Boże Narodzenie to święta, które kojarzą nam się rozmaicie; dla jednych oznaczają one wyjątkowy czas, gdy Niebo jest trochę bliżej ziemi, dla innych – szał porządków i zakupów, a dla jeszcze innych – coroczną posiadówkę z ulubionym zestawem teściowych oraz ciotek (dlatego właśnie ta ostatnia grupa lubi święta najbardziej).
Nikt jednak nie wyobraża sobie Bożego Narodzenia bez choinki. No, chyba, że są z nią „przejściowe trudności”. W pewnym kraju były. A wszystko przez żeglarzy...
Co było pierwsze: choinka czy Kevin?
Choinka zagościła w naszych domach już dawno – jeśli wierzyć legendom, to nawet trochę wcześniej niż Kevin, bowiem zwyczaj ten zadomowił się w Europie na dobre w XVI wieku. Z tym, że nie wszędzie.
Jak wiemy, historia naszego kraju toczyła się, no... dosyć wartko, więc raczej nie mogliśmy narzekać na nudę. Spowodowało to, że w niektórych dziedzinach do dzisiaj musimy nadrabiać zaległości, jednak akurat w kwestii choinek byliśmy niemalże pionierami. Na długo bowiem przed tym, zanim w domach zagościły choinki, nasi przodkowie umieszczali w swoich domach podłaźniczki. Czyli gałęzie, a niekiedy czubki choinek, wieszane do góry nogami u sufitu i przyozdabiane jabłkami, orzechami, itd.
Żeby jednak być do końca szczerym, należy przyznać, że podłaźniczki - przynajmniej początkowo - nie miały związku z Bożym Narodzeniem. Chociaż, jeśli spojrzymy na ich symbolikę (a symbolizować miały życie, zdrowie, szczęście i zgodę), trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to właśnie esencja Bożego Narodzenia – a przynajmniej tego, czego sobie życzymy w wigilijny wieczór).
O Wiktorii, którą Niemiec ubóstwiał
Mimo, iż od XVI wieku choinka stanowiła już w Europie obowiązkowy symbol świąt, był kraj, który posiadał w tym względzie pewne zaległości. Żeby nie powiedzieć, że w kwestii choinek został daleko w tyle – i to pomimo tego, że podbił pół świata. A prawdę mówiąc, właśnie z tego powodu.
Mowa oczywiście o Brytanii, gdzie w pewnym okresie rządziła kobieta, od której imienia powstał cały styl w sztuce, budownictwie i modzie - co prawda lekko napompowany, ale z pewnością wyrazisty: Królowa Wiktoria. Nic więc dziwnego, że królowa zyskała całkiem spore grono fanów, a jednym z ogromnych wielbicieli królowej był pewien niemiecki książę, Albert von Sachsen-Coburg-Goth, który w 1839 roku przybył do Wiktorii i podarował jej choinkę.
Prezent spodobał się na tyle, że od tego czasu co roku na zamku w Windsorze dekorowano wypasione drzewko. Zwyczaj rozprzestrzenił się więc także na szlachtę, a z czasem na zwykłych obywateli. O ile udało im się zdobyć choinkę.
Dlaczego mogło się nie udać?
Ze zdobyciem drzewka na Boże Narodzenie bywało różnie, bowiem zanim na świecie pojawiła się królowa Wiktoria, Brytyjczycy właściwie nie mieli już lasów.
Wycięcie drzew na Wyspach zwykliśmy kojarzyć z rewolucją przemysłową, która, jak każdy skok cywilizacyjny, pociągnęła za sobą wiele ofiar. I wymagała sporo opału. W rzeczywistości jednak wycinka zaczęła się dużo wcześniej, bo od przybycia Celtów. A potem było już tylko gorzej, ponieważ swoje trzy grosze dołożyli tu Juliusz Cezar, a po nim jeszcze Wilhelm Zdobywca.
Żaden z nich nie dał jednak rady ogromnym lasom Brytanii. Do czasu, aż zaczęła się epoka wielkich żaglowców. Naprawdę wielkich. A na taki statek potrzeba bardzo dużo drewna. W końcu, wykonywano z niego nie tylko maszty, ale też całe kadłuby, a także wiosła, łodzie ratunkowe, infrastrukturę w portach... można podejrzewać, że w tamtym okresie kariera cieśli mogła prezentować się niezwykle obiecująco.
Zgubne skutki
Wycinka drzew miała dwojaki cel: po pierwsze, drewno było potrzebne okrętowym cieślom; po drugie, w miejscu lasu powstawała polanka, gdzie można było zbudować domy, posadzić ziemniaki, albo założyć piękny, angielski trawniczek.
Gdy nieco później nastała rewolucja przemysłowa, Brytania przekształciła się z kraju feudalnego w prawdziwego pioniera przemysłu. I załatwiła ostatnie niedobitki swoich lasów.
Sławny las Sherwood, w którym ukrywali się faceci w gustownych rajtuzach, to dzisiaj 400-hektarowy teren rekreacyjny i żaden wyjęty spod prawa nie mógłby ukrywać się tam dłużej, niż przez 5 minut. Po czym znalazłaby go lokalna straż miejska i wlepiłaby mu mandat za dewastację zieleni.
Podobna historia wydarzyła się zresztą dwójce Polaków, którzy zapłacili 80 funtów kary plus 260 funtów kosztów sądowych, bowiem ośmielili się zebrać kilka leśnych grzybów, łamiąc tym samym przepisy sprzed 130 lat. Cóż, nieznajomość prawa szkodzi, a poza tym trudno się dziwić Brytyjczykom, że teraz są lekko przeczuleni w kwestii ochrony przyrody. Chociaż produkcja choinek to już teraz odrębna gałąź przemysłu (wiedzieliście, że niektórzy sprzedają choinki... bezglutenowe?)
Choinkowe wnioski
Jak widać, z choinkami bywało różnie, i to wcale nie z braku funduszy, ale raczej przez beztroskę, żeby nie powiedzieć: krótkowzroczność. Osoby odpowiedzialne za zasoby kraju po prostu nie powinny mieć łusek (a może... szyszek?) na oczach.
Jeśli zaś nie pałacie entuzjazmem na myśl o tradycyjnym, corocznym rozplątywaniu choinkowych lampek oraz całej tej zabawie z bańkami, pierniczkami i łańcuchami, pomyślcie, że mogło być o wiele, wiele gorzej: Brytyjczycy, chyba po to, żeby zrekompensować sobie zapóźnienie w kwestii choinek, dekorują również... sufity, a nawet ściany i okiennice swoich domów. I to dopiero jest zabawa. Wesołych Świąt!
Tagi: choinka, żaglowiec, królowa Wiktoria