Chwila, ale przecież wszyscy widzieliśmy w kinie, że to była góra lodowa. O co więc chodzi? Cóż... właściwie to o pecha. Znacie tę sytuację, kiedy ktoś pierwszy raz w życiu idzie na wagary albo jedzie bez biletu i od razu zostaje przyłapany? No właśnie. Amerykańscy naukowcy też znają. Z doświadczenia.
Czyj jest ten wrak?
„Zostawcie Titanica!” apelował lata temu pewien polski zespół muzyczny. Piosenka taka sobie, a przy tym zupełnie oderwana od rzeczywistości; Titanica nie opłaca się „zostawiać”, skoro istnieją ludzie gotowi wyasygnować spore kwoty za przyjemność obejrzenia wraku z bliska.
Co więcej, mają do tego święte prawo; od 1994 roku właścicielem Titanica jest amerykańska firma RMS Titanic Inc. Może ona organizować ekspedycje w okolice wraku lub zezwalać komuś innemu na dostąpienie tego zaszczytu.
Firma twierdzi nawet, że ma prawo zabierać z niego różne ciekawe fanty... albo i nie. Sęk w tym, że co do fantów istnieją pewne wątpliwości, zgłaszane głównie przez NOAA, czyli National Oceanic and Atmospheric Administration (Narodową Agencję Oceanów i Atmosfery). Kto ma rację, nie śmiemy wyrokować. Na razie sprawa toczy się przed sądem - i właśnie w związku z procesem wyszło na jaw, że w zeszłym roku nastąpiła drobna kolizja.
Podwodna stłuczka
„W tej sytuacji kierujący pojazdem A powinien...”. Znacie to? Pewnie tak. Na dnie Atlantyku jest trochę więcej miejsca, niż na zatłoczonym skrzyżowaniu, a mimo to kolizje się zdarzają. Jedna z nich miała miejsce w lipcu 2019 roku, a o zatajonej początkowo sprawie poinformował kilka tygodni temu brytyjski „Daily Telegraph”.
Okazało się, że we wrak Titanica uderzył okręt podwodny, wynajęty przez firmę YOS Expeditions, specjalizującą się w organizacji wypraw dla poszukiwaczy przygód. Tym razem amatorami mocnych wrażeń byli naukowcy z Newcastle University, którzy postanowili pobrać legendarnego statku dwie próbki do celów badawczych.
Niestety, coś poszło nie tak i okręt delikatnie zniosło. Jak powiedział szef ekspedycji, Rob McCallum, jednostka natrafiła na „intensywne i wysoce nieprzewidywalne prądy”, w efekcie których doszło do bezpośredniego kontaktu z wrakiem.
Paaanie, to był moment
Przedstawiciele YOS Expeditions twierdzą, że nic wielkiego się nie stało; takie tam przytarcie. Przekonują także, iż okręt podwodny jest pokryty delikatnym, białym włóknem szklanym, które bardzo łatwo jest zarysować. Jeśli taka jednostka wejdzie w kontakt z popękanym, zardzewiałym wrakiem, powstanie mało estetycznych śladów, jakie zauważono na burcie, jest po prostu nieuchronne.
Innymi słowy – oj tam, oj tam, nic się nie stało. Faktem jest, że słynni amerykańscy naukowcy mieli po prostu pecha; gdyby nie sprawa z NOAA, nikt by się nie dowiedział ani o kolizji, ani o samej wyprawie. Nawiasem mówiąc, była to pierwsza od 15 lat wycieczka w okolice Titanica. No, przynajmniej wedle oficjalnych danych. A tak swoją drogą, to Titanic naprawdę ma pecha – w końcu, ile razy można się zderzać?