TYP: a1

Z Perfectem na "Water Lilly"

Z Perfectem na
Jacht s/y "Water Lilly" (Apollo 12m):
Rodzaj rejsuTurystyczny
Kapitan / skipperWojciech Derwiński
Liczba uczestników6
RegionMorze Adriatyckie
TrasaSukoshan - Szybenik - Skriadin - Hvar - Korcula - Dubrownik - Mljet - Split - Kornati - Sukoshan
Rejs w doborowym towarzystwie prowadzony zgodnie z maksymą "Gentlemani pod wiatr nie pływają!". Dzięki doskonałej znajomości akwenu, dobremu planowaniu i zdyscyplinowanej załodze udało się odwiedzić wiele miejsc i zrobić wyjątkowo duży przebieg ale znaleźć także czas na tańce na plaży, kąpiele w beczce pod wodospadem i big homara na Kornatach.

Za krótkie ręce żeglarza... czyli nowoczesność na jachcie

Przez stulecia nawigacja była wiedzą tajemną, dostępną nielicznym i pilnie strzeżoną. Jeśli nie liczyć pewnych ulepszeń, zasada działania podstawowych przyrządów nawigacyjnych przez kilkanaście stuleci pozostawała ta sama. Średniowieczni żeglarze posługujący się „laską Jakuba” byli z pewnością tak samo zachwyceni precyzją nawigowania, jak pewien oficer polskiego jachtu, któremu po opłynięciu Ameryki Południowej i przemierzeniu Atlantyku udało się trafić w Kanał La Manche. Padły wtedy pamiętne słowa: „...to się nazywa nawigacja! Co do mili!”, które 40 lat temu uwiecznił w swojej książce pewien kuk, też kapitan zresztą. Czy dziś, w czasach, kiedy nowoczesne satelitarne systemy nawigacyjne pozwalają z metrową niemal dokładnością na dojście „na jajeczko” do kei i to w noc czarną, deszczową i mglistą, ktokolwiek jeszcze mógłby wpaść w podobny zachwyt? Czy żeglarze wpatrzeni w siedemnastocalowe ekrany swoich komputerów pokładowych, sprzężonych protokółem NMEA z GPS-ami, radarami, sonarami i autopilotami, które sterują automatycznie bez udziału załogi od jednego zaprogramowanego „waypointu” do następnego, potrafiliby jeszcze taki okrzyk radości wydać? Otóż chcę Was zapewnić, że tak, jak najbardziej! Tyle, że okrzyk taki nie pada w chwili, kiedy jacht po przemierzeniu oceanu trafi od właściwej strony w główki portu a wtedy, kiedy żeglarzowi po wielu godzinach ślęczenia nad urządzeniem uda się opanować kilka podstawowych jego funkcji. Ile radości sprawia chwila, kiedy przełamując opór urządzenia zmusimy je do pokazania przynajmniej właściwej półkuli (ziemskiej oczywiście!). Nie skaczemy z zachwytu dopiero po dotarciu do celu, lecz już w chwili, gdy uda nam się do niego doprowadzić kursor na ekranie i zapamiętać jako „waypoint”. Nie mniejszej radości niż ręczne sterowanie jachtem, dostarczyć może samo obserwowanie autopilota a gdy wielkie fale idą od rufy, można zarobić na zakładach - wyprowadzi czy nie wyprowadzi? Czyż nie ogarnia nas później wspaniałe uczucie wyższości, kiedy przejmujemy od niego ster po niespodzianym zwrocie? Można tylko współczuć Slocumowi, który ze swoją busolą i ręcznym zegarkiem musiał się śmiertelnie nudzić podczas rejsu dookoła świata i to samotnego! No, bo ile czasu można patrzeć w gwiazdy? Dziś, dzięki nowoczesnym urządzeniom żeglarze mają zapewnione zajęcie przez cały rejs a nawet jeszcze dłużej. O studiowaniu instrukcji już wspomniałem, ale to zaledwie początek. Oprócz regularnego odczytywania tak prozaicznych informacji jak pozycja, kurs i prędkość można analizować dziesiątki ważnych danych jak m.in. ilość i wielkość ryb, które właśnie pod nami przepływają. A radiotelefon? Wprawdzie linie żeglugowe już wiele lat temu uznały, że w dobie telefonów satelitarnych radiooficerowie nie są na statkach potrzebni, ale mogę zapewnić, że jeśli mamy nowoczesny radiotelefon z przystawką DSC, podłączony na dodatek do GPS-a, to zabawy z jego programowaniem powinniśmy mieć przynajmniej na tydzień. Mając radar, nie musimy przerywać sobie tej wspaniałej zabawy wystawianiem głowy na pokład, żeby wiedzieć ile statków przecina nasz kurs, w jakiej są odległości i z jaką prędkością płyną. Wystarczy dobrze się wpatrywać w ekran (byle właściwy!) i uważnie śledzić pojawiające się na nim cyferki. I tu pojawia się pewien kłopot, gdyż większość doświadczonych morskich wilków ma wprawdzie wzrok doskonały, tylko ręce „za krótkie” i aby obsługiwać nowoczesny sprzęt musi najpierw odnaleźć swoje okulary, które jak to często na jachtach bywa, uwielbiają wpaść pod kambuz, narażając całą jednostkę na poważne niebezpieczeństwa nawigacyjne. Ponadto od czasu do czasu trzeba wszystkie te urządzenia przetestować i wykalibrować, wymienić baterie, osuszyć zalane gniazdka, sprawdzić połączenia i polutować urwany kabelek. No a przede wszystkim regularnie ładować akumulatory, bez których cała ta nowoczesność jest warta mniej niż zardzewiały zegarek Slocuma. O zbawiennym działaniu agregatu prądotwórczego, który podczas rejsu może nas chronić przed nieprzyjemną, dzwoniącą w uszach ciszą na morzu przekonałem się osobiście na Bolsie. Leżąc na koi, z głową oddzieloną od pracującego 160-konnego diesla i 60-konnego agregatu prądotwórczego tylko cienką firanką (to był w końcu jacht regatowy!), udało mi się zasnąć już czwartego dnia rejsu i od tamtej pory nie straszne mi nawet chrapanie mojego kolegi Pawła. Dalej jednak życie dostarcza nam przykładów, że bez tej nowoczesności można się obejść. Jak opowiadała mi dobra znajoma, płynąc kiedyś jachtem motorowym dookoła Europy, byli trapieni licznymi awariami. Radio wysiadło już pierwszego dnia, radar popsuł się drugiego. O tym, że kompas miał dewiację ponad 30’ dowiedzieli się znajdując pod niewłaściwym brzegiem kanału La Manche. Po pewnym czasie większość urządzeń nie działała, kapitan darł jednak jachtem do przodu. Poddali się dopiero koło Lizbony, kiedy popsuł się .... icemaker. No, bo w końcu nawigować można na gwiazdy, ale pić ciepłe drinki?
TYP: a3
0 0
Komentarze
Uczestnicy rejsu


TYP: a2