Fakt, że szczury jako pierwsze uciekały ze statku, który miał zatonąć, jest powszechnie znany; pytanie jednak, skąd właściwie małe skubańce wiedziały, że coś złego ma się wydarzyć?
Hipotez, próbujących wyjaśnić ten fenomen, jest kilka: być może przyczyną jest wyostrzony zmysł słuchu, pozwalający szczurom usłyszeć, że statek ma jakieś pęknięcia czy nieszczelności? A może potrafią wywąchać ludzkie feromony, świadczące o tym, że załoga lada chwila weźmie się za łby? Może też dostają cynk od firmy ubezpieczeniowej, która słusznie podejrzewa, że ubezpieczenie starej krypy na podejrzanie dużą sumę jest trochę nietypowe?
Jakiekolwiek były przyczyny szczurzej emigracji z pokładu, zawsze uważana była za bardzo zły omen. Mogło jednak być znacznie gorzej…
Pan szczurek
Szczury to niezwykle bystre zwierzaki; być może ma to jakiś związek z tym, że ich mózgi są naprawdę mocno rozwinięte - stosunek masy mózgu do masy ciała jest u szczurów wyższy, niż u ludzi. Co więcej, szczurki mają pewną ciekawą właściwość: o ile u ludzi inteligencja tłumu jest znacznie niższa, niż by to wynikało ze średniej arytmetycznej IQ osób tworzących ten tłum, o tyle u szczurów jest dokładnie odwrotnie – w sytuacji kryzysowej grupa gryzoni działa, jak jeden organizm. I to inteligentny.
Szczury Starego i Nowego Świata to dwa różne gatunki – szczur śniady oraz szczur wędrowny (i właśnie ten drugi został żeglarzem); ich ewolucja przebiegała niezależnie od siebie, dlatego nieco się od siebie różnią. Oba jednak towarzyszyły człowiekowi prawie od zawsze – a mimo to, jakoś nie doczekały się z naszej strony ani szacunku, ani nawet krztyny sympatii.
Być może wynika to z faktu, że szczury przenoszą różne paskudne choroby: od gorączki krwotocznej, poprzez tyfus, histoplazmozę i kilka innych, mało przyjemnych schorzeń, aż po wściekliznę. Prawdopodobnie to właśnie szczurom zawdzięczamy rozprzestrzenianie się po średniowiecznej Europie zaraz takich jak Czarna Śmierć, która zredukowała liczbę ludzkiej populacji na tej planecie o 25 proc.
Tom i Jerry
Nic więc dziwnego, że szczury nie były szczególnie pożądanymi pasażerami na pokładzie. Oczywiście, całkowite uniknięcie ich towarzystwa było praktycznie niemożliwe, a nawet niepożądane (w końcu, skąd można było wiedzieć, że statek zatonie, skoro nie było na nim szczurków, które mogłyby uciekać?). Mając jednak na względzie fakt, że szczurza mama może urodzić na raz nawet 17 sztuk potomstwa, i to co kilka tygodni, starano się utrzymać populację gryzoni na jakimś rozsądnym poziomie.
Szczury na statku stanowiły bowiem nie lada problem: co prawda, szczur z natury jest mało agresywny i jeśli nie musi, wcale nie dąży do spotkania z człowiekiem – chyba, że jest bardzo głodny, albo zostanie doprowadzony do ostateczności. W takim przypadku przechodzi do ofensywy: skacze, i to całkiem wysoko. Wiedziony instynktem (albo inteligencją), uderza tam, gdzie może wyrządzić najwięcej szkód, potrafi bowiem rzucić się na dorosłego faceta i ugryźć go w okolice twarzy lub szyi, co oczywiście nie pozbawi człowieka życia, ale może trwale zrujnować mu zdrowie. I urodę.
Jednak szczury niosły ze sobą nie tylko zagrożenie epidemiologiczne; bezczelnie częstowały się żeglarskim prowiantem, a tego nigdy na pokładzie nie było za dużo. Co więcej, szczury, jak na gryzonie przystało, są prawdziwymi szkodnikami – każdy, kto posiadał w domu takiego delikwenta, a nawet poczciwą świnkę morską wie, że zwierzak, mając do dyspozycji np. pięć bułeczek, nie zje jednej w całości, ale wszystkie pięć fantazyjnie nadgryzie, sprawdzając, czy aby nie mdłe.
Oczywiście, poza prowiantem, szczury niszczyły i obgryzały także sam statek, a szczególnie rozsmakowały się w olinowaniu, które w dawnych czasach wykonane było przecież z materiałów naturalnych.
W celu zredukowania ilości szczurów i wywołanych przez nie kłopotów, na pokładach utrzymywano zatem koty, które wchodziły w skład oficjalnej załogi i z założenia miały tępić małe szkodniki. Niekiedy jednak nawet koty wymiękały. Co prawda legenda głosi, że koty posiadają dziewięć żyć, ale można zrozumieć, że niekoniecznie miały ochotę stracić jedno, stając pyskiem w pysk z rozjuszoną bandą szczurów. Dlatego okresowo, niezależnie od kocich wysiłków, konieczne było profesjonalne odszczurzanie.
Procedura odszczurzania
Szczury były trudnym przeciwnikiem, więc ich eliminacja wymagała radykalnych rozwiązań: pułapek, szczurołapów, jamników, a przede wszystkim, używania rozmaitych trucizn. Jeszcze w latach ’30 XX wieku stosowano w tym celu cyjanowodór – środek równie toksyczny dla gryzoni, jak i dla ludzi.
Cyjanowodór pachnie co prawda smakowicie (podobno ma zapach migdałów), ale ma też tę niemiłą właściwość, że blokuje transport tlenu z czerwonych krwinek do innych komórek organizmu. Skutkiem jego zastosowania była szybka i masowa śmierć gryzoni. Poza deratyzacją, ludzie używali cyjanowodoru również do wykonywania kar śmierci w komorach gazowych, a ludzie z Niemiec - także w obozach koncentracyjnych.
Dziś środki walki ze szczurami są znacznie bardziej humanitarne (są to na przykład pułapki „żywo chwytne”), a odszczurzaniem - nie tylko na statkach – zajmują się wyspecjalizowane firmy. Mimo to, plaga szczurów wciąż pozostaje realną opcją, szczególnie w wielkich metropoliach, gdzie ani kryjówek, ani pożywienia gryzoniom nie brakuje.
A co, jak szczury… nie uciekają?
Kiedy gryzonie uciekają z pokładu, jest źle – ale kiedy zostają nim, w dodatku stanowiąc całą załogę, bywa jeszcze gorzej. Za przykład niech posłuży nam mrożąca krew w żyłach historia pewnego rosyjskiego statku – Lubov Orlova. Statek nazywany był też pieszczotliwie „Widmem Atlantyku” i ewidentnie nie miał szczęścia: zwodowano go w 1976 roku i przez jakieś 30 lat pływał sobie po morzach (główne po Arktyce), wożąc nielicznych turystów po kanadyjskiej Dalekiej Północy. Ludzie z jakiegoś powodu woleli chyba cieplejsze rejony, bowiem interes szedł kiepsko i ostatecznie armator popadł w gigantyczne długi. W 2010 roku Kanadyjczycy postanowili więc zaanektować jednostkę na poczet spłaty zadłużenia.
Rosjanie doszli jednak do wniosku, że bardziej opłaca im się porzucić trefny statek, który i tak co chwilę się psuł, niż wykupywać go za żywą gotówkę. Statek gnił sobie w areszcie przez dwa lata, po czym miał zostać odholowany na złom.
I tu zaczęły się schody – jednostka zerwała się z holu i popłynęła bez załogi (w każdym razie, bez tej ludzkiej) na wody międzynarodowe. Po czym zaginęła. Na pokładzie były właściwie tylko szczury, które zdążyły zadomowić się tam w czasie, gdy statek koczował w kanadyjskim porcie St. John’s. Wrak był nieoświetlony i niezbyt duży, więc pomimo nowoczesnych technologii, satelitów i tym podobnych wynalazków, ciężko go było zlokalizować. Jedno było natomiast pewne – nie zatonął; w takim bowiem przypadku uruchomiłyby się automatycznie nadajniki EPIRB.
Co zatem ze szczurzą załogą? Nie wiadomo, czy samodzielnie zawiadywała statkiem, ale znając relacje społeczne tych zwierzątek, można przypuszczać, że dochodziło wśród nich do aktów kanibalizmu. Przeżyły zatem tylko najsilniejsze, największe i najbardziej wredne osobniki. Nic dziwnego, że gdy w 2013 roku udało się wreszcie odnaleźć statek i stwierdzić, że dryfuje sobie w kierunku Wielkiej Brytanii, wśród wyspiarzy wybuchła panika – takich imigrantów nikt raczej nie witał z otwartymi ramionami. Ostatecznie statek ponoć zatonął, chociaż nikt nie wie, co stało się ze szczurami – na przykład, czy udało im się wsiąść na tratwy i… dalej podążać do Europy.
Szczury lądowe
W świetle powyższych faktów, można się zastanawiać, skąd właściwie wzięło się sformułowanie „szczur lądowy”? Zgodnie z Wielkim Słownikiem Języka Polskiego, jest to „osoba, która stale przebywa na lądzie, nie zna się na sprawach morskich, a także źle znosi morskie podróże lub ich nie lubi i nie odbywa”.
Co ciekawe, określenie „szczur lądowy” funkcjonuje też w innych językach: po niemiecku jest to Landratte, po holendersku – landrot. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego ludzkość (a przynajmniej jej żeglująca część) uwzięła się akurat na szczurki, które - jak widać na przykładzie statku widmo - świetnie radzą sobie na morzu.
Najprawdopodobniej fraza „szczur lądowy” nie wywodzi się stąd, że szczury nie żeglują, ale że są ogólnie pogardzane; na tej samej zasadzie funkcjonują przecież określenia: szczur korporacyjny (a więc raczej szuja, i pewnie nie dyrektor), a także angielskie „to rat somebody”, czyli donieść na kogoś, albo „smell a rat”, czyli wyniuchać podstęp.
Czego by o szczurkach nie mówić, są to niezwykłe stworzenia, a także całkiem dobrzy żeglarze. Można ich nie lubić, bać się, brzydzić, tępić – a prawdopodobnie i tak, niezrażone, będą nam towarzyszyć już zawsze. Zupełnie jak śmierć i podatki.
Tagi: szczur, szczur lądowy, Lubov Orlova, plaga