TYP: a1

Szanty – hit czy kit? A może folklor?

środa, 25 maja 2016
Anna Ciężadło
Polska – kraj nie mający szczególnie bujnej tradycji w zakresie podboju oceanów, położony nad „prowincjonalnym” morzem, nie powinien organizować kilkudziesięciu festiwali szantowych rocznie. A już na pewno na swoją „szantową stolicę” nie powinien obierać Krakowa, położonego drobne 650 km od najbliższego morza. A jednak.



O co chodzi z tymi szantami?


Szanty pojawiły się na świecie gdzieś tak w XV wieku, ale ich największy rozwój nastąpił 200 lat później, w okresie szczytowego rozkwitu żeglugi. Boom na statki pocztowe, pomykanie po morzu z ładownią pełną herbaty czy innej bawełny, rajdy wokół Hornu, a do tego gorączka złota - wszystko to oznaczało, że żaglowców było coraz więcej, a praca na nich wcale nie była coraz łatwiejsza. Ponieważ jednak wszystko – nawet szorowanie pokładu - idzie lepiej w takt muzyki, powstały szanty: pieśni, śpiewane w takt mozolnych i monotonnych czynności. System przyjął się na tyle, że istniało nawet przysłowie, iż "prawdziwy żeglarz nie brał liny do ręki bez pieśni".
W gruncie rzeczy, w śpiewaniu szant nie chodziło wcale o umilenie pracy żeglarzom, ale o to, by w miarę możliwości pracowali oni w równym tempie. Śpiew często prowadził tak zwany szantymen - człowiek obdarzony najbardziej zdartym gardziołem i najbardziej donośnym głosem. Podobno dobry szantymen wart był 10 innych żeglarzy – bynajmniej nie ze względu na swoje wątpliwe warunki wokalne, ale ze względu na synchronizowanie pozostałych dziesięciu.

Szanty w Polsce


Dziś szanty to zjawisko mające niewiele wspólnego z ciężką pracą, a więcej z dobrą zabawą, żeglarskim klimatem i ogólnym luzem, cechującym ludzi, którzy kochają wiatr, wolność i śmigają sobie po świecie (nawet jeśli jest to mazurski świat).
Szanty w Polsce zaczęło się śpiewać jeszcze w czasach międzywojennych, tak przynajmniej twierdzi Jerzy Wadowski, autor książki "Pieśni spod żagli". Prawdziwy boom polskie szanty przeżyły jednak w mrocznych latach PRL-u, czyli na początku lat '80. Ci, którzy wówczas zaczynali, dziś uznawani są już za klasyków gatunku, choć, oczywiście, nadal są piękni i młodzi. Być może rozkwit piosenek związanych z morzem, dalekimi krajami i, bądź co bądź, ciężką pracą, w jakiś sposób wpisywał się w panujące wówczas nastroje i tęsknoty, a może po prostu przyszedł na to czas. Jakby nie było, od tamtego czasu można obserwować wyraźny trend rosnący, którego nie zachwiały ani przemiany ustrojowe, ani nadejście XXI wieku, ani nawet, za przeproszeniem, Justin Bieber.

Czy szanty to shanties?

Nie do końca, choć pewnie takie właśnie były założenia. Shanties to pieśni, które prawie zawsze śpiewane były przy pracy i prawie zawsze a capella (bo ręce zajęte były czym innym, na przykład ścierą albo szotami). Polskie szanty to pojęcie znacznie szersze, obejmujące piosenki o wszystkim, co ma choćby najodleglejszy związek z wodą, nie wyłączając utworu: „Wiła wianki i wrzucała je do falującej wody”. Jak widać, większość polskich szant nie nadaje się do śpiewu przez kilkunastu zarośniętych chłopa na środku morza, bowiem istnieje spore zagrożenie, że rozmarzą się przy tym i zamiast delfina zobaczą nadobną niewiastę z rybim ogonem.

Warto nadmienić, iż szanty często łączone są z innymi gatunkami, niekiedy baaardzo odległymi (przynajmniej z pozoru), jak choćby muzyka gospel. Granice pomiędzy gatunkami są tak płynne, jak składy zespołów; przykładem jest tu choćby Tonam & Synowie, która następnie wyewoluował w grupę wokalną Voices, która jednak nie przetrwała. Skutkiem tego, jeden z jej członków przeszedł do Ryczących Dwudziestek, które (prawdopodobnie pod jego wpływem) też popełniły kiedyś szereg piosenek gospel. Znane są też liczne przykłady przenikania się szant i folk-rocka, reprezentowane choćby przez grupę Krewni i Znajomi Królika lub The Bumpers.

Istnieje też takie zjawisko, jak „szanty szuwarowo-bagienne”, odnoszące się do żeglowania po Mazurach i innych śródlądowych akwenach. Jakkolwiek górnolotnie brzmi ta nazwa, zawdzięczamy ją specowi od tego właśnie gatunku piosenek, Mirkowi "Kovalowi" Kowalewskiemu z zespołu Zejman i Garkumpel, który dziś stanowi już klasykę gatunku.



Etymologia

Nikt, nawet prof. Miodek, nie wie na sto procent skąd wzięło się słowo shanties, a choć istnieją pewne mocne poszlaki, prowadzą one w zupełnie rozbieżnych kierunkach. Temat najobszerniej ujął niejaki Stanem Hugillem w swoim dziele pt. „Shanties from the Seven Seas”.
Poszlaka 1 – prowadzi na Karaiby, gdzie Murzyni pracujący przy wyrębie lasów budowali sobie na palach chaty - shanties, które miały tę ciekawą cechę, że dały się przesuwać po pniach drzew. W celu przemieszczenia chatki należało w miarę równo ciągnąć za przymocowane do niej liny, więc najbardziej leniwy Murzyn (zwany lazyman albo shantymen) siadał na dachu takiego domku i śpiewał, podczas gdy reszta dawała się wrobić w ciągnięcie za liny.

Poszlaka 2 – prowadzi z kolei w okolice Zatoki Meksykańskiej, gdzie życie towarzyskie kwitło w różnego rodzaju spelunkach, zwanych, a jakże, szantami. Klientela (biała czy kolorowa, ale ogólnie nisko urodzona) zbierała się tam głównie celem konsumpcji, ale często dla rozrywki również śpiewała, więc z czasem pieśni śpiewane w knajpach – szantach, również zaczęto nazywać szantami.
Poszlaka 3 – Francuzi twierdzą, że w podbitej przez nich Kanadzie, w XVIII i XIX wieku, po rzekach i jeziorach pływali francuscy traperzy, zwani voyageurs, którzy umilali sobie czas, śpiewając pieśni, czyli... chansons, co - jak się ktoś uprze - brzmi trochę, jak „szanty”.
Poszlaka 4 – prowadzi do USA, gdzie angielskie słowo „chant" (lub „chaunt"), oznaczało śpiewać i odnosiło się głównie do Murzynów, pracujących jako niewolnicy w południowych stanach tego miłującego demokrację i wolność kraju.

Dzisiaj

Historia szant i wszystkiego, co się z nimi wiąże, jest więc bardzo ciekawa i wielowątkowa, a co najważniejsze - wciąż żywa. Dziś szanty w Polsce to ponad 20 (słownie: DWADZIEŚCIA!!) festiwali rocznie, jak choćby "Szanty w Giżycku", "Bałtycki Festiwal Piosenki Morskiej" w Gdyni, "Szanty we Wrocławiu" czy Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej "Shanties" w „nadmorskim” Krakowie. Kto w ogóle przychodzi na te wszystkie koncerty?

O strukturę szantowej publiczności (straszne wyrażenie, ale jest coś takiegbędącą organizatora krakowskiego festiwalu Shanties. Z ich obserwacji wynika, że publiczność jest bardzo zróżnicowana, bowiem na koncerty przychodzą zarówno starzy wyjadacze, wierni szantom od lat '80, którzy obecnie mają już status dziadków i przyprowadzają własne – żeglujące oczywiście – wnuki, jak i nieco młodsi (może pośrednie pokolenie?) amatorzy tej, z pozoru niszowej, muzyki.

Jak zauważył HALS, w tym roku na koncertach pojawiła się wyjątkowo mocna ekipa „młodych wilków”. Z pewnością żeglarzy, którzy co prawda przyszli bez dziadków, ale za to doskonale znali teksty, skutkiem czego zabawa była przednia, a koncert wywoływał przysłowiowe ciary na skórze. HALS przyznaje też, że bilety na Shanties tradycyjnie rozchodzą się na pniu, a ich zdobycie na dwa tygodnie przed koncertem nie tyle graniczy z cudem, ile jest właściwie niemożliwe.

Narybek

Co ciekawe, od kilku lat organizowane są też koncerty szantowe specjalnie dla dzieci. Co, biorąc pod uwagę całokształt tekstów i ogólną atmosferę, może wydawać się nieco obrazoburcze, żeby nie rzec, szkodliwe dla młodych, chłonnych umysłów. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy najprawdziwszą żywą legendę, która prawdopodobnie utopi autorkę za to zdanie, Mirka „Kovala” Kowalewskiego z zespołu Zejman i Garkumpel, będącego prawdziwym guru w zakresie szant dziecięcych (i zupełnie, ale to zupełnie nie-dziecięcych, również).

- Zaczęło się to – mówi „Koval” - „x” lat temu, kiedy to Zejman miał robić za jury w festiwalu dla dzieci w Żyrardowie. Wszystko pięknie, do momentu, gdy na scenę wyszła para mniej więcej siedmioletnich dzieciaków i, trzymając się za rączki, zaśpiewała: „Skrzynkę piwa mam, ty otwieracz weź”. Występ ten przebiło jednak dziewczątko w sukieneczce, śpiewające jak to bat bosmana plecy jej tnie. Czegoś takiego nie dało się zignorować. Drugim impulsem był odbywający się, również „x” lat temu, pierwszy oficjalny szantowy koncert dla dzieci, który miał towarzyszyć koncertom dla dorosłych. Ponieważ impreza na koncercie dorosłych i po nim była przednia, integracja artystów skończyła się koło 8.00 rano. Koncert dla dzieci rozpoczął się 2 godziny później, skutkiem czego zmęczeni mocno twórcy odczuwali pewien dyskomfort... Który jeszcze się pogłębił, kiedy ujrzeli przepełnioną salę, wypchaną głodnymi wrażeń i żeglarstwa dzieciakami. Na owym pamiętnym koncercie, Zejman jako jedyny miał jakieś pieśni dla dzieci, co wywołało tak wspaniałą reakcję, że nie było złudzeń, iż jest mocne zapotrzebowanie na takie właśnie szanty.

Dziś szantowe koncerty dla dzieci nie są niczym dziwnym – może poza krakowskimi Shanties, gdzie publika jest tak liczna, że odbywają się przez dwa dni, ze względu na ograniczoną pojemność sal. Jako najlepszy komentarz do dziecięcych koncertów szantowych i ich popularności, „Koval” przytacza pewne zdarzenie: dwa lata temu, podczas takiego właśnie koncertu, Zejman zaprosił na scenę rodziców, którzy słuchali pieśni żeglarskich, zanim się zestarzeli, czyli kiedy sami byli dziećmi. Nie zmieścili się na scenie.

Tagi: szanty, pieśni, koncert, shanties, festiwal
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620