TYP: a1

O amfibiach słów kilka

środa, 31 października 2018
Anna Ciężadło

Termin amfibia ma bardzo ciekawą genezę: amphibia to po łacinie płazy, czyli zwierzaki zaprojektowane, jako wodno-lądowe. Na przykład żaby. Dlaczego zatem pierwsza sławna amfibia była... aligatorem? I co na to wszystko Pan Samochodzik?

Amfibia, czyli co?

Amfibie nie powalają urodą, zgrabną sylwetką, ani osiągami (chociaż zdarzają się tu pewne wyjątki). Nie są też szczególnie tanie, nie wspominając już o kosztach ich eksploatacji, więc poza paroma ekscentrycznymi milionerami, mało kto decyduje się na ich zakup na prywatny użytek.

 

Mimo to, amfibie są pojazdami bardzo użytecznymi, a posługują się nimi ludzie, którzy nie wiedzą, czy za chwilę będą musieli poruszać się po wodzie, czy po lądzie. Wiedzą natomiast, że może nie być czasu na przesiadki. Amfibiami śmiga więc przede wszystkim wojsko, ale też rozmaite służby ratownicze - szczególnie takie, których rewir zlokalizowany jest w pobliżu większych akwenów lub bagien.

 

Skąd ten pomysł?

Kto jako pierwszy wymyślił amfibię? Prawdopodobnie ktoś, kto niechcący wjechał do wody. Nawet dziś zdarza się to niektórym mistrzom kierownicy, czego przykładem może być choćby historia pewnej pani, która tak mocno uwierzyła we wskazania własnego GPS-a, że bez głębszych refleksji wjechała wprost do jeziora. Osobówką. Należałoby jeszcze dodać „no przecież trąbiłam...”

 

Amfibia, podobnie jak większość wiekopomnych wynalazków ludzkości, posiada zapewne kilku autorów. Większości z nich nigdy jednak nie poznamy, bowiem zapomnieli oni, że poza genialnymi pomysłami, trzeba jeszcze mieć dobry PR. Jest tu wszakże jeden wyjątek – historia powstania amerykańskiej amfibii jest znana i dobrze udokumentowana; być może dlatego, że od początku wmieszały się tu duże, ale to naprawdę duże pieniądze.

 

„Born in the USA”

Stany Zjednoczone to kraj wielkich możliwości, ale i wielkich tragedii. Niekiedy jednak Amerykanom udaje się przekuć prawdziwą katastrofę w okazję do stworzenia czegoś wielkiego – a przy okazji, do zarobienia paru groszy.

 

Tak właśnie wyglądały początki powstania amerykańskich amfibii. Ich pomysłodawcą był pan John August Roebling II, amerykański finansista. W latach '20 i '30 ubiegłego wieku miał on być świadkiem potężnych huraganów, jakie dosłownie spustoszyły Florydę.

 

Milioner, zirytowany brakiem skuteczności służb ratowniczych, polecił swojemu synowi Donaldowi stworzenie pojazdu, który pozwoliłby na ratowanie ludzi z terenów bagiennych bądź zalanych, gdzie ani łodzie, ani samochody nie dawały sobie rady. Donald był młodym, dobrze zapowiadającym się inżynierem. Był też inteligentny i bogaty. No i słuchał ojca.

 

Aligator

Donald w dwa lata skonstruował prototypową maszynę: był to ziemnowodny ciągnik, któremu nadano wdzięczną nazwę „aligator”. Pojazd wykonany był z bardzo nowoczesnego, jak na tamte czasy (a rzecz działa się w roku 1933) materiału – z aluminium. Pozwoliło to zmniejszyć masę aligatora, a zarazem zwiększyć jego wyporność.

 

Aligator poruszał się na gąsienicach, a napęd zapewniał mu silnik Chryslera o mocy 92 KM. Oryginalny projekt wymagał jeszcze licznych przeróbek, ale ostatecznie powstał pojazd na tyle sprawny i ciekawy, że zainteresowała się nim amerykańska Marynarka Wojenna. Która... nie miała kasy.

 

Pojazd uznano więc za świetny, ale zbyt drogi. Tak się jednak złożyło, że w niedługim czasie wybuchła wojna, co zupełnie zmieniło priorytety – i aligator, po kilku kolejnych ulepszeniach (m. in. po zastąpieniu aluminium blachą stalową) wszedł na wyposażenie US Navy. I dlatego, jeśli poszukamy dziś informacji o amerykańskim desancie na Pacyfiku, prędzej czy później natrafimy na zmierzające ku wyspom „pływające czołgi” - czyli aligatory.

 

Albo... pływający fiacik

Aligatory odniosły zatem sukces i ostatecznie przesądziły skuteczności desantu amerykańskich marines. Historie powstania amfibii nie zawsze jednak były tak szczęśliwe (o ile za szczęście uznamy udział w wojnie). Trudno jednak nie zauważyć, że znaczącą rolę w ewolucji aligatorów odegrały wielkie finanse. Tłumaczy to, dlaczego w mniej szczęśliwych (i z pewnością gorzej stojących finansowo) czasach realnego socjalizmu powstawały ciekawe, choć niekoniecznie udane wynalazki. Na przykład LPT.

 

LPT, czyli Lekki Pojazd Terenowy, był amfibią, zbudowaną na bazie fiata 126p. Pojazd ten był sześciokołowy i nieopancerzony, ale w tym przypadku pancerz był zbędny – amfibia rozbrajała bowiem urokiem.

 

LPT był mały, trochę śmieszny i okazał się niezbyt funkcjonalny, ale trzeba oddać mu honor, że powstawał w trudnych czasach, a jego projektanci podeszli do sprawy bardzo poważnie i nie bazowali na cudzych rozwiązaniach, tworząc od podstaw własne.

 

Pojazd ostatecznie nie wszedł do produkcji, za to zrobił karierę filmową – zagrał bowiem w 2 filmach o Panu Samochodziku: „Pan Samochodzik i niesamowity dwór" oraz „Pan Samochodzik i latające machiny". Niestety, na potrzeby filmu został mocno „ucharakteryzowany”, więc trudno go rozpoznać. Jeśli jednak przypadkiem zajrzycie do Szczecina, koniecznie odwiedźcie tamtejsze Muzeum Techniki, gdzie zaczaił się jeden z dwóch istniejących do dziś egzemplarzy LPT. Co stało się z drugim? Podobno jest w rękach prywatnych. Jest sprawny. I... pływa.

 

 

Tagi: amfibia, samochód
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 3 grudnia

W Berdyczowie urodził się Józef Korzeniowski, pisarz marynista, znany później jako Joseph Conrad; jako młody człowiek wyemigrował do Anglii, gdzie zaciągnął się na statek. Po latach służby na morzu osiadł w południowej Anglii, gdzie zmarł w 1925 r.
czwartek, 3 grudnia 1857