Cóż, przede wszystkim będzie to wyraźna nieobecność Jacka Sparrowa; chociaż ponoć można odnieść wrażenie, że jego duch unosi się gdzieś nad lazurowymi wodami. Nie zmienia to jednak faktu, że hasło „Karaiby” wywołuje u nas stały zestaw wyobrażeń: plaża, morze, przygoda i rum. Dużo rumu. Wszystko to oczywiście prawda. Z tym, że nie cała - bo na Karaibach są rzeczy, jakich się z pewnością nie spodziewacie.
Bollywood?
Karaiby mają naprawdę ciekawą historię: niewolnictwo, kolonializm, korsarze, przemoc, a potem jeszcze trochę niewolnictwa. Mimo to, jedną z podstawowych cech mieszkańców tych wysp jest nieokiełznana radość życia, która niekiedy objawia się w bardzo spontaniczny sposób.
Lokalsi uwielbiają śmiech, zabawę i taniec. Jeśli zatem przypadkiem dwie lub trzy osoby zaczną na czymś grać albo tańczyć (a zdarza się to całkiem często i wcale nie jest skutkiem przedawkowania narodowego napoju, czyli rumu), jest niemal pewne, że w ciągu paru chwil dołączy do nich cała ulica. Zupełnie jak na filmach rodem z Bollywood - z tym, że taniec będzie bardziej radosny (i nie synchroniczny), a muzyka - znacznie lepsza, chociaż wygrywana na przypadkowych instrumentach; z patelnią włącznie.
Kuchnia
Skoro mowa o kulinariach, to zapewne pierwszym, co przychodzi nam do głowy, jest wspomniany już rum. Rzecz jasna, jest to skojarzenie jak najbardziej trafne, ale nie zapominajmy, że przecież należy czymś zagryzać.
Kuchnia Karaibów, czyli mówiąc fachowo, kuchnia kreolska, stanowi spadek po czasach kolonialnych - a zarazem zgrabne połączenie dań europejskich oraz lokalnych ziół, przypraw i owoców.
Niejako z definicji nie ma w niej mięsa dużych ssaków (bo na wyspach o nie trudno; chyba, że są to prosiaki z importu), za to występują tam rzeczy, jakie zwykliśmy kojarzyć z zupełnie innymi rejonami świata. Na przykład… ślimaki (czyżby powiało Francją?), stanowiące główny składnik zupy Callaloo.
Absolutnym hiciorem jest jednak danie z „górskiego kurczaka”, bardzo popularne na Dominice i wyspie Monserrat. Dlaczego akurat tam? Od razu wyjaśniamy, że nie ma tam ferm drobiu. Są za to… wielkie, dziko żyjące żaby, które całkiem dobrze robią za kurczaka. Ale trzeba przyznać, że mieszkają w górach, więc nazwa potrawy jest przynajmniej połowicznie prawdziwa.
Nasi!
Ludzie, którzy porzucili Europę i zamieszkali na Karaibach przyznają, że jedną z najbardziej niespodziewanych cech lokalsów jest ich „polskość”. Ciekawe, co?
Mimo wszelkich różnic, najważniejsze rysy charakteru mamy zaskakująco podobne: mieszkaniec Karaibów na pierwszy rzut oka może wydać się nieufny i niemal gburowaty - ale po przełamaniu pierwszych lodów okazuje się niezwykle gościnnym, rodzinnym człowiekiem, wspaniałym przyjacielem i kompanem. Uwielbia też świętować przy suto zastawionym stole, a chociaż zamiast schaboszczaka pojawia się na nim „górski kurczak”, biesiady potrafią ciągnąć się godzinami.
Rzecz jasna, w naszej wersji należałoby do tego obrazu dorzucić jeszcze typowo słowiańską skłonność do narzekań, ale to zapewne przez brak słońca. Albo rumu. Albo jednego i drugiego. To co, śmigamy na Karaiby?
Tekst powstał we współpracy z Charter Navigator.
Tagi: Karaiby, rum, wyspy, Dominika