Kotwica na suficie – motywy marynistyczne we wnętrzach

piątek, 29 lipca 2016
Anna Ciężadło

Motywy związane z morzem stanowią jeden z ulubionych i nieprzemijających trendów w tematyce wnętrzarskiej, a ostatnimi czasy przeżywają prawdziwy boom.
Tajemnica sukcesu tego stylu ma dwa źródła: po pierwsze, mamy na naszej planecie znacznie więcej wody, niż lądu, więc tematów do inspiracji raczej nie zabraknie. Po drugie, jest to niezwykle klimatyczny, elegancki, a przy tym prosty styl, więc bardzo łatwo jest go wykreować – wystarczy przestrzegać trzech prostych zasad (OK, czterech, ale czwarta jest raczej ku przestrodze).

Zasada 1 – kolory

Styl marynistyczny to przede wszystkim rozmaite odcienie niebieskiego – od słodkiego, hollywoodzkiego błękitu po mroczne granaty oceanicznych otchłani. W ten trend wpisują się więc błękit królewski, błękit Turnbulla, paryski i pruski, a także wszelkie granaty, turkusy, szafiry, kobalty, lapis-lazuli… dobra, panowie, nie będę już wyżywać się dalej - wiem, że rozróżniacie trzy kolory. I ten jest fajny.
A skoro ogólnie pojęty niebieski najlepiej prezentuje się na tle białego, to właśnie biel jest drugim dominującym kolorem. Ponieważ jednak dwukolorowe pomieszczenie byłoby lekko nudnawe (nawet biorąc pod uwagę ilość odmian niebieskiego), w dobrze skomponowanym marynistycznym wnętrzu powinny się też znaleźć niewielkie akcenty w kontrastowym kolorze, najlepiej czerwonym - szczególnie, jeśli będzie to „sprany czerwony”, co sugeruje długi kontakt z wiatrem, solą i słońcem.


Zasada 2 – drewno i dodatki

Dziś drewniane jednostki pływające produkują już chyba tylko Indianie i hobbyści, ale mimo to drewno (pewnie z sentymentu) pozostało bardzo „żeglarskim” materiałem. Poza tym, praktycznie każdy kolor drewna pasuje do bieli i granatu, więc niezależnie od tego, z jakiego drzewa pochodzą nasze dechy, kompozycja zawsze będzie udana. A dechy powinny pojawiać się wszędzie – od podłogi, poprzez meble aż po sufit – pod warunkiem oczywiście, że nie będzie to drewno w postaci hicioru lat ’90, czyli boazeria.
Drewno w stylu marynistycznym koniecznie powinno być „surowe”, czyli występować w swojej naturalnej barwie, bez żadnych upiększeń. Doskonale sprawdza się też drewno „zniszczone przez sól”, a fakt, że tego zniszczenia dokonuje anonimowy Azjata w fabryce, z której morza nawet nie widać, to zupełnie nieistotny szczegół. Im bardziej złachane życiem, słońcem i wiatrem jest nasze drewno, tym lepiej. Wszelkiej maści skrzynki, palety, koślawe pieńki są więc mile widziane i jak najbardziej pożądane. Pod drewno możemy też podciągnąć wiklinę lub rattan, za wyjątkiem rattanu z polipropylenu, który powinien być zakazany przez jakąś ustawę.
Styl marynistyczny to również inne naturalne dodatki, jak muszelki, kamienie i wszystko to, co możemy znaleźć na plaży, poza wielorybem i plażowiczami. Wśród morskich dodatków świetnie wyglądają też stare kompasy, skrzynie, koła sterowe i kotwice (najlepiej stare i zardzewiałe), a także pagaje czy galiony – im bardziej zniszczone, tym lepiej.

Zasada 3 – tkaniny

W marynistycznym wnętrzu powinny się znaleźć odpowiednie tkaniny, choć raczej w symbolicznej ilości – w końcu na morzu nikt nie spodziewa się falban i nadmiaru firanek. Ważne, żeby były to tkaniny naturalne, jak płótno, len czy tkane, sznurkowe chodniczki. W temacie tkanin znów obowiązują ustalone na wstępie kolory, a więc biały i niebieski, najlepiej występujące w postaci szerokich pasów. Opcjonalnie można dorzucić coś w kolorze naturalnego płótna, szczególnie, jeśli będzie wyglądało, jak sterany życiem żagiel lub worek żeglarski. Fajnym dodatkiem są też marynistyczne poduchy, na których powinny widnieć latarnie morskie, kotwice i tego rodzaju ustrojstwo.
Ciekawy efekt można też osiągnąć, dodając gdzieniegdzie liny, najlepiej grube i wykonane z naturalnych materiałów, jak sizal, bawełna czy konopie (czyli dokładnie nie takie, jakie montuje się na współczesnych łódkach), a jeśli jeszcze potrafimy zawiązać je w jakiś zgrabny węzeł (kokardka raczej odpada), to już cud-miód i orzeszki.

No i zasada czwarta...

Trzymanie się powyższych trzech zasad powinno właściwie wystarczyć - sęk w tym, że marynistyka ma to do siebie, iż łatwo z nią przesadzić. Cała sztuka w aranżowaniu wnętrza polega na tym, by nie przedobrzyć z ilością latarni morskich, muszelek, kotwiczek i stateczków; dopóki marynistyczne dodatki pozostają dodatkami i nie potykamy się w każdym kącie o kotwicę, jest nieźle… chyba, że dołożymy jeden z listy koszmarków, a wtedy wnętrza nie uratuje już absolutnie nic, tylko napalm.
Do takich „morskich koszmarków” należą przede wszystkim nieszczęsne rozdymki. Ludzie z jakiegoś powodu ubzdurali sobie, że umieszczenie martwej ryby w salonie doda mu elegancji i stylu. Nie wiadomo, który Janusz wpadł na ten pomysł jako pierwszy, ale faktem jest, że zdziwiona rybka, dyndająca na żyłce i patrząca na nas szklanymi oczkami, do dobrego gustu nigdy nie należała i nie należy.
Podobnie sprawa wygląda ze wszystkimi elementami, które są tak sztuczne, że patrzenie na nie sprawia niemal fizyczny ból - jak choćby tandetne, plastikowe modele czegokolwiek (od wieloryba po żagiel). Ta zasada nie dotyczy jednak miejsc, które rządzą się własnymi prawami - kto odwiedzał Zenzę w Sztynorcie i biesiadował w towarzystwie plastikowego szkieletu uwikłanego w rybacką sieć, ten zrozumie, że po paru kolejkach kościotrup jest całkiem fajny, a po kolejnych kilku może nawet spróbować do niego zagadać - w końcu szczupła laska i w dodatku uśmiechnięta…
Tagi: marynistyka, wnętrza, dodatki
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620