TYP: a1

Chorwacja 2008

Chorwacja 2008
Jacht Dufour 50 "Santa Helena I"
Rodzaj rejsuTurystyczny
Kapitan / skipperTroll
Liczba uczestników11
RegionMorze Adriatyckie
TrasaPula - Cres - Krk - Pula
Dwie rodzinki z dziećmi + kapitan. Tak, zachciało nam się przygody.

Droga do celu

Z Polski wyjechaliśmy już w czwartek, wymyśliliśmy bowiem, że zanim dotrzemy na Istrię, warto by było zrobić sobie dzień przerwy na Słowenii. I rzeczywiście było warto. Już sam camping, położony w sosnowym lesie w sąsiedztwie jaskinii Pivka, wprawił nas w zachwyt. Jaskinia Postojna wywarła na wszystkich spore wrażenie, jednak Predjamski Grad - dawna siedziba barona-rozbójnika - wybudowany w niedostępnym górskim zboczu, z wykorzystaniem istniejącej tam jaskinii jako części zamkowych korytarzy, piwnic i tajnej drogi ucieczki, wydał mi się miejscem znacznie bardziej fascynującym.

Miłe początki pływania

Zaokrętowaliśmy się w sobotę. Marina w Puli położona jest bardzo malowniczo, naprzeciwko starożytnego amfiteatru. Popołudnie spędziliśmy na zakupach, a także na poszukiwaniach lekarza - jak wiadomo wyjazdy z dziećmi zawsze dostarczają niespodzianek. Tym razem rozchorowała się Gabrysia. Trzeba było zrobić badania, kupić lekarstwa i dopiero na drugi dzień w południe udało nam się wyjść z portu. Pierwszy etap - opłynięcie Istrii. Dla większości załogi, zwłaszcza tej niepełnoletniej, to prawdziwy chrzest morski. Kołysało bowiem naprawdę mocno (wg kapitana "trochę"). Pewnie, dla doświadczonych żeglarzy takie kołysanie to pestka, ale dla żółtodziobów takich jak ja to było ciężkie przeżycie. Na szczęście obyło się bez oddawania hołdu Neptunowi.

Dzień drugi pływania

Po nocy przespanej w przyjemnej zatoczce obraliśmy kurs na Cres. Pogoda przyjemna, wiało umiarkowanie. Po drodze mieliśmy atrakcję - przez krótką chwilę towarzyszyły nam delfiny.

Płyniemy dalej

Kolejnym naszym celem ma być Krk. Jednak kapitan uznał, że nie dopłyniemy tam w ciągu jednego dnia, dlatego popołudnie zastaje nas znowu w zatoczce na wschodnim wybrzeżu Istrii. Korzystamy z pięknej aury i ciepłej wody, i wyciągamy wszelki sprzęt, jaki wzięliśmy ze sobą do pływania - płetwy, maski, rurki, rękawki dla małych dzieci, a nawet dmuchanego krokodyla, który okazuje się prawdziwym hitem wśród dzieciarni. Wcześniej w drodze udało nam się wypatrzeć dziwną rzecz - w skale wgłębienie, a w nim coś na kształt krzyża, czy wbitego miecza. Gdyby nie to, że byliśmy w Chorwacji, można by pomyśleć, że odnaleźliśmy zaginiony Excalibur.

Krk

Krk to miejsce,w którym zakochaliśmy się niemal od pierwszego wejrzenia. Jakimś niesłychanym cudem udało nam się znaleźć miejsce przy nabrzeżu w samym centrum miasta. Byliśmy zachwyceni - nie dość, że widok wspaniały to jeszcze wszędzie blisko. Trochę nam ten entuzjazm przeszedł, gdy trzeba było układać dzieciarnię wieczorem do snu, a tu obok głośna zabawa trwała w najlepsze. Zanim jednak dotarliśmy do tej chwili, zafundowaliśmy sobie w pobliskiej konobie wspaniałą ucztę z owoców morza (mmm, pieczone kalmary, mniam, mniam) i odbyliśmy uroczy spacer uliczkami i zaułkami miasta. Mury miejskie oświetlone pochodniami sprawiały niesamowite wrażenie. Po powrocie na łódkę i uporaniu się z usypianiem naszej czeredy zostawiliśmy Tomka i Pawła na warcie, i wyruszyliśmy z powrotem do miasta z zamiarem uwiecznienia nocnego klimatu Krk na zdjęciach. No i nasze zauroczenie wybuchło na nowo z jeszcze większą siłą. Okazało się bowiem, że o pierwszej w nocy uliczki miasta całkowicie opustoszały, mimo że na wybrzeżu wciąż było głośno i tłumnie, a oświetlenie wydobyło w murów, kamieniczek i kościołów piękno ukryte w ciągu dnia. Gdyby nie zmęczenie, które o tej porze dawało o sobie znać, moglibyśmy włóczyć się po zakamarkach Krk bez końca.

Czas powrotu

Nasz tygodniowy rejsik dobiegł końca. Dwa dni przeznaczyliśmy na dopłynięcie z powrotem do Puli. Jedna nocka w zatoczce na kotwicy. Wieczór wypełniliśmy śpiewaniem na cały głos przy akompaniamencie gitary, a od szóstej rano maraton do Puli. Wiało, oj wiało, 6, w porywach nawet 8 (ponoć, tak mówił kapitan, ja się nie znam - może tylko chciał nas nastraszyć), w każdym razie wyszło na to, że "mocne kołysanie", którym podniecaliśmy się w pierwszym dniu, rzeczywiście było pestką. Tym razem nie obyło się już bez choroby morskiej, która najciężej doświadczyła najmłodszą załogantkę. Nikt nie miał siły robić przyzwoitego śniadania, więc pochłonięte zostały brzoskwinie, kiwi i inne owoce (oczywiście przez tych niedotkniętych chorobą, reszta na wszelki wypadek odwracała głowę). Na koniec mogliśmy poczuć co to znaczy prawdziwe żeglowanie.

Koniec żeglowania to nie koniec

Zakończyła się nasza przygoda na chorwackim morzu, ale samej Chorwacji nie mieliśmy zamiaru tak szybko opuszczać. W samochodzie czekały już na nas namioty i cały ekwipunek campingowy, więc wyruszyliśmy w dwutygodniowy objazd po tym pięknym kraju. Zaczęliśmy od Rovinj, by potem skierować się do Plitwic, następnie do Prapratna na półwyspie Peljasac, na koniec zaś wylądowaliśmy w Rogoznicy. Przemieszczaliśmy się bez pośpiechu, czas na plaży był równie ważny co zwiedzanie. W tych wojażach zabrakło nam jedynie naszego kapitana, który już w sobotę rano obrał kurs na Zadar, gdzie czekała na niego kolejna załoga.
TYP: a3
0 0
Komentarze
Uczestnicy rejsu


TYP: a2