Wystarczy Omega czy lepiej sprawdzi się duży jacht morski? Od kursu na patent żeglarza jachtowego ludzie często rozpoczynają przygodę z żeglarstwem. Jakie znaczenie dla instruktorów i kursantów ma rodzaj jachtu?
Tego, że nauka żeglowania powinna być prowadzona przed doświadczonego instruktora, przez odpowiednią liczbę godzin i w różnych warunkach pogodowych, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Rzadko kiedy zwraca się uwagę na jacht, na którym kurs się odbywa. A ma to znaczenie dla nauki, bo różnice pomiędzy dużą a małą łódką dla przebiegu szkolenia są znaczne.
– Za czasów mojej młodości szkolenie na żeglarza odbywało się na Omegach – wspomina Artur Burdziej, instruktor w Centrum Żeglarskim w Szczecinie. – I moim zdaniem na tych mniejszych jachtach mieczowych człowiek lepiej uczył się samego żeglowania – współpracy jachtu z wiatrem. Natomiast faktem jest, że lepiej pływać większymi jachtami ze względu na naukę manewrów w porcie, podejścia i odejścia od kei z wykorzystaniem silnika, bo to wydaje się niezbędne w dzisiejszych czasach. Polecałbym dwa etapy – najpierw etap na jedno-dwuosobowej łódce, największa w tym wypadku powinna być Omega, żeby dobrze nauczyć się sterować i czuć wiatr, a drugi etap byłby na jachtach większych, gdzie uczylibyśmy się manewrów na silniku, w porcie i współpracy z załogą.
Niewielkie rozmiary są istotne jest zwłaszcza w początkowym etapie nauki, kiedy kursanci dopiero oswajają się z wodą, uczą poruszania po jachcie i podstawowych manewrów.
– Sądzę, że łódka powinna być w granicach 5-6 metrów długości, tak żeby 4-5 osób mogło swobodnie pływać – mówi Szymon Kuczyński, instruktor i regatowiec. – Musi być też prosta, żeby po pokazaniu podstawowych czynności jeżeli chodzi o obsługę, kursanci mogli liny zbierać i luzować. Istotne jest też, żeby było wystarczająco dużo miejsca, bo podczas szkolenia miejsca i pozycje są regularnie zmieniane. Jednocześnie musi to być na tyle mała łódka, żeby dało się ją postawić po wywrotce. Powinna też zapewniać podstawowe poczucie bezpieczeństwa i jak się na nią wsiądzie, to jeżeli się przechyla, to żeby robiła to w bezpieczny sposób i w bezpiecznym zakresie.
Wielkość jachtu wpływa również na powierzchnię ożaglowania, a co za tym idzie ilość siły potrzebną do przerzucenia żagli. W praktyce ma to wpływ na liczbę manewrów, które powinien wykonać na kursie każdy uczestnik. A wiadomo, że im więcej powtórzeń, tym lepiej. Istotna jest jednak nie tylko wielkość jachtu, ale też jego wyposażenie. Nauka sterowania kołem okazuje się bowiem nie najlepszym rozwiązaniem na początek.
– Ja przekonuję do tego, żeby robić szkolenia na jachtach do 9 metrów wyposażonych w rumpel, dlatego że jest on troszeczkę trudniejszy – tłumaczy Bartosz Gruszka, instruktor z Akademii Żeglowania. – Wydawałoby się to dziwne, bo ludzie wyobrażający sobie żeglarstwo mówią, że boją się koła, bo trudno wyłapać środek – kiedy ster jest prosto. W praktyce potem się okazuje, że wystarczy kilkugodzinny rejs, a do koła sterowego bardzo szybko można się przyzwyczaić. W drugą stronę nie jest tak łatwo, bo rumpel sprawia problem ze stronami – dajesz go w prawo, a jacht płynie w lewo. To się często ludziom myli i w trakcie kursu zajmuje kilka dni na opanowanie takiego sterowania. Do tego dochodzi wykonywanie zwrotu przez sztag czy rufę – podczas których należy się we właściwej fazie zwrotu przesiąść, żeby kontrować rumplem w odpowiednią stronę. Przy rumplu trzeba też trochę siły użyć, kiedy się balastuje i łódka idzie w gwałtowny przechył.
W nauce żeglowania, która ze względu na koszt kursu, czas jego trwania i wyposażenie jachtu, sprowadzana jest do obsługi tylko foka i grota, ważne też jest nabycie umiejętności obsługi innych żagli.
– Jest problem w polskim systemie szkolenia, że większość polskich żeglarzy nie potrafi postawić spinakera czy genakera – dodaje Szymon Kuczyński. – A nie są to żadne straszne żagle, tylko wystarczy się nauczyć całej tej linkologii i bezpiecznie stawiać i zrzucać taki żagiel. Daje to dużo frajdy, nie jest wbrew pozorom strasznie skomplikowane, tylko trzeba na czymś pokazać, a większość jachtów turystycznych czy szkoleniowych tego osprzętu nie ma.
Ważne też, żeby jacht był dostosowany zarówno do żeglugi na śródlądziu, jak i na przybrzeżnych wodach morskich. Wiele z tych postulatów spełniają Omegi, które przez kilka dekad dominowały w polskiej szkole nauki żeglowania. O nowsze jednostki jest jednak znacznie trudniej.
– Mamy jeszcze Pucki, które są bardzo regionalne i turystyczne oraz Sigmy, ale one są bardziej regatowe i wsadzanie na nie większej liczby ludzi na szkolenie jest problemem – mówi Szymon Kuczyński. – Teraz wchodzi jacht 2020, który spełnia te wymagania. Potrzebuje on jeszcze opływania i dopracowania pewnych szczegółów, ale to krok w tę stronę.
Tagi: nauka, żeglarstwo, szkolenia