedy nawet najbardziej okrutny żart stanie się co najwyżej pretekstem, by obie strony (wkręcany i wkręcacz) zasiadły razem w tawernie i osuszyły kufle pokoju, rozstrzygając wreszcie kwestię, czy aby na pewno do prawidłowego otaklowania łajby jest niezbędny bulbulator?
Tagi: slang, słownik, język
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620