No dobra, my też nie potrafimy tego wymówić. Tak naprawdę zresztą nie ma się co przywiązywać do imienia tej pani, ponieważ znaczy ono po prostu: Wdowa po Zhengu. Który, nawiasem mówiąc, był piratem. Podobnie, jak jego żona; taki tam rodzinny biznesik... A piracenie to tylko jedna (i wcale nie najgorsza) z profesji, jakimi parała się ta mała kobietka.
Taki sobie początek
Zanim Zheng Shih stała się szanowaną żoną pana pirata, była nieco mniej szanowaną prostytutką w portowym domu publicznym w Kantonie. Jej lubemu najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadzało, ponieważ w 1801 roku porwał ją wprost z miejsca pracy, a niedługo później — poślubił.
Para wspólnie dowodziła piracką flotą, odnosząc w tej materii niemałe sukcesy. Szczęście małżeńskie nie trwało długo – zaledwie 6 lat po ślubie podczas gwałtownego tajfunu pan Zeng stracił życie. Wdowa postanowiła jednak kontynuować dzieło męża – i udawało się jej do nad wyraz dobrze. Podobno rządziła twardą ręką, co na Wschodzie zawsze okazuje się skuteczną strategią. Za nieposłuszeństwo, obrabowanie przyjaznego (czyli grzecznie płacącego haracz) miasta, albo gwałt na pojmanej kobiecie karała krótko i skutecznie: śmiercią.
Trzech na jedną
W szczytowym okresie swojej pirackiej kariery przedsiębiorcza Chinka dowodziła flotą 1500 okrętów, siejąc postrach, spustoszenie, a przede wszystkim generując ogromne koszty dla dworu w Pekinie. Jeśli wierzyć źródłom historycznym, Zheng Shih praktycznie przejęła kontrolę nad morzami południowych Chin, a należące do niej okręty nazywane były Czerwoną Flotą. Chińczycy do dzisiaj zresztą lubią ten kolor (nie są w tym zresztą osamotnieni – pamiętajmy, że czerwona barwa na naszej polskiej fladze to tak zwana... chińska czerwień).
Oczywiście największym problemem cesarza nie była kolorystyka pirackich statków, ale ich diabelna wręcz skuteczność. W 1808 roku u wybrzeży Guangdong naprzeciw okrętów Zheng Shih stanęła niemal cała cesarska flota – i została pokonana. W obliczu tak groźnego przeciwnika, jakim okazała się baba na czele armii piratów, Pekin postanowił poszukać sprzymierzeńców. Jakichkolwiek. Doprowadziło to do powstania bardzo oryginalnego sojuszu, w skład którego weszli Brytyjczycy, Portugalczycy, no i oczywiście Chińczycy.
I jak to się skończyło?
Zależy, jak na to spojrzeć: teoretycznie można by mówić o sukcesie koalicji, ponieważ w 1810 roku Zheng Shih przestała napadać na statki i miasta, porzucając swój piracki proceder. Nie oznacza to jednak, że została pokonana — po prostu zrobiła niezły deal, jak byśmy dziś powiedzieli.
W zamian za całkowitą amnestię dla siebie i swoich ludzi uprzejmie zgodziła się porzucić dotychczasowe rzemiosło. Co więcej, ponownie została przykładną małżonką. Tym razem jej wybrankiem został niejaki Zhang Baozaia, a prywatnie – pasierb piratki.
Ona sama w zasadzie wróciła do korzeni: otworzyła bowiem kasyno oraz... dom publiczny w Kantonie. Podobno miała całkiem niezłą smykałkę do biznesu. Umarła w wieku 69 lat, otoczona dobrobytem i społecznym poważaniem.
Tagi: kobieta, piratka, Chiny