Wiosenny rejs Tawerny Skipperów cz. 1
Jacht |
Sun Odyssey 54 |
Rodzaj rejsu | Turystyczny |
Kapitan / skipper | Andrzej Brońka |
Liczba uczestników | 7 |
Region | Morze Adriatyckie |
Trasa | Marina Kremik, Trogir, Split, Drvenik Veli, Marina Kremik |
Pierwszego kwietnia, późnym wieczorem, dzielna załoga Tawerny Skipperów, wyruszyła z Krakowa na swój wczesnowiosenny rejs.
Do Chorwacji dotarliśmy w sobotę 2 kwietnia. Droga wiodła przez Czechy, Austrię i Słowenię. Na szybki obiad zatrzymaliśmy się w Šibeniku. Udało na się znaleźć miłą tawernę w pobliżu nabrzeża. W środku sami tubylcy – to świadczyło, że jakość jedzenia i ceny będą przyzwoite. Mimo iż w karcie nie było moich ulubionych ligni na żaru, czyli kalmarów z grilla, to konobar takie na moją prośbę przyrządził. Były znakomite.
Po tym szybkim, acz smacznym obiedzie pojechaliśmy do mariny Kremik gdzie stał przeznaczony dla nas jacht. Była to Sun Odyssey 54, duża, bardzo wygodna jednostka. Zrobiliśmy przegląd jachtu, po czym załoga rozlokowała się w kabinach. Ponieważ było już po południu, postanowiliśmy pozostać na noc w marinie. Zatem wyprawa do pobliskiego Primošten, aby pospacerować po tym urokliwym miasteczku i zrobić niezbędne zakupy – przede wszystkim wino, białe tudzież czerwone, oraz Pelinkovac itp. Wieczorem na pokładzie kolacja, parę kieliszków i do kajut spać.
Niedziela 3 kwietnia 2011 r.
Piękna pogoda, słońce i wiatr. Rankiem śniadanie w kokpicie, nasze kobiety, które objęły wachtę kuchenną przygotowały znakomitą jajecznicę. Postanawiamy odwiedzić Trogir, ale zanim odpłyniemy, kapitan przeprowadza krótki instruktaż załogi, po czym rozpoczynamy ceremoniał morski, pod saling zostaje wciągnięta polska banderka. Częstujemy Pelinkovacem Neptuna, w nadziei, że będzie nam przychylny, załoga takoż się tym zacnym trunkiem (w ilości symbolicznej) raczy i w takt muzyki odpływamy po oddaniu cum.
W drodze do Trogiru zatrzymujemy się w pobliży niewielkiej skały wyrastającej z morza, na której postawiono latarnię morską. Znajduje się ona w pobliżu wejścia do zatoki, w której ulokowała się marina Kremik. Część załogi pontonem udaje się do owej latarni.
No i wreszcie punkt kulminacyjny – znalazła się osoba odważna, która postanowiła skorzystać z tego postoju i … popływać w kwietniowym Adriatyku! Widać można!
Dopływamy do Trogiru, stajemy burtą do nabrzeża miejskiego – to zalety żeglowania nie w sezonie, normalnie w tym miejscu nie ma możliwości cumowania. Teraz oprócz nas jest tu tylko jeden jacht i dwa „wycieczkowce”. Natychmiast pojawia się facet inkasujący opłatę za postój. Jest opryskliwy, podobno nie lubi polaków, jacyś nasi rodacy, uciekli z tego miejsca nie płacąc, toteż teraz żąda pieniędzy od razu.
Wybieramy się na spacer po starym mieście. To jedno z najpiękniejszych miejsc w Chorwacji, wąskie uliczki, wapienny, wyślizgany tysiącem stóp, bruk, kawiarenki, restauracje, no i o tej porze urzekający brak … turystów!
Wieczorem przechodzimy przez most na wyspę Ciovo, aby w restauracji znajdującej się na przycumowanym tu statku zjeść kolację. (Ten statek stoi tu od lat, tak więc dla części z nas, to nie pierwsza na nim wizyta).
Po powrocie, posiady w kokpicie przy winie, aż do momentu gdy senność skierowała wszystkich do koi.
Poniedziałek 4 kwietnia 2011 r.
Rankiem wyprawa na targ. Znajduje się on po drugiej stronie wąskiego kanału oddzielającego stare miasto od stałego lądu. Targ to niezwykle barwny, można tu kupić wszystko co wydała chorwacka ziemia, warzywa, owoce, wino, oliwę, sery „domače”, pršut itp.
Ale najciekawsze miejsce znajduje się po drugiej stronie ulicy, to „ribarnica”, czyli targ rybny.
Oglądamy stwory morskie, wijące się, żywe węgorze, ryby różnych kolorów i rozmiarów.
Wreszcie decydujemy się na zakup dwóch, sporych sepii, czyli po chorwacku „sipe”. Będzie z tego znakomity „crni rižot od sipe”.
Po powrocie na jacht, oddajemy cumy, żegnamy Trogir i rozpoczynamy żeglugę do Splitu – miasta Dioklecjana.
Żeglujemy nieco zawile, odwiedzając po drodze marinę Agana w miejscowości Marina, po czym zawracamy i opływając Ciovo, kierujemy się do Splitu. Jeszcze rzut oka na stosunkowo nową marinę Kaštela i wpływamy do ACI mariny w Splicie.
Czas teraz na przygotowanie posiłku, wachta kuchenna zabiera się do roboty. Przygotowanie rizotta z sepią jest trzeba przyznać widowiskowe, wszystko wymazane czernidłem, bowiem tryska ono przy sprawianiu sepii i przy jej krojeniu na drobne kawałki, ale końcowy efekt jest znakomity.
Wszyscy pałaszują obiad, a właściwie kolację z zadowoleniem. Jeszcze wieczorny spacer po Splicie, kilka kieliszków wina w kokpicie i dzień dobiega końca.
Wtorek 5 kwietnia 2011 r.
Poranek powitał nas kiepską pogodą, niebo zachmurzone, silny wiatr i przelotny deszcz. Wyprawa do centrum Splitu, przy końcu ulicy, a właściwie deptaku Marmontowa, znajduje się spory targ rybny, to nasz cel. Dziewczęta, bo to ich czas wachty kuchennej, kupują dorady – piękne, spore sztuki.
Teraz czas na espresso w pobliskiej kawiarni, do tego obowiązkowy kieliszek tutejszej lozy, czyli destylatu z winogron. Życie jest piękne, mimo nienajlepszej pogody.
Na jachcie szybka narada – co robimy – wiatr jest coraz mocniejszy, fale coraz większe, zostajemy, czy też wypływamy? Przeważa fakt, że w tej marinie za postój jachtu takiej wielkości przychodzi zapłacić ponad 100 euro za dzień postoju i to przed sezonem! Zakładamy sztormiaki, szelki i jazda, naszym celem jest teraz wyspa Drvenik Veli.
Zdrowo wieje i zdrowo kołysze, ale żegluga jest znakomita, pogoda powoli się poprawia, wiatr wprawdzie nie maleje, ale chmury znikają i pojawia się słońce! Płyniemy!
Do Drvenika przypływamy po południu, stajemy przy pirsie na dwóch cumach rufowych i kotwicy. Teraz jest czas aby sprawić kupione rankiem ryby.
Kolację jednak planujemy w górującej nad zatoką restauracji, wiem bowiem, że w tym miejscu można zamówić znakomitą „hobotnice iz pod peka”, czyli ośmiornicę pieczoną z ziemniakami, cebulą i czosnkiem w specjalnym naczyniu, zwanym pekiem.
Biesiada w restauracji przeciąga się do późna w nocy, kapitan wyciąga swoją gitarę, restaurator też przyłącza się do grania, jednym słowem „wino, pelinkovac i śpiew”.
Środa 6 kwietnia 2011 r.
Po śniadaniu, załoga zaczyna ćwiczyć manewry w porcie, trwa to dobrą chwilę. Po ćwiczeniach, wypływamy i kierujemy się w stronę Primošten. Nasz cel to marina Kremik, z której wypłynęliśmy cztery dni temu. Wracamy tam, aby wziąć udział w regatach organizowanych przez „Mande Charter”. Wiatr dopisuje, słońce świeci, morze i fale połyskują w jego świetle, dorady wczoraj sprawione, przyprawione rozmarynem i cytryną, zawinięte w folię pieką się w jachtowym piekarniku, cóż więcej nam trzeba!
W ciągu tego rejsu przepłynęliśmy 105 Mm, odwiedziliśmy Trogir, Split i Drvenik Veli, wiatr wiał, słońce świeciło. Śmiało możemy polecić taki wczesnowiosenny rejs w Chorwacji, jego zaletą jest niewielka ilość turystów, łatwość stawania w portach miejskich, bez tłoku i przepychanek i dobre żeglarskie warunki.
Relacja z regat już niedługo.