Jeśli wierzyć przesądom, to tak - ale wyłącznie te czarne. Był jednak taki przedstawiciel kociego rodu, który poddał w wątpliwość tę śmiałą tezę. Chociaż czarny był tylko częściowo, znajomość z nim zawsze kończyła się katastrofą. Wcale nie połowiczną.
Trzeba mu jednak przyznać, że był sprawiedliwy, bowiem obdarzał niefartem wszystkich po kolei – niezależnie od opcji politycznej i zasług. Poznajcie zatem historię najbardziej niezwykłego kota, jaki kiedykolwiek pływał po morzach.
Odsłona 1: kot w Kriegsmarine
Wbrew temu, co twierdzą niektórzy zdeklarowani „kociarze”, to nie zwierzak wybiera sobie właściciela, ale człowiek zwierzaka. Ten ostatni nie ma zatem wielkiego wpływu na poglądy swojego pana, a czasami pewnie mocno się za niego wstydzi.
W tym konkretnym przypadku powodem obciachu był nie tylko nazistowski światopogląd właścicieli, ale też typowo niemiecka fantazja, która kazała im nazwać zwierzaka... Bordkatze der Bismarck. Czyli „Kot Pokładowy Bismarcka”.
Pierwszym domem naszego bohatera był bowiem pancernik Bismarck, typu... Bismarck. Okręt miał dać początek całej linii pancerników, jednak tak się pechowo złożyło, że podczas pierwszego rejsu bojowego został zatopiony i ostatecznie serię wspaniałych okrętów zakończono na dwóch sztukach. Jednak fakt, że statek zatonął, nie oznaczał, że nikt z niego nie ocalał.
Spośród 2221 członków załogi uratowało się 115. I kot.
Odsłona 2: HMS Cossack
Oscar został podjęty z wody (a dokładnie – z deski, której się uczepił) przez brytyjską jednostkę o wdzięcznej nazwie HMS Cossack. Ponieważ brytyjska załoga nie miała pojęcia, jak kot się wabi, postanowiono ochrzcić go na nowo - i padło na imię Oscar. Kot zmienił więc imię oraz opcję polityczną, bowiem zamiast nazistowską, stał się teraz aliancką maskotką. Niestety, zmiana najwyraźniej nie objęła pecha, jakiego zwierzak przynosił. Kilka miesięcy po przygarnięciu kota HMS Cossack płynął jako eskorta konwoju na północnym Atlantyku. Traf chciał, że w tej samej okolicy pojawił się pewien dożarty U-bot, skutkiem czego brytyjski niszczyciel został trafiony torpedą i poszedł na dno.
Ze 190 osób załogi uratowało się zaledwie 31. I kot.
Odsłona 3: Lotniskowiec
Rozbitków z Cossacka przetransportowano (oczywiście, że razem z kotem!) do Gibraltaru, gdzie zwierzaka przyjęła kolejna imponująca jednostka: HMS Ark Royal. Żeby było ciekawiej, okręt ten miał czynny udział w zatopieniu pierwszego statku Oscara, czyli Bismarcka.
Kot znów stał się maskotką marynarzy i znów zyskał nowe imię – tym razem przemianowano go na Unsinkable Sam, czyli „Niezatapialnego Sama”. W końcu zwierzak, który przeżył aż dwie katastrofy, zasługiwał na uczczenie tego fakty w imieniu.
Niestety, nie był to jeszcze koniec: po niecałych trzech tygodniach od momentu zaokrętowania Oscara, Ark Royal - statek uważany dotąd za niezatapialny i niesłychanie wręcz szczęśliwy – poszedł na dno.
Chyba nie musimy wspominać, że wśród rozbitków znalazł się kot?
Epilog
Po zatonięciu Ark Royal jakoś nie było więcej chętnych, by przygarnąć pechowego futrzaka. W każdym razie, nie udało się ich znaleźć wśród marynarzy. Skutkiem tego, zwierzak spędził resztę swoich dni na lądzie, mieszkając w budynku Gubernatora Gibraltaru, w kapitanacie, a w końcu – w Domu Marynarza w Belfaście.
Czy kot naprawdę przynosił pecha? A może to on sam był pechowcem, bo urodził się w czasach, gdy głupie człowieki prowadziły wojny – i, zamiast zająć się czymś pożytecznym, na przykład karmieniem i mizianiem za uszkiem, bez sensu wysyłały do siebie torpedy?
Tak czy inaczej, w oficjalnych aktach Royal Navy z rocznika 1955 znajdujemy taką oto wzmiankę: Oscar, the Bismarck’s cat, finished his days at the Home for Sailors in Belfast. Czyli, albo Brytyjczycy nie uwierzyli w pecha, jakiego rzekomo przynosił kot – albo przeciwnie, uwierzyli: i dlatego woleli uspokoić resztę świata, że skubaniec w końcu padł. Na śmierć. Chyba. Bo obiło nam się o uszy coś o dziewięciu życiach... ;)
Tagi: kot, pech,